Monika Górska: Kiedy dotknęłam skały Golgoty, moje życie przemieniło się w kilka sekund [ROZMOWA]

Monika Górska. Fot. Archiwum własne

- Jestem po doświadczeniu czasu wielkich prób, takich nawet hiobowych, w których po kolei Pan Bóg przez różne dramatyczne i traumatyczne sytuacje zadawał mi pytanie, czy ja tak serio, czy rzeczywiście Mu ufam - mówi Monika Górska, autorka książki "Zaufaj i puść", w rozmowie z Martą Łysek.

Marta Łysek: Moniko, co to dla Ciebie znaczy: zaufaj i puść?

Monika Górska: - To moje odkrycie z samego końca pracy nad moją drugą książką, z momentu, gdy byłam pewna, że wiem już, o co chodzi w zaufaniu. Siedząc na Jeziorem Galilejskim kończyłam pisać ostatnie słowa, by zdążyć na mszę świętą o poranku. Ten kościół jest malutki, stoi nad samym brzegiem jeziora i gdy drzwi są otwarte, słychać w środku szum fal. Szłam na tę mszę i nagle do mnie dotarło, o co chodzi z tym zaufaniem. Do tej pory wiedziałam, że zaufanie do Boga to historia o tym, że jestem prowadzona. Że Pan Bóg jest obecny, że to On mnie prowadzi, że jest Najlepszym Scenarzystą na świecie i ma dla mnie najlepszy na świecie scenariusz. Ale nagle zrozumiałam, że tu chodzi o coś więcej; o to, żeby zaufać, że to On mnie kocha.

DEON.PL POLECA

Czyli że w zaufaniu chodzi o Jego miłość do nas?

- Tak! W zaufaniu chodzi o Jego miłość do mnie i do każdego z nas. Bo jeżeli ja ufam, że jestem kochana przez Pana Jezusa, to jest tak samo, jak wtedy, gdy mnie kocha jakiś człowiek tu na ziemi. Kiedy czuję się kochana, wzrasta moje poczucie bezpieczeństwa. I wystarczy jeden człowiek, o którym wiem, że na pewno mnie kocha, żebym przestała czuć się samotna i przestała się bać. Kiedy wiem, że Pan Jezus mnie kocha i tego doświadczam, to kończy się mój lęk i otwiera się przestrzeń na miłość. Dlatego dla mnie zaufanie to jest spotkanie się ze Stwórcą, z jego ukochanym Synem, z Duchem Świętym, w miłości.

Co się wtedy zmienia?

- Wtedy się zmienia perspektywa patrzenia na całe życie! Bo gdy ufam, że On mnie prowadzi, że ma scenariusz dla mnie, to wcale nie znaczy, że w tym scenariuszu musi być tak, jak ja to sobie wyobrażę. Można powiedzieć: ok, stało się coś trudnego, więc przyjmuję to cierpienie, wyzwania, próby - no bo Pan Bóg wie lepiej. I wielu chrześcijan tak myśli. Ja też tak żyłam. Uważałam, że tak właśnie musi być. Tylko, że to jest podejście na rozum. Ale kiedy czuję, że to, co mi się przydarza, jest cały czas w Jego miłości do mnie, to otwiera taką niesamowitą wolność. Jestem po doświadczeniu czasu wielkich prób, takich nawet hiobowych, w których po kolei Pan Bóg przez różne dramatyczne i traumatyczne sytuacje zadawał mi pytanie, czy ja tak serio, czy rzeczywiście Mu ufam. Kiedy ufam w to, że On mnie kocha, że to naprawdę dzieje się w Jego miłości, to te próby, które przechodzę, przechodzę w poczuciu bezpieczeństwa i bez strachu. One nadal są trudne; nadal płaczę, cierpię, emocje się nie zmieniają. Ale to, co się zmienia, to jest to głębokie poczucie, że ja nie jestem w tym sama.

Czyli mamy „zaufaj”, a co z tym „puść”?

- „Puść” to konsekwencja „zaufaj” (śmiech). To nie znaczy, że ja jestem bierna i mówię: Panie Boże, proszę bardzo, Ty mnie kochasz, ja Ci ufam, więc Ty mną kierujesz, a ja nic nie robię i Ty działaj za mnie. Nie o to chodzi! Chodzi o to, że puszczasz efekt tego, co robisz, puszczasz to, że chciałabyś, żeby to się jakoś konkretnie wydarzyło, zakończyło. Czyli nie stawiasz Bogu warunków, nie dajesz gotowych scenariuszy, odpowiedzi, tylko w duchu miłości zostawiasz Mu wolność. Pracujesz, ile można, współpracujesz z łaską, działasz, ale nie napinasz się, że ma być tak, jak ty chcesz.

