Niezwykły "zbieg okoliczności" i zapach lilii. Oto jak święty Józef pomógł mojemu mężowi

Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Mihail Tregubov / Unsplash
Anonimowe świadectwo nadesłane przez czytelniczkę

Byłam na Mszy świętej w kościele pod wezwaniem św. Józefa. Podczas koronki poczułam słodki zapach lilii, pomimo, że w kościele stały goździki. Zdziwiło mnie to. Po koronce podeszłam do Eli, starej znajomej i powiedziałam jej w kilku zdaniach o tym, co spotkało mojego męża. - Będziemy się modlić do św. Józefa. Ty też zmów litanię - powiedziała i dodała: "Święty Józef lubi konkrety, więc powiedz mu, do kiedy ma tę sprawę załatwić. On to zrobi".

Mój mąż został kierownikiem dużego, wartego miliony projektu dla największego klienta z branży. Ponieważ miał wieloletnie doświadczenie, nie przypuszczał, by coś mogło pójść nie tak. Pomimo, że czas na realizację projektu był krótszy, niż jest to potrzebne na takie przedsięwzięcie, miał nieraz do czynienia z napiętymi terminami, więc nie przejmował się tym. Dla kierownictwa firmy klient był jednak niezwykle ważny. Od realizacji tego projektu zależały bowiem dalsze kontrakty. Krótko mówiąc, za utracenie takiego klienta wylatuje się z pracy.

Ze strony klienta partnerami w projekcie były trzy młode i niedoświadczone pracownice. Był to ich pierwszy tak duży i skomplikowany projekt i nie tylko brakowało im doświadczenia, ale i wiedzy. Co gorsza, reprezentując pozycję ważnego klienta, były niezwykle pewne siebie i nie wykazywały za grosz zrozumienia dla drugiej strony. Miało być tak, jak chciały i już. Do tego okazały się być przebiegłe, złośliwe i nieprawdomówne. Dość szybko okazało się, że ich pomysły i życzenia są niemożliwe do spełnienia głównie ze względów technicznych, braku czasu oraz faktu, że zdecydowanie przekraczały budżet, jaki klient miał na realizację projektu. Gdy mój mąż próbował im to wyjaśnić, natychmiast doniosły na niego zarówno do swojego jak i do jego przełożonego. Mojemu mężowi zamknięto usta. Nasz klient - nasz pan.

Ponieważ owe panie nie bardzo wiedziały, czego chciały, stale dokonywały zmian koncepcyjnych, nawet w końcowej fazie realizacji projektu. Wiązało się to np. z tym, że na podstawie dostarczonych przez nie planów wykonywano konstrukcje, które potem były przez nie odrzucane na rzecz nowych pomysłów. Tak działo się aż na tydzień przed terminem końcowym oddania projektu. Wszyscy pracownicy podlegający mężowi pracowali dosłownie w dzień i w nocy. Codziennie od godziny 7 rano do 2 nad ranem z jedną przerwą na posiłek w postaci kanapki. Pracownicy dokonywali dosłownie cudów, by zadowolić absurdalne wymagania klienta. W tym czasie wszystko zaczęło się sypać.

Wadliwe produkty dostarczane przez podwykonawców, pękające konstrukcje, odpadające elementy, towar zatrzymany na odprawie celnej itd. Cały zespół robił co mógł, by obok aktualnych zadań jeszcze naprawiać usterki. To było czyste szaleństwo. Mój mąż wyglądał tak, jakby zestarzał się w jeden tydzień o 10 lat. Pomimo, że wszyscy sumiennie pracowali, ten projekt był jak zaklęty. Nic nie wychodziło. 

Kiedy nadszedł dzień oddania zlecenia, owe panie przyszły, by komisyjnie go odebrać. I wtedy się zaczęło. Jak wyglądał odbiór projektu można sobie najlepiej wyobrazić na podstawie tego przykładu:

Na 15-metrowej ścianie w 50-metrowym pomieszczeniu na folii znajdował się jeden bąbelek powietrza wielkości 1 milimetra. Można w to wierzyć lub nie, ale te panie kazały ową folię wymienić. To już były szykany. Kobiety chodziły z lupą i na siłę doszukiwały się błędów. Prawdopodobnie chciały w ten sposób znaleźć powód na obniżenie kosztów poważnie przekroczonego budżetu.

Po spisaniu usterek, panie zażądały ich likwidacji w ciągu jednego dnia, co zarówno ze względów czasowych jak i finansowych zwyczajnie było niemożliwe, o czym doskonale wiedziały. Potrzebny był kozioł ofiarny, którym został mój mąż.

Owe panie zażądały zatem usunięcia go z kierowania tym projektem pod wieloma groźbami. Jako powód podały, że mój mąż nie chce ze złej woli spełniać wymagań klienta. Co gorsza, skargę złożyły aż do najwyższych instancji w jego firmie, czyli do głównego szefa koncernu. Na próżno mój mąż próbował przemówić do rozsądku przełożonej tych pań. Ta okazała się być równie trudna we współpracy. Koniec końców mój mąż został przez główny zarząd swojej firmy usunięty z projektu i w ciągu pół godziny musiał opuścić miejsce zlecenia i udać się na przymusowy urlop. Wysłał mi smsa z tą informacją, gdy właśnie szykował się do powrotu. Miał przed sobą 4 godziny jazdy samochodem do domu.

