"Na jego czole pojawił się zimny pot. Przeraziłem się". Jak wyglądały ostatnie minuty życia św. Ojca Pio?
"Zauważyłem, że zaczął blednąć. Na jego czole pojawił się zimny pot. Przeraziłem się. Jego wargi zaczęły sinieć. Coraz bardziej słabnącym głosem powtarzał: «O Jezu! O Maryjo!». Chciałem zawołać współbrata, ale on mnie zatrzymał: «Nie budź nikogo». Mimo to poszedłem. Kiedy wróciłem, Ojciec Pio coraz wolniej poruszając ustami, wypowiadał ledwo słyszalne «O Jezu! O Maryjo!»". Przeczytaj, jak wyglądały ostatnie chwile ziemskiego życia świętego stygmatyka.
Duchowość Świętego Stygmatyka z San Giovanni Rotondo od dzieciństwa naznaczona była prawdziwym i nieustannym cierpieniem. Udrękę przynosiły mu przede wszystkim liczne choroby, których doświadczał, stanowiące niejednokrotnie zagrożenie dla życia. Nawet święcenia kapłańskie przyjął wcześniej, obawiając się, że stan zdrowia może nie pozwolić mu odprawić choćby jednej mszy świętej.
Ojciec Pio doznający prawdziwych udręk fizycznych i duchowych, podejmujący obowiązki przekraczające możliwości nawet zdrowego człowieka, niemogący spożywać większości pokarmów, prawie każdego dnia żył na progu śmierci. Tajemnicą Bożej łaski pozostanie fakt, iż pomimo stanu zdrowia przez wiele lat niestrudzenie spełniał swoją posługę. Jednak z upływem czasu sędziwy wiek, wyczerpanie i coraz liczniejsze choroby wskazywały, że powoli zbliżał się nieuchronny kres jego ziemskiej wędrówki.
Ostatnie chwile życia
Zwłaszcza po 1960 roku można było u Ojca Pio zaobserwować wciąż pogarszający się stan zdrowia. Kroniki klasztorne podają, że jesienią 1966 roku poważnie się rozchorował. Był tak osłabiony, że prawie nie odprawiał mszy. I tak pod znakiem chorób i cierpienia rozpoczął kolejny rok. Znowu cały styczeń przechorował, a 10 lutego podczas powrotu do swojej celi z mszy dostał ataku astmy. Wezwano lekarza. Po otrzymaniu pomocy Ojciec Pio odzyskał siły i udał się do kościoła, by spowiadać wiernych. Doświadczenie słabości przyjął ze spokojem, a kiedy współbracia okazywali mu współczucie, odpowiedział: "Dziękuję wam za to, ale muszę wycierpieć to sam. Pan widocznie nie chce dać mi cyrenejczyka. A ja pragnę tylko wypełnić Jego wolę. Reszta się nie liczy".
W tym okresie do San Giovanni Rotondo przybywało coraz więcej pielgrzymów, częstokroć nieświadomych, że mogą to być ostatnie chwile życia ich ukochanego Ojca Pio. Szczególnym powodem napływu tak dużej liczby wiernych były liczne uroczystości i rocznice: pięćdziesiąta - święceń kapłańskich (10 sierpnia 1960 roku), sześćdziesiąta - wstąpienia do zakonu (22 stycznia 1963 roku), dziesiąta - otwarcia Domu Ulgi w Cierpieniu (5 maja 1966 roku), pięćdziesiąta - przybycia Ojca Pio do San Giovanni Rotondo (4 września 1966 roku). Prawdziwą jednak okazją do świętowania stała się pięćdziesiąta rocznica jego stygmatyzacji, przypadająca 20 września 1968 roku. W klasztorze jednak postanowiono nie urządzać z tej okazji żadnej uroczystości. Tylko ołtarz tonął w czerwieni róż, którymi został przyozdobiony przez przedstawicieli Grup Modlitwy. Przystrojono również krzyż na chórze, przed którym dokonała się pięćdziesiąt lat wcześniej stygmatyzacja. Wierni byli obecni na mszy, którą sprawował jak zwykle o godzinie 5.00. Później zaś aż do wieczora manifestowali swoje uczucie miłości poprzez modlitwę i czuwanie, a na koniec wzięli udział w procesji z placu kościelnego pod okno jego celi.
Następnego dnia Ojciec Pio był tak wyczerpany, iż nie mógł celebrować Eucharystii. W swojej zakonnej celi przyjął jedynie komunię. Po południu jednak miał na tyle sił, by udzielić błogosławieństwa swoim duchowym dzieciom, licznie przybyłym na pierwszy Międzynarodowy Kongres Grup Modlitwy. Było to wielkie święto w całym San Giovanni Rotondo. W hotelach brakowało wolnych miejsc. Kościół został pięknie udekorowany, a na Domu Ulgi w Cierpieniu powiewały flagi. Nad placem Matki Bożej Łaskawej zaś, gdzie przygotowano miejsce przewodniczenia drodze krzyżowej, górował wielki drewniany krzyż.
