O to tak naprawdę chodzi w małżeństwie

(fot. unsplash.com / CC0 1.0)

Małżonkowie, podobnie jak księża, są żywym sakramentem, dynamicznym jak róża, która z małego pączka powoli rozwija się, aż osiągnie ostateczną postać.

Od pewnego czasu mam głębokie przeczucie, a nawet przekonanie, że w Kościele jeszcze nie odkryliśmy w pełni, czym jest sakrament małżeństwa. Zresztą, podobnie wygląda sprawa z pozostałymi sakramentami. Jesteśmy w drodze. Z biegiem lat w świadomości wiernych, ale też duchownych, te święte znaki "zakonserwowały się" jako ważne obrzędy religijne, choć nieco zewnętrzne wobec trudów, wymagań i radości życia codziennego.

Wcale nie jest oczywiste, że sakramenty przyjmuje się po to, aby stawać się stopniowo coraz bardziej dojrzałym chrześcijaninem, który dzięki nim może wcielać niełatwą Ewangelię w życie. Raczej widzi się w nich pewne religijne zachowania, w których często wyczerpuje się już to, co nazywamy wiarą.

Małżeństwo postrzegane było przez wieki głównie jako szacowna instytucja, ustanowiona wprawdzie przez Boga, ale służąca przede wszystkim przedłużaniu i kojarzeniu rodów, powiększaniu zastępów wiernych Kościoła, a nawet różnym ekonomicznym interesom. Zresztą do dzisiaj wiele osób ochrzczonych małżeństwo sakramentalne postrzega jako "legalizację" związku i współżycia seksualnego. Nic dziwnego, że do Soboru Watykańskiego II Kościół za pierwszy cel małżeństwa uważał zrodzenie dzieci. Inne cele były drugorzędne. Bardziej podkreślano ludzki wymiar małżeństwa niż jego głębsze teologiczne znaczenie, to znaczy, że nie istnieje ono tylko z takim przeznaczeniem, by rozumnie ułożyć sobie życie we dwoje na ziemi, lecz również po to, aby tą wspólnotą ogłaszać światu coś istotnego o Bogu.

DEON.PL POLECA

Klucz do drzwi wiary

Już prosty fakt, że Pismo święte zaczyna się od małżeństwa Adama i Ewy, a kończy wizją zaślubin Baranka z Jego Oblubienicą - Kościołem, powinien dawać do myślenia. Podpowiada bowiem, że małżeństwo mężczyzny i kobiety jest chodzącą ikoną miłości Boga do człowieka, jakkolwiek niedoskonałą i podległą słabości. Niemniej, starszą niż wszelkie świątynie i dzieła ludzkich rąk.

Tę pogłębioną wizję małżeństwa fenomenalnie przedstawia Katechizm Kościoła Katolickiego, który przez pryzmat relacji męża i żony spogląda nie tylko na misję Chrystusa w świecie, ale także na drogę wiary każdego ochrzczonego. W jednym z niezwykle frapujących numerów czytamy, że "całe życie chrześcijańskie nosi znamię oblubieńczej miłości Chrystusa do Kościoła. Już chrzest jako wejście do Ludu Bożego wyraża tajemnicę zaślubin. Jest on, jeśli tak można powiedzieć, obmyciem weselnym, które poprzedza ucztę weselną - Eucharystię" (KKK, 1617). Jest to niewątpliwie nawiązanie do fragmentu Listu do Efezjan (5, 21-33), gdzie św. Paweł omawiając relacje między mężem i żoną, wiąże chrzest z małżeństwem. Wzorem miłości małżeńskiej ma być Chrystus, który kochając Kościół, wydaje za niego siebie samego, aby go uświęcić i oczyścić wodą oraz słowem. To śmiałe porównanie pochodzi ze zwyczaju żydowskiego, wedle którego narzeczona tuż przed ślubem brała kąpiel. W chrzcie to sam Chrystus kąpie Kościół, przygotowując go na wesele.

