Na czym polega prawdziwy radykalizm Ewangelii?
Nie wystarczy jednak jedynie słuchać Słowa i starać się je zrozumieć, ale potrzebna jest także postawa gotowości życia według Niego, by wydać owoc trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. Słowo jest zaproszeniem do współpracy z Bogiem, który chce nas zbawić. Słowo jest obietnicą. Czy ufam temu Słowu?
Zazwyczaj Słowo przelatuje obok nas, czasem nawet wlatuje jednym uchem, a wypada drugim, lecz nie trafia do serca. Aby stało się inaczej, potrzeba naszej wiary w to, że rzeczywiście ma ono moc, bo zostało wypowiedziane przez samego Boga i – co więcej – stało się Ciałem. Aby spotkanie z Bożym Słowem (czy to na liturgii w kościele, czy to podczas prywatnej lektury Pisma Świętego) było owocne, trzeba słuchać. Skupić całą swoją uwagę, wyeliminować rozproszenia, nie zajmować się niczym innym, lecz oddać całego siebie, swój rozum i swoją wolę, i chłonąć to, co się słyszy. Oczywiście, nie jest to proste. Możemy potrzebować wielu prób zanim wreszcie uda nam się wejść w prawdziwe wyciszenie i móc medytować Słowo. Warto jednak ten wysiłek podjąć, nie poddawać się i nie zniechęcać nieudanymi „podejściami”, by nie stało się to, o czym pisze św. Mateusz: czasem ktoś jest tak rozproszony, że kiedy przepowiada się Słowo, „przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu” (Mt 13,19).
Dla chrześcijanina Słowo to jednak nie tylko litery, choć natchnione, ale przede wszystkim Jezus. Zatem spotkanie ze Słowem oznacza najpierw słuchanie tegoż Słowa, a potem oglądanie w Chrystusie dowodu na to, że jest Ono żywe i skuteczne – jest obietnicą, która ma pokrycie. Taka postawa jest konieczna, żeby uniknąć niebezpieczeństwa bycia jak ten, „kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały” (Mt 13,20-21). Nie wystarczy jednak jedynie słuchać Słowa i starać się je zrozumieć, ale potrzebna jest także postawa gotowości życia według Niego, by wydać owoc trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. Słowo jest zaproszeniem do współpracy z Bogiem, który chce nas zbawić. Słowo jest obietnicą. Czy ufam temu Słowu?
Trzeba, żebyśmy słowa przypowieści o siewcy odnieśli przede wszystkim do samych siebie. Nie jest trudno wpaść w pułapkę myślenia o sobie jako o ziarnie posianym na żyzną glebę, które przynosi obfite plony. Medytując słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, zastanówmy się, czy przypadkiem bardziej niż Dobrej Nowiny nie szukamy jednak w swoim życiu Łatwej Nowiny – Ewangelii okrojonej z radykalizmu, czyli zakorzenienia w zaufaniu wobec Tego, który jest, był i przychodzi w głoszących Jego Imię. Ewangelia to bardzo Niewygodna Nowina, bo albo przyjmuję ją w całości, albo nie przyjmuję jej wcale. Nie mogę bowiem pogodzić jej logiki z tym, co oferuje mi świat. Nie da się znaleźć kompromisu i żyć trochę według nauki Jezusa z Nazaretu, a trochę według swojego widzimisię. Jeśli chcę być autentycznym głosicielem Ewangelii, nie mogę do swojego serca wprowadzać tego, co pogańskie, czyli tego, co sprowadza Boga do roli bóstwa służącemu człowiekowi. W przeciwnym razie „troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne” (Mt 13,22).
Przypowieść o siewcy to z jednej strony opisy różnych postaw wobec Bożego Słowa. Z drugiej strony, to także obraz serca każdego z nas. Bo rzeczywiście czasem jesteśmy tymi, którzy nie podejmują wysiłku zrozumienia Słowa, choć Go niby słuchamy. Innym razem wydaje nam się, że odnaleźliśmy „swoje” Słowo, które będzie od teraz nas prowadzić. Z czasem okazuje się, że był to jednak słomiany zapał, bo po chwili radości zderzyliśmy się z rzeczywistością, która nas przygasiła. Uwierzyliśmy, że naszego życia nie da się zmienić, a nasze wady i słabości są nieodłączną częścią nas samych. Poza tym po co się wychylać, skoro inni wokół mają Ewangelię tylko na półce, a nie w sercu… Znajome, prawda? W jeszcze innym czasie, kiedy nam się powodzi i wszystko dobrze się układa, stajemy się głusi na Słowo Boże, bo wydaje się nam, że nie potrzebujemy pomocy „z góry”, bo świetnie sami sobie dajemy radę. Najważniejsze w przypowieści o siewcy jest jednak to, że w każdej z tych okoliczności naszego życia Siewca nie przestał siać Słowa, lecz wciąż obficie je rozrzuca.
Radykalizm Ewangelii polega przede wszystkim na tym, że ona mnie uwiera i nie daje mi spokoju w walce z moimi przywiązaniami do świata. Wówczas będę głosić Ewangelię Miłosierdzia, która przemienia człowieka na wzór Prawdziwej Miłości, a nie oderwane od Ewangelii „miłosierdzie”, które może jedynie uczynić mnie duchowo rozlazłym. Piękny obraz tego, czym jest Boże Miłosierdzie dostajemy dzisiaj od Psalmisty: „Nawiedziłeś i nawodniłeś ziemię, wzbogaciłeś ją obficie. (…) I tak uprawiłeś ziemię: nawodniłeś jej bruzdy, wyrównałeś jej skiby, spulchniłeś ją deszczami, pobłogosławiłeś płodom” (Ps 65,10-11). Cały ten „wysiłek” Boga jest po to, by przygotować glebę Jego Słowu. Będzie Je siał do skutku: „słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” (Iz 55,11). Prawdziwe Miłosierdzie polega więc na tym, że Siewca bez ustanku sieje Słowo z nadzieją, że trafi Ono na podatny grunt. Sieje Je w moim sercu, bym wydał plon i sam zaczął potem siać Je w sercach innych.
Skomentuj artykuł