I to jest esencja zaufania i puszczania. Że czuję się kochana, ufam, że On mnie kocha, współdziałam z nim w miłości do Niego i puszczam to wszystko, co Jego miłością nie jest. To jest takie przesiewanie rzeczywistości. A przede wszystkim puszczam ten efekt, czyli to, co konkretnie miałoby się według mnie wydarzyć.

Jak ta przygoda z zaufaniem i pisaniem zaczęła się w Twoim życiu?

- To było pięć lat temu, po bardzo dużej porażce biznesowo-zawodowej. Z namowy Marka Kamińskiego pojechałam bardzo spontanicznie do Jerozolimy, ufając i puszczając, ale jeszcze nie do końca wiedząc, komu ja ufam i co puszczam (śmiech).

Kiedy dotknęłam skały Golgoty, moje życie się przemieniło w kilka sekund. Wiesz, ludzie chodzą na terapię, jeżdżą na różne warsztaty samorozwojowe, czytają książki i ja też czytałam książki, jeździłam, próbowałam swoje życie wyprostować. Czasem się udawało, myślałam, że jest dobrze i nagle znowu było źle; człowiek myśli, że jest taki naprawiony i znów wszystko leży w gruzach.

I potem zdarzyła się ta Golgota. To było niezwykłe doświadczenie, takie proste, nie tam żadne światło z nieba i anioły zstępujące, nie. Ja po prostu uklękłam przy skale Golgoty o trzeciej nad ranem, dotknęłam tej skały i wstałam inna. Ze mnie to wszystko spadło, był we mnie pokój i miłość. Cały mój bagaż cierpień, odrzucenia, niedokochania, wszystkie krzywdy, które inni mi zrobili i te, które ja wyrządziłam – to znikło, tak oczyszczające to było dotknięcie. Wiem, że można powiedzieć: to tylko emocje, takie rzeczy się zdarzają, w końcu to jest Jerozolima. Ale ja jestem dość krytyczna i z dystansem, więc obserwowałam, co się będzie we mnie działo. A potem poczułam, że to jest prawdziwe i że muszę o tym napisać. To było w Nazarecie, znowu w środku nocy: przyszła do mnie myśl, że mam napisać o tym wszystkim książkę, a ja się bardzo broniłam, bo wcale nie miałam ani czasu, ani ochoty, żeby ją pisać. Wędrowałam sobie po prostu szlakiem Jezusa po Ziemi Świętej i nie miałam żadnej książki w planie. A tu nagle przyszło do mnie, że książka ma być napisana. Więc zaufałam, puściłam i zaczęłam pisać, zostawiając wszystko inne.

Twoja książka to nie porady duchowe Moniki Górskiej, ale Twoje własne doświadczenia, którymi się szczerze dzielisz. Ponieważ to są opowieści, mają moc otwierania innych, bo nie pouczają ani nie moralizują. To też już Twoja druga w ten sposób napisana opowieść o zaufaniu w codzienności. Jak ludzie reagują na Twoje książki?

- Pierwszy nakład pierwszej książki rozszedł się w dziewięć miesięcy bez płatnych reklam, bez promocji, bo zupełnie nie miałam na to czasu. Jak zareagowali czytelnicy? Dostałam mnóstwo maili - ale nie takich typu „Monika, ale napisałaś świetną książkę”, tylko wiadomości od ludzi, którzy natychmiast chcieli się podzielić ze mną swoją historią. Tak było na przykład z Arturem Żmijewskim: przeczytał pierwszy tom i od razu zaczął mi opowiadać, że miał w życiu jedną bardzo podobną do mojej historię. Teraz patronuje całej serii (śmiech).

I to jest dla ludzi wielka wartość, że w moich historiach przeglądają się jak w lustrze i widzą lepiej swoje własne życie. Najczęstsza opinia jest taka, że się świetnie czyta, jednym tchem. Druga – że dzięki książce ludzie odzyskują wiarę, i wtedy robi mi się ciepło na sercu, bo nie sądziłam, że taki będzie efekt… Ale często też słyszę, że książka sprawiła, że coś trwale się zmieniło w czyimś życiu. I to słowo „trwale” jest dla mnie bardzo ważne. Wiesz, bo łatwo jest się nakręcić, coś przeżyć, jakieś uniesienie – ale później przychodzi prawdziwe życie i uniesienie znika. A tu jest to „trwale”.