Tak postrzegany chrzest odsłania nieco inne oblicze. To nie tylko udział w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, ale również zawarcie z Nim ślubu i trwanie w żywej wspólnocie na podobieństwo małżeństwa. Już wcześniej prorocy nazywali Boga Małżonkiem, a "Jego oblubieńczy związek z ludem - Izraelem był przygotowaniem do nowego i wiecznego Przymierza, w którym Syn Boży przez wcielenie i oddanie swego życia zjednoczył się w pewien sposób z całą zbawioną przez siebie ludzkością, przygotowując ją w ten sposób na "Gody Baranka" (KKK, 1612).

Osadzenie małżeństwa na fundamencie krzyża i zmartwychwstania Chrystusa sugeruje, że ten nierozerwalny związek jest powolnym umieraniem dla siebie i rodzeniem się na nowo. Aby wierność małżeńska była możliwa, oboje małżonkowie w różnych okresach związku muszą przybijać swoje słuszne i niesłuszne oczekiwania do krzyża, często ustąpić ze swego, albo po prostu ofiarować część swojego czasu, energii i zdrowia, co nie zawsze jest przyjemne. W ten sposób nawzajem pomagają sobie w duchowym oczyszczeniu, ale też wyrabianiu cnót. Małżonkowie ciągle umierają w małżeństwie i równocześnie stają się nowym stworzeniem. Pokazują naocznie innym wierzącym, jak w życiu realizować wymagania chrztu.

Św. Paweł, a za nim Katechizm, odwołując się do symboliki małżeńskiej łączy nierozerwalnym węzłem chrzest z Eucharystią. Tak jak małżonek nie może żyć bez współmałżonka, podobnie chrzest dopiero wtedy wydaje owoce w wierzącym, jeśli regularnie przyjmuje on Eucharystię, która go "żywi i pielęgnuje" (Por. Ef 5, 29).

W jednej z homilii do Pierwszego Listu św. Jana św. Augustyn pisze, że "każda celebracja Eucharystii jest celebracją Małżeństwa", właśnie dlatego, że Jezus daje wówczas siebie nie tylko duchowo, ale też cieleśnie. W ten sposób staje się bliski dla każdego, kto Go przyjmuje. Św. Jan Paweł II w Liście apostolskim "Mulieris dignitatem" nazywa Eucharystię "sakramentem Pana Młodego i panny młodej" (26), ponieważ istotą miłości jest to, że oboje małżonkowie wzajemnie ofiarują się sobie i przyjmują siebie nawzajem, co dokonuje się w sposób duchowy także podczas mszy świętej. Dobrze przeżywane małżeństwo ukazuje, o co chodzi w Eucharystii, która wcale nie kończy się w kościele.

Eucharystia jest odpowiednikiem cielesno - duchowej miłości małżonków. Oczywiście, nie od razu doskonałej i pozbawionej zakrętów. Dla św. Ambrożego Eucharystia to "pocałunek Chrystusa dla duszy, wyraz więzi miłości". A św. Jan Chryzostom przestrzega, aby wierzący podczas Eucharystii "nie całowali Jezusa jak Judasz", czyli nie zdradzali Chrystusa, przyjmując Go w ciężkim grzechu.

Księża i małżonkowie w jednej łodzi

Katechizm idzie jeszcze dalej, dokonując niemalże przewrotu kopernikańskiego w dotychczasowym postrzeganiu małżeństwa, mianowicie, wiąże je nierozerwalnym węzłem z sakramentem święceń. Zarówno wyświęceni na sługi ołtarza jak i małżonkowie mają w tej wizji tworzyć tandem, który służy budowaniu Kościoła.

Wszyscy wierni mają udział w sakramentach, które wprowadzają ich w życie chrześcijańskie (chrzest, bierzmowanie i Eucharystia) i w tych, które ich uzdrawiają (namaszczenie chorych i spowiedź). I tak uczestniczą w kapłaństwie Chrystusa. Są konsekrowani. Katechizm wyłącza jednak święcenia i małżeństwo, aby stworzyć z nich osobną grupę "sakramentów w służbie komunii", dodając, że prezbiterzy i małżonkowie otrzymują "dodatkową" konsekrację. Co to znaczy?

