Modlitwa pasażera
Nie ważne, z okien jakiego pojazdu patrzyłem na krajobraz. Nie ważne nawet, jaki to był krajobraz - wiosenny czy jesienny i czy było to w Syrii czy Egipcie, a może jeszcze gdzie indziej. Ważne, że krajobraz był piękny, jak zwykle, i, siedząc przy oknie, myślałem: świat jest piękny - echo zaś gdzieś w głębi mojej świadomości powtarzało inną wersję tego samego banalnego, było nie było, odkrycia: świat może być piękny i - by osiągnąć ten cel - nie musi być wcale doskonały.
Nie muszą być w nim koniecznie szklane domy. Nie muszą na parkingach przed domami stać same luksusowe samochody. Nie musi się człowiek zaprzedać całej tej wrzaskliwej materialnej nowoczesności, która go urzeczowia, czyniąc z niego sztuczny twór, nie mający możności spełnienia się inaczej jak tylko w wysokich cyfrach osiągnięć materialnych i sensualnej rekordomanii.
Taki świat jest jednak przeraźliwie martwy. Taki świat nie ma duszy, a wspólnotom ludzkim brakuje zasadniczego elementu koniecznego do tego, by były wspólnotami: życzliwości i przyjaźni.
Świat, któremu obcy jest honor, cnota i duma, techniczny świat przedmiotów jest światem pionków do przestawiania. Im więcej pionków ktoś ma na szachownicy, tym większa jest jego władza i wyższa jest jego pozycja w rankingach wpływów i decydowania, a więc i większa jest wówczas szansa życiowego sukcesu.
Co to jednak za wygrana, gdy nagrodę sam sobie funduje grający, posługując się umownymi wskaźnikami postępu i realizując umowne cele. Taki świat jest pusty i zimny, bo chociaż jest głośno reklamowany, to jednak brakuje mu najważniejszego - brakuje mu natchnienia i wiary.
Dużo jest w nim udekorowanego banału i chwilowej uciechy, ale brakuje mu prawdziwej radości, a w miejsce szczęścia ma do zaproponowania tylko jakieś chore ekstazy i narkotyczne błogostany. Nie dają one jednak wyzwolenia, którego człowiek pragnie i nieustannie szuka. Co więcej, uzależniają go od siebie i redukują do statusu więźnia pilnowanego przez bezwzględnego strażnika fizjologicznej potrzeby która nie może być zaspokojona inaczej jak tylko za cenę własnej destrukcji.
Ten świat nie ma przyszłości, bo jego teraźniejszość jest bezlitośnie eksploatowana - do ostatniej sekundy i aż do pełnego wyczerpania się zasobów witalnych. Z osobistego życia takiego człowieka pozostają wówczas tylko nędzne odpadki do weekendowej konsumpcji. Taki świat zamienia się powoli w wielkie śmietnisko, zanim stanie się wielkim cmentarzyskiem, gdy nasza globalna cywilizacja wreszcie zawali się z wielkim hukiem.
Nie jest to jednak pełne wyznanie mojej wiary bo cywilizacyjny krach, o którym mówi Ewangelia to nie katastroficzna czarna dziura, ale czas wielkiej przemiany, mającej charakter globalny, a świat staje się coraz bardziej bez granic - nie tak jak było za pierwszego przyjścia Jezusa w Betlejem i Galilei. Wierzę, że ten świat nie będzie populacją robotów, sterowanych przez wąskie grona super managerów, ale że będzie nową cywilizacją opartą na starej jak Ewangelia zasadzie miłości. Więcej, wierzę pomimo wszystko, że ten świat już się rodzi, a nawet więcej, że ten świat już się narodził.
Skomentuj artykuł