Była to niedziela Miłosierdzia Bożego. Byłam na Mszy świętej w kościele pod wezwaniem św. Józefa. To kościół, do którego nieraz chodzę na Msze. Nie wybrałam go celowo. Podczas koronki poczułam słodki zapach lilii, pomimo, że w kościele stały goździki. Zdziwiło mnie to. Po koronce podeszłam do Eli, starej znajomej i powiedziałam jej w kilku zdaniach o tym, co spotkało mojego męża.

- Będziemy się modlić do św. Józefa. Ty też zmów litanię - powiedziała i dodała: "Święty Józef lubi konkrety, więc powiedz mu, do kiedy ma tę sprawę załatwić. On to zrobi".

Osłupiałam na ten jasny przekaz, w którym nie było cienia zwątpienia. Litanię zmówiłam wraz z moją mamą. Poprosiłam św. Józefa, by rozwiązał tę sprawę, dopóki mój mąż jest na miejscu, czyli przed powrotem do domu. Nie pomyślałam o tym, że od domu dzielą go zaledwie 4 godziny jazdy samochodem. Myślałam raczej o tym, że dobrze by było, gdyby stało się to przed jego urlopem.

Po koronce mój mąż zadzwonił i powiedział mi, że nie może jeszcze wracać, gdyż źle się poczuł. Zrobiło mu się słabo i miał zawroty głowy. Nie był w stanie wracać w takim stanie do domu, zatem wrócił do hotelu, w którym był zakwaterowany. Po nieprzespanej nocy i gonitwie myśli oraz w przeświadczeniu, że jego dni w firmie są policzone, postanowił ruszyć do domu. Jednak kolega, który przejął od niego projekt, poprosił go o kilka przysług związanych z transportem, korzystając z faktu, że mój mąż jeszcze był na miejscu. Oczywiście spełnił tę prośbę, a zatem nadal nie ruszył do domu. 

Tego samego dnia, wieczorem, na krótko przed swoim wyjazdem, mąż dostał smsa od swojej bezpośredniej przełożonej. Jego treść była zaskakująca. Przełożona nie tylko dodawała mu otuchy, ale co więcej wyraziła uznanie dla jego pracy i zalecała odpoczynek. To był pierwszy znak od św. Józefa. Dla męża zaświeciło światełko w tunelu, choć nie wiedział, czy to samo stanowisko miał główny CEO, gdyż tego samego dnia na stronie firmy pojawiła się oferta pracy na stanowisko, które do tej pory należało do mojego męża. Gdy jednak dowiedział się o naszej modlitwie, bardzo go to uspokoiło. My nadal modliliśmy się do św. Józefa. Tego dnia po raz drugi, tym razem w domu, poczułam zapach lilii.

Dwa dni po przyjeździe męża do domu św. Józef po raz kolejny dał o sobie znać. Jego szefowa wpadła na pomysł, by napisać krótki artykuł na temat projektu. W tym artykule podziękowała wszystkim pracownikom zaangażowanym w zlecenie w imieniu swoim i mojego męża! W artykule, który opublikowała w medium społecznościowym opisała wspaniały i udany projekt i chwaliła jego realizację. Co najlepsze, pod artykułem podpisał się również jej przełożony, czyli CEO całej filii.

My modliliśmy się dalej.

Nadszedł czas rozliczenia projektu z klientem, czyli dyskusji na temat nadmiernych kosztów, których firma klienta nie chciała ponieść. Do wykonania tego rozliczenia zobligowany był jeszcze mój mąż i było jasne, że owe zacięte panie będą próbowały obarczyć wszystkimi dodatkowymi kosztami firmę męża.

Dwa dni później asystentka z firmy mojego męża napisała do niego smsa. Jej sąsiad, mieszkający kilka domów dalej, jest na wysokim stanowisku w firmie, która była klientem owego projektu. Nigdy z nim nie rozmawia, gdyż nie znają się na tyle i dzieli ich duża różnica wieku. Tego dnia jednak, jej mąż został zaczepiony przez owego sąsiada. Rozmawiali o ogródkach przydomowych, o pogodzie i błahych sprawach. Nie wiedzieć dlaczego nagle ów sąsiad zaczął opowiadać mu o dużym projekcie, za który odpowiedzialny był właśnie mój mąż. Opowiedział, że na zebraniu głównej dyrekcji firmy cały zarząd bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat jego realizacji i efektu końcowego. Mąż tej dziewczyny otrzymał zatem dokładne informacje na temat, o który nie pytał. A co lepsze, ta informacja dała z kolei mojemu mężowi dość argumentów, by nie ulegać bezpodstawnym naciskom cenowym.

Koniec końców, mój mąż nadal pracuje w firmie a fakt, że miał do czynienia z bardzo trudnym klientem, przysporzył mu tylko wiele sympatii.

Święty Józefie, dziękuję Ci za Twoje wstawiennictwo. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile mocy ma modlitwa o pomoc do św. Józefa. Dziękuje również Tobie Elu, że pokazałaś mi do niego drogę i że wraz z mężem i synem modliliście się wraz z nami w intencji mojego męża.

Jak mówi Ela, w podziękowaniu należy dokonać aktu ofiarowania za dusze w czyśćcu cierpiące, np. w postaci Mszy świętej.

Święty Józefie, patronie ludzi pracujących, módl się za nami. Chwała Panu!

Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Niezwykły "zbieg okoliczności" i zapach lilii. Oto jak święty Józef pomógł mojemu mężowi
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.