Słowo "consecrare" ma rodowód religijny. Razem z łacińskim "sacramentum" wywodzi się z tego samego rdzenia - "sacer", czyli "święty". Jeśli jakaś rzecz lub osoba zostaje konsekrowana, to znaczy, że wybiera się ją, wyłącza z użytku świeckiego i poświęca Boga, dla służby, a także do szczególnej misji. Podczas konsekracji zachodzi zmiana celu, dla którego coś dotąd istniało. Gdy człowiek jest konsekrowany już nie należy do siebie, lecz do Boga. Nie rozporządza sobą jak chce.

Każdy małżonek najpierw zostaje konsekrowany, gdy na skutek zakochania zostaje wybrany z ogromnej grupy osób i poświęcony wyłącznie dla jednej osoby. A następnie podczas ślubu oboje zostają przeznaczeni dla Pana, aby byli Jego świadkami w świecie. Nieco inaczej niż pozostali chrześcijanie, bo zawsze razem. Na tym polega specyfika tego świadectwa. Tutaj szczególnie liczy się wierna, nierozerwalna miłość. To jest istotny znak i sygnał dla świata, że pomimo różnic, mocą Chrystusa, można wzrastać w miłości, czyli iść w tym samym kierunku.

W Starym Testamencie "konsekrowany" oznacza również "napełniony po brzegi". Ten, kto jest konsekrowany, otrzymuje moc, jest wypełniony nią, aby mógł spełnić swe zadanie. I tu pojawia się ciekawa rzecz. Przez wieki konsekrowana była hostia podczas mszy świętej, ołtarz, księża i biskupi, zakonnicy, kościół lub dziewice. A tu nagle podczas Soboru Watykańskiego II słyszymy, że także małżonkowie są konsekrowani, wybrani przez Boga ze świata, by potem iść do ludzi, ale już w nowej roli. Z konsekracją wiąże się szczególna misja. Ołtarz konsekrowany jest do odprawiania mszy świętej, nie do jedzenia obiadu.

Katechizm precyzuje, że zarówno księża jak i małżonkowie mają "szczególne posłanie". Wspólnie "służą zbawieniu innych ludzi, a przez tę służbę przyczyniają się także do zbawienia osobistego" (1534). Jedni i drudzy inaczej niż pozostali wierni "budują Lud Boży". I ciekawe, że własne zbawienie osiągają o tyle, o ile pomagają innym. Bóg wybiera bowiem na dwa sposoby. Wszyscy są powołani do zbawienia, ale ten dar dociera do większości przez mniejszą grupę. Chrystus już wszystkich zbawił. A zadaniem ludzi konsekrowanych jest pomóc innym, aby doszło do ich spotkania z Bogiem, aby też mogli świadomie żyć dla Niego.

Te słowa o małżeństwie są rewolucyjne i wymagające. Bo jest tu mowa o powołaniu, o konsekracji nie tylko tych ze stanu kapłańskiego czy zakonnego, ale też małżonków. Prezbiterzy nie stoją naprzeciw małżonków ani nie są od nich radykalnie oddzieleni. Raczej wzajemnie się uzupełniają. W ślubie nie chodzi więc o "fajny" obrzęd w sakralnej atmosferze, przeplatanej grą organów i wiszącymi kwiatami na ławkach. Można to zrobić także gdzie indziej.

W "Dekrecie o apostolstwie świeckich" Soboru Watykańskiego II czytamy kapitalne zdanie: "Chrześcijańscy małżonkowie są wzajemnie dla siebie, dla swoich dzieci i innych domowników współpracownikami łaski (cooperantes gratiae) i świadkami wiary" ( 11). Pius XII pisze, że w "małżeństwie małżonkowie są dla siebie "szafarzami łaski" (ministrae gratiae). Nie tylko podczas ślubu, ale całe życie. A więc nie tylko kapłani przekazują łaskę. Także małżonkowie, przez których działa Chrystus, przekazują ją najpierw sobie, gdy kochają siebie różnymi formami miłości. Potem przekazują łaskę dzieciom, domownikom, krewnym, współpracownikom i sąsiadom.

