Ks. Halik: człowiek, dla którego wiara jest drogą i życiem, zakosztuje także kryzysu wiary
"Chyba każdy człowiek, dla którego wiara jest drogą i życiem (a nie tylko jakąś ideologią), zakosztuje także kryzysu wiary, ciemnej nocy, kiedy to Bóg wydaje się milczący, skryty, nieobecny, niezrozumiały. Ateiści z tą nieobecnością Boga rozprawiają się szybko: żadnego Boga nie ma, Bóg umarł albo nigdy nie istniał - pisze ks. Tomáš Halik w książce "Przebudzenie aniołów. Kazania o bliskości Boga w niespokojnych czasach".
Adwentowa relacja z Bogiem przekracza to, co możemy wyrazić zdaniami „Bóg jest” czy „Boga nie ma”. Co przez te zdania rozumiemy, w jaki sposób Bóg „jest”, a w jaki Go „nie ma”? Jak słowo „Bóg”, tak czasownik „być, istnieć” ma wiele różnych znaczeń.
Boga nie ma w taki sposób jak przedmiotu, który moglibyśmy położyć przed sobą i „obiektywnie” (to znaczy z pozbawionym uprzedzeń dystansem) obserwować i opisywać jak jakiś byt wśród innych bytów. Wiara adwentowa otwiera się na Boga, który przychodzi. Bóg jest absolutną przyszłością świata i każdego z nas, wierzącego i niewierzącego.
Wielki teolog Karl Rahner proponował zastąpić – przynajmniej na jakiś czas – tak bardzo nadużywane pojęcie „Bóg” słowem „przyszłość”. Pojęcie przyszłości – podobnie jak niebo, firmament – może służyć jako metafora tego, na co nie mamy wpływu, gdzie ludzka władza nie sięga, na co jednak jesteśmy naprawdę zdani.
W dzisiejszych czasach biblijna metafora „nieba” już nie przybliża Bożej tajemnicy tak, jak przybliżała ją człowiekowi w czasie powstawania Biblii: żyjemy bardziej pod dachem niż pod niebem, nie jesteśmy tak zależni od tego, czy z nieba pada deszcz, a firmament, „niebo nad nami”, jest przez większość ludzi dziś postrzegane raczej jako przestrzeń lotów kosmicznych niż jako symbol transcendencji.
Pojęcie przyszłości, absolutnej przyszłości, zachowuje wartość jako metafory tego, czym nie można manipulować. Mimo wszystkich naszych planów i oczekiwań z przyszłości zawsze przychodzi coś, czego nie oczekiwaliśmy, co jest rzeczywiście nowe. Nie wiemy, w którym momencie przekroczymy czasoprzestrzenne ramy naszego życia na świecie i będziemy konfrontowani z tym niewyobrażalnie nowym i nieznanym, na co tak liczni używają pojęcia Bóg – i dodajmy, że niestety często kompromitują to pojęcie, łącząc je z prymitywnymi wyobrażeniami swojej fantazji.
Biblia mówi często o Bogu jako o przychodzącym. W odróżnieniu od mitów, które umieszczają boga w czasach przedhistorycznego Złotego Wieku, Bóg Biblii objawia się w historii – i jest przede wszystkim Bogiem obietnicy. Jest Bogiem przyszłości, który się nie powtarza w wiecznych powrotach do tego samego, ale – jak mówi prorok – „czyni rzeczy nowe”.
Pogańskie mitologie odwracają wzrok pobożnych od przyszłości, wiara biblijna zwraca go ku przyszłości. Człowiek wiary nie boi się przyszłości i to także w czasie gwałtownych zmian. Właśnie wtedy może on rozpoznawać głos Boży, Bożą obecność, Boży rękopis. „Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi” – mówi Jezus w dzisiejszej ewangelii. „Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte” (Łk 21,26). Ale wy, ludzie wiary, nie bójcie się; „nabierzcie ducha i podnieście głowy” (Łk 21,28).
Stoimy na progu wielkiej reformy chrześcijaństwa, którą rozpoczął papież Franciszek wezwaniem do drogi synodalnej przemiany Kościoła. Kościół ma stać się znakiem: z zamkniętego, ideologicznego katolicyzmu przekształcić się w społeczność drogi, społeczność pielgrzymów (communio viatorum), którzy w braterskiej rozmowie bez cenzury będą wspólnie szukać postaci Kościoła odpowiadającej współczesnym Bożym wyzwaniom w obliczu przemian dzisiejszego świata.
Nie chodzi o łatwe przystosowanie, ale o to, do czego wzywał już apostoł Paweł: „przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12,2). Przemiana instytucjonalnych struktur jest na pewno ważna i niezbędna, ale aby była prawdziwa, musi ją poprzedzić i jej towarzyszyć duchowa odnowa, przemiana naszego myślenia. Chodzi o adwent głębszej, bardziej żywej postaci naszego chrześcijaństwa.
W pewnej książce, która po czesku wyszła jako „Vzdalenym nablizku”, ale w wielu innych językach z lepszym tytułem „Cierpliwość wobec Boga” pisałem o tym, że chyba każdy człowiek, dla którego wiara jest drogą i życiem (a nie tylko jakąś ideologią), zakosztuje także kryzysu wiary, ciemnej nocy, kiedy to Bóg wydaje się milczący, skryty, nieobecny, niezrozumiały. Ateiści z tą nieobecnością Boga rozprawiają się szybko: żadnego Boga nie ma, Bóg umarł albo nigdy nie istniał. Tradycjonaliści również nie mają odwagi trwać w tajemnicy Bożego ukrycia, tylko w kółko powtarzają katechizmowe regułki.
Niektórzy emocjonalnie wierzący przekrzykują Boże milczenie rozwścieczonym „Hip, hip, hurra! Alleluja!”. Wszystkie te reakcje wyglądają mi na powierzchowne i pospieszne. Dorosła, dojrzała wiara potrafi stawić – dzięki cierpliwości – czoła Bożemu ukryciu. A ta cierpliwość ma trojaką postać: jest to nadzieja, wiara i miłość. Nadzieja, wiara i miłość – jeśli rozumiemy je jako główne cnoty chrześcijańskie, cnoty Boże – to one z konieczności zawierają w sobie cierpliwość.
Im jestem starszy, tym bardziej wśród cnót obok odwagi i mądrości cenię sobie cierpliwość. Przyjaciele, przyjmijmy czas adwentowego oczekiwania jako ćwiczenie w cnocie cierpliwości, czekania, słuchania i rozważania. Będziemy ich wszyscy bardzo potrzebować.
Skomentuj artykuł