To ogromny komplement od czytelników.

- Marta, to mnie właśnie najbardziej cieszy w tym doświadczeniu: że „Zaufaj”, moja pierwsza książka, ma już swoje własne życie. Wędruje, porusza, inspiruje, zadaje pytania. Na pewno są ludzie, którym ona kompletnie nie pasuje, i ja to absolutnie szanuję. Ale modlę się za wszystkich czytelników, zamawiam za nich msze święte w Galilei i w Polsce. Modlę się, żeby moje książki trafiały do ludzi, którzy ich potrzebują. Nie chcę sukcesu literackiego, bo to są książki, które mają swoje konkretne zadanie: być spotkaniem, rozmową, zaproszeniem do myślenia o swoim życiu.

Wymyśliłaś nawet nowy gatunek literacki, żeby dobrze swoje książki opisać.

- Tak, przy okazji ich pisania ukułam nowy termin (śmiech). Jest taki bardzo popularny termin w rozwoju osobistym: self-help. No i to jest bardzo ważne: żeby sobie pomagać i dbać o siebie, także w sensie psychicznym. Ale w trakcie pisania przypłynął do mnie inny termin: God-help. I gdy ktoś pyta, z jakiego nurtu są moje książki, mówię, że z nurtu God-help (śmiech). Wiesz, czemu? Bo one pokazują, że wiele naszych problemów i bardzo trudnych, dramatycznych sytuacji ma swoje rozwiązanie nie tylko w nas samych, w analizowaniu i ćwiczeniu różnych aspektów swojej osobowości, tylko właśnie w Bogu. I że to się dzieje bardzo szybko, a drogą do tego jest zaufanie i puszczanie.

I to wszystko? Ufasz, puszczasz i wszystko jest już w porządku? Brzmi jakoś podejrzanie łatwo…

- To jest moja postawa życia, coś, czym żyję na co dzień, więc mogę powiedzieć, że to wcale nie jest takie łatwe. Z zaufaniem nie jest tak, że jak nagle ktoś cię mocno dotknie albo doświadczasz cierpienia fizycznego czy psychicznego, to mówisz: ach, Panie Jezu, ufam Tobie, wszystko jest dobrze, alleluja i do przodu. Nie, nie! Zaufanie to jest droga. I kiedy zdarzają się trudności, muszę sama sobie przypomnieć, że przecież „Jezu, ufam Tobie”, że puszczam. Przez chwilę jestem wtedy w takim zawirowaniu, tracę czysty i jasny ogląd rzeczywistości, bo emocje biorą górę. Ale wtedy mówię: Jezu, ufam ci, wiem, że mnie kochasz, puszczam to, jak ja bym chciała, niech będzie według Twojej woli. Czasem to trwa krócej, czasem dłużej, ale w końcu, bez względu na to, co przychodzi, mam w sobie taki spokój i zaufanie, że Pan Bóg mnie w tym nie zostawi, bo jest tutaj ze mną. Jest i kocha mnie: będzie dobrze, ale to nie zawsze znaczy przyjemnie.

No i jest jeszcze coś: Bóg mnie w tym potem sprawdza. To nie jest takie: „Jezu, ufam Tobie, hurra i koniec trudności”, tylko raczej „no, Moniko, teraz dam ci konkretną sytuację i sprawdzisz, jak tam z tym twoim zaufaniem jest”.

Bo jest tak, że my mamy rozwiązania swoich problemów dużo bliżej, niż nam się wydaje, na wyciągnięcie ręki, ale szukamy daleko tego, co jest blisko. Zdarza nam się to cały czas. A ja przez moje historie chcę pokazać, że Pan Bóg tak działa. To oczywiście nie znaczy, że jak mnie się coś przydarzyło, to Tobie też się musi przydarzyć, ale zapraszam wszystkich, którzy czytają, do tego, żeby przynajmniej sprawdzili, czy przypadkiem coś, co im się przydarza, to nie jest właśnie to coś, przez co Pan Bóg do nich puka. On zawsze puka i czeka tylko, aż Mu otworzą.

---

Monika Górska - dziennikarka, reżyser i scenarzystka, twórczyni nagradzanych filmów dokumentalnych, storytellerka i założycielka Mistrzowskiej Szkoły Storytellingu Biznesowego, autorka książek o zaufaniu i wierze: "Zaufaj" oraz "Zaufaj i puść" , objętej patronatem DEON.pl

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Monika Górska: Kiedy dotknęłam skały Golgoty, moje życie przemieniło się w kilka sekund [ROZMOWA]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.