Św. Tomasz z Akwinu nie waha się zestawiać wychowania dzieci z posługą kapłańską: "Niektórzy krzewią i podtrzymują życie duchowe wyłącznie poprzez posługę duchową. To odnosi się do sakramentu kapłaństwa; inni czynią to zarówno w stosunku do życia fizycznego, jak i duchowego, co ma miejsce w przypadku sakramentu małżeństwa, w którym mężczyzna z kobietą łączą się, ażeby wydać na świat potomstwo i wychować je na chwałę Bożą" (Summa contra Gentiles, IV, 58). Niestety, to niezastępowalne zadanie rodziców często przez nich samych jest cedowane na księży i katechezę w szkole. Praktycznie dom często jest wyłączony z tego procesu wzrastania w wierze. I dlatego wychowanie religijne okazuje się nieskuteczne, ponieważ staje się czymś zewnętrznym wobec domu.

W każdym razie małżonkowie, podobnie jak księża, są żywym sakramentem, czymś dynamicznym jak róża, która na słońcu z małego pączka powoli rozwija się, aż osiągnie ostateczną postać. A dzieje się tak wtedy, gdy pomaga innym spotkać Boga .

Ciąg dalszy nastąpi...

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O to tak naprawdę chodzi w małżeństwie
Komentarze (8)
23 kwietnia 2017, 08:51
Dobrze, że przy moim stażu mażłeńskim znalazłem artykuł o co chodzi w małżeństwie :) Natomiast na poważnie, to Kościół przegrywa z kretesem jezli chodzi o małżeństwo. Kiedys w miarę zbieżne pojecia świeckie i kościelne dziś zupełnie sie rozjechały. Dziś swiecka normą staje się rozwód. Współczesny świecki model małżeństwa daży do monogamii seryjnej a rodziny do tzw. rodziny patchworkowej. A co na to Kościół? Opowiada religijnym poganom takie teksty, jak powyżej. Czy sa one skuteczne i zachecają do życia w nierozerwalnym małżeństwie (zawartym jako Sakrament) aż do śmierci? Wątpie. I to nie dlatego, iż opis małżeństwa przedstawiony przez ks. Dariusza jest zły. Dzis po prostu wielu katolików kwestionuje iż Bóg zawsze chce dla człowieka dobra. Także poprzez nierozerwalne małżeństwo. Współcześńi faryzeuze szukaja prawnych furtek, jak obejść to, co Bóg ustanowił. Szukają dróg, aby na piedestale stanął człowiek, a Bóg ma człowiekowi uslugiwać w ludzkim chciejstwie. Stąd żądanie, aby Kościół dopasował się do obecnych czasów. Cóż więc pozostaje tym co jeszcze wierzą Bogu  - wiernie wypełniać życie, czy to małżeńskie, czy kapłańskie. Bo ciche świadectwo swojego życia jest najlepszym przykładem dla innych.
Dariusz Piórkowski SJ
23 kwietnia 2017, 09:24
Ten tekst nie jest dla religijnych pogan, albo jak pisał J. Ratzinger "neopogan w Kościele", bo on zakłada pewien poziom życia chrześcijańskiego. I tacy tu prawie nie zaglądają. To dla mnie jasne. Jeśli u wielu ludzi nie ma praktycznie żadnej świadomej relacji z Chrystusem, a wszystko opiera się na "zewnętrznych" rytach i ześwieczczeniu, to nie należy tak do nich mówić. Na rekolekcjach dla narzeczonych w taki sposób nie mówię o małżeństwie, bo to za wysokie progi. Neopoganom trzeba głosić od nowa Ewangelię i zaczynać od szukania połączeń między wiarą a życiem codziennym. Np. między wiarą religijną a zaufaniem, którym żyjemy na co dzień. Nie wszystko opiera się na wiedzy i naszej kontroli, nawet to, że nie sprawdzamy na każdym skrzyżowaniu, czy światła prawidłowo działają, lecz ufamy, że działają. To jest zaufanie.  Nie jest to łatwa, stąd narastająca bezsilność, ponieważ ci neopoganie uważają, że oni już słyszeli o Jezusie i wszystko wiedzą... I ich to nudzi...  