Ten wirus nie pozwala przyjaźnić się z Bogiem
Wirus toczy wielu młodych mężczyzn, którzy chcieliby wszystko. I zawsze być młodym, i zawsze móc się bawić i zawsze być całkowicie niezależnym, żyć z ciekawą kobietą, ale najlepiej na odległość, na ich warunkach.
Jezus nazywa nas przyjaciółmi. Miłe to jest. A jednak Biskup Ryś mówi inaczej. Nie jesteśmy ziomkami Pana Boga. Jesteśmy Jego nieprzyjaciółmi.
Rozmawiając z ludźmi, którzy rozeznają swoje powołanie, coraz częściej widzę w młodych mężczyznach podobnego wirusa. Niezdecydowanie i strach przed podjęciem poważnej decyzji. Wirus wygląda ładnie. Ubierany jest w piękne słowa: odpowiedzialność, potrzeba dłuższego czasu, dogłębna analiza sytuacji, konieczność doświadczenia innych możliwości. A wszystko to podszyte brakiem odwagi na pozwolenie sobie na stratę. Miliony analiz nierealnych scenariuszy, a wszystkie zaczynające się od słów: a co będzie jak….?
Wirus toczy wielu młodych mężczyzn, którzy chcieliby wszystko. I zawsze być młodym, i zawsze móc się bawić i zawsze być całkowicie niezależnym, żyć z ciekawą kobietą, ale najlepiej na odległość, na ich warunkach.
Dlaczego o tym piszę przy tym zdaniu Jezusa? Dlatego, że wielu z cierpiących na tego wirusa uważa Jezusa za fajnego Gościa i przyjaciela. Fajny jest taki Jezus, z którym można iść na piwo, poklepać Go po plecach i na odchodne powiedzieć - odezwę się za kilka dni, to się umówimy. Cześć.
Punktem wyjścia musi być to, co powiedział bp Grzegorz. Ja jestem człowiekiem, który wcale nie jest przyjacielem Boga. Jestem grzesznikiem i słabym człowiekiem. A mój grzech, choć może nie jest wielki, to ma ogromne konsekwencje w moim życiu. Właśnie choćby w moim niezdecydowaniu. Choćby w tym, że owszem, chętnie walczę, ale nie z moją słabością, a z drugim człowiekiem.
Kiedy wyjdę od prawdy o sobie, że nie jestem ziomkiem Pana Boga, że jest we mnie mnóstwo myślenia, które jest myśleniem Jego wroga, mogę rozpocząć proces nawrócenia. Dopiero taki mogę decydować. Strach nie minie, ale oprę swoje decyzje na Nim, nie na sobie i swoich nieuporządkowanych pragnieniach.
Nikt nie ma większej miłości, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Oddać swoje życie, stracić je dla Niego. Nie da się żyć dla siebie, dla realizacji swoich marzeń i planów i zarazem być człowiekiem Chrystusa. Nie czarujmy się, chrześcijaństwo to nie jest klub dla przyjaciół, którzy się spotkali, by fajnie przeżyć życie.
On najpierw oddał życie za mnie. I to jest kolejna polisa ubezpieczeniowa. Nie chodzi o wykrzesanie w sobie jakiegoś aktu woli. Chodzi o hojną odpowiedź na Jego miłość do mnie.
Wybór to nie jest wybranie łatwiejszej, przyjemniejszej, milszej dla mnie opcji. Wybór to wybranie takiego rodzaju życia, w którym oddam życie za przyjaciół. I to nie kiedyś w przyszłości, ale dziś, w dniu, w którym mam wybrać. Dziś mam kochać i dziś wybrać taką opcję, która będzie oddaniem życia. Dopiero wtedy stanę się przyjacielem Boga.
W Starym Testamencie Bóg mówi wyraźnie: Oto kładę dziś przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz więc życie, abyś żył. (Pwt 30, 19).
Kapujesz - wybór to być albo nie być. Nie ma co patrzeć na świat pełen gogusiów, którzy mówią Bóg jest moim ziomalem, a kiedy trzeba dać życie, mówią zadzwonię później.
Wywal wirusa i wybieraj. Życie, abyś żył. I żadnego "ALE"!
Skomentuj artykuł