Ostatnie pożegnanie
Najważniejszym punktem spotkania miała być Eucharystia celebrowana w niedzielę 22 września przez samego Ojca Pio. Jak okazało się później, sprawował ją po raz ostatni. W kronice klasztornej zapisano: "Ojciec Pio pragnął odprawić spokojną mszę jak każdego poranka, więc gwardian musiał użyć słodkiej przemocy, aby była uroczysta i śpiewana ze względu na zebrane na kongresie Grupy Modlitwy. Ojciec Pio był posłuszny. Gdy kościół został otwarty, dosłownie morze ludzi zalało trzy dolne nawy, a także krużganki. Ojciec Pio krokiem zmęczonym i ciężkim, doprowadzony przez o. Pellegrino da Sant’Elia a Pianisi, zszedł do zakrystii, gdzie przywdział święte szaty, po czym ruszył w stronę ołtarza, aby celebrować mszę. Tłum, widząc go i ciesząc się nim, zdawał się szaleć z radości. Msza odbyła się ze zwykłą podniosłością i pobożnością. Po jej zakończeniu wierni entuzjastycznym aplauzem oraz szczerymi okrzykami pozdrowili Ojca Pio, zanim wrócił do zakrystii. On zaś wstając z fotela, przed zejściem ze stopni ołtarza zwróconego ku wiernym, zachwiał się i pochylił tak, jakby miał upaść. Towarzyszący mu podtrzymali go i posadzili na wózku inwalidzkim, a potem odprowadzili do zakrystii. Ojciec Pio słaby i blady na twarzy, jakby nieobecny i zagubiony, pobłogosławił tłum stłoczony przy bocznych balaskach, powtarzając z serdecznością i zatroskaniem: «Dzieci moje, dzieci moje!»”.
Obrady przedstawicieli Grup Modlitwy rozpoczęły się o 10.30, zaś koło południa Ojciec Pio miał udzielić zgromadzonym błogosławieństwa. Ku zdziwieniu jednak wszystkich uczynił to już przed godziną 11.00, gdyż czuł się coraz gorzej i chciał się udać na wcześniejszy odpoczynek. Wieczorem, siedząc na krześle, wziął udział w mszy, jeszcze raz pod jej koniec błogosławiąc wiernych. Było to błogosławieństwo szczególne - ostatnie. Potem usiadł na wózku i został przewieziony do swej zakonnej celi. Po chwili otworzył okno i popatrzył na licznie zgromadzonych na placu ludzi: pomachał im białą chusteczką. Uradowany tłum wołał: "Dobranoc, Ojcze, Ojcze!". Po chwili okno się zamknęło. Było to ostateczne z nim pożegnanie.
Siostra śmierć
Zbliżająca się noc miała być dla niego ostatnią. Współbracia, świadomi jego ciężkiego stanu, przez cały czas czuwali przy nim, prosząc dobrego Boga o wypełnienie się Jego woli względem ich ukochanego ojca. Jeden z nich, o. Pellegrino, który spędził z Ojcem Pio ostatnie godziny życia i był świadkiem jego śmierci, pozostawił opis tych wydarzeń: "Kilka minut po godzinie 21.00 Ojciec Pio wezwał mnie do siebie - potrzebował pomocy. Leżał na łóżku ustawionym po prawej stronie celi. Prosił mnie, bym mu tylko powiedział, którą godzinę wskazuje budzik. Z jego zaczerwienionych oczu otarłem małą łzę. Do północy wzywał mnie jeszcze jakieś sześć razy. O północy jak zalęknione dziecko błagał mnie: «Mój synu, pozostań ze mną!». I wiele razy pytał o godzinę. Patrzył z błaganiem w oczach i ściskał mi ręce. Potem jakby zapomniał o czasie i zapytał: «Czy dzisiaj odprawiałeś mszę świętą?». Uśmiechając się, odpowiedziałem: «Ojcze duchowny, jest jeszcze na nią za wcześnie». A on zareplikował: «O, rano to ty za mnie odprawisz mszę świętą». Następnie poprosił o spowiedź. Po sakramentalnym wyznaniu grzechów rzekł: «Synu mój, jeśli dzisiaj Pan wezwie mnie do siebie, proszę wszystkich współbraci o przebaczenie wszelkich przewinień i zła, jakie im wyrządziłem; proś także współbraci i mych synów duchowych o modlitwę za moją duszę». W końcu poprosił o pozwolenie na odnowienie swojej profesji zakonnej. Była pierwsza godzina w nocy, gdy powiedział: «Słuchaj, mój synu, leżąc na łóżku, źle mi oddychać. Pomóż mi wstać. Usiądę na krześle. Będzie mi lżej». Zanim usiadł w fotelu, zwykł był robić kilka kroków po korytarzu. Gdy znalazł się z powrotem w celi, zauważyłem, że zaczął blednąć. Na jego czole pojawił się zimny pot. Przeraziłem się. Jego wargi zaczęły sinieć. Coraz bardziej słabnącym głosem powtarzał: «O Jezu! O Maryjo!». Chciałem zawołać współbrata, ale on mnie zatrzymał: «Nie budź nikogo». Mimo to poszedłem. Kiedy wróciłem, Ojciec Pio coraz wolniej poruszając ustami, wypowiadał ledwo słyszalne «O Jezu! O Maryjo!». Około 2.30 słodko skłonił głowę na piersi i wyzionął ducha".
Ojciec Pio odszedł do Pana po osiemdziesięciu jeden latach życia, sześćdziesięciu pięciu powołania zakonnego, pięćdziesięciu ośmiu kapłaństwa, pięćdziesięciu stygmatyzacji.
Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".
Skomentuj artykuł