Jakie więc wyjście? Mimo wszystko głosić, nie licząc na tłumy. Zawsze odpowie tylko pewna grupa, a nie wszyscy. To podstawowy błąd, za który teraz w Europie zaczynamy płacić. Wszyscy nie będą  prawdziwymi chrześcijanami, chyba że z nazwy. Będą co najwyżej uprawiać religię bez istoty, z zachowaniem zewnętrznej formy - bo przecież coś religijnego człowiek czuje.... Przykładem jest chociażby tłumne uczestnictwo w wielkanocnym święconku. Nie wiadomo po co, ale na święta się zawsze chodziło z jajeczkiem, więc idę...
23 kwietnia 2017, 20:22
Jeżli ktos uważa, iż już wie wszystko o relacji z Bogiem, Jezusem, współmalzonkiem to jest na prostej drodze do zakonczenia tej relacji. Codzine odkrywanie czegoś nowego tak naprawde rozwija i relacje i człowieka. Zaufanie - słowo klucz w relacji z Bogiem. I codzinnie się łapie, ze tak jeszcze nie do konca. A zaufanie w małżeństwie, przecież to podstawa. Ale sie zastanawiam, ile lat zycia w małżenstwie pozwala nauczyć sie tego bezgranicznego i bezdyskusyjnego zaufania do współmałżonka. Mniej bym sie martwił o tych "swiatecznych" katolików, dobrze ze znają drogę do kościoła, to im kiedyś pomoze. Bardziej niepokojące jest zbyt emocjonalny stosunek do wiary, to jest czesto droga do upadku i porzucenia Kościoła, gdy przyjdzie jakiś pierwszy kryzys. Widziałem porzucenie sutan przez gorliwych ksiezy, widziałem upadki małżeństw oparte o wielką, płomienna miłość, widziałm młodych ludzi radykalnie atakujacych Kościół, bo coś poszło nie po ich myśli.
22 kwietnia 2017, 19:08
Zamiast wycierać sobie buzię o przedsoborowie,radzę pomedytować nad owocami okresu późniejszego. Współżycie przed ślubem,antykoncepcja,aborcja,decydowanie się na co najwyżej jedno dziecko,plaga rozwodów. W tym kontekście nadymanie się na temat odnowienia sakramentu małżeństwa brzmi żałośnie.
Dariusz Piórkowski SJ
22 kwietnia 2017, 21:51
Biedny Pan lub Pani jest. W kółko to samo.  Przed soborem to wszystko było cacy. Rozwodów nie było, ani aborcji. Kiedyś to w ogóle było lepiej, gdy ludzi nie było. To były czasy. Taki spokój i wszystko grało.
22 kwietnia 2017, 23:19
Przypomnę,iż podział na Kościół przed i posoborowy stworzyli Jego modernistyczni reformatorzy. Przypomnę też,iż nie jest ojciec od oceniania Kościoła a jedynie (aż) od przekazywania Jego niezmiennej nauki ku pożytkowi dusz. Ja zaś jako członek Kościoła słuchającego mam prawo czuć się dyskonfortowo w posoborowym bajzlu.
Dariusz Piórkowski SJ
23 kwietnia 2017, 07:34
Mi odbiera Pan prawo i obowiązek oceniania Kościoła, który sam tworzę, a Pan wszystkich na okrągło ocenia i osądza. Dobre. Klasyczne. No i chciałem dodać, że ja w tym tekście nikogo nie oceniam. Po prostu referuję aktualne nauczanie Kościoła, głęboko zakorzenione w Tradycji.  A dyskomfort to zasadniczo dobre uczucie - motywuje do zmiany. Mam je też często. Faryzeusze też byli w dużym dyskomforcie, a nawet bardzo zgorszeni i oburzeni, że Jezus porządek im narusza. Więc gdy czuję dyskomfort, to się pytam siebie, skąd się bierze i co mam z nim zrobić. Niektórzy wyszli zwycięsko z tego dyskomfortu (Józef z Arymatei, Nikodem) Inni nie. Cóż, zawsze będzie to garstka.
M
Marzena
21 kwietnia 2017, 22:22
Piękny i mądry artykuł. Oby więcej takich terści można byłoby usłyszeć w naszych kościołach. Dobry zarówno dla małżonków jak i dla księży w celu uświadamiania jednych i drugich. Sakrament małżeństwa jest bardzo niedoceniony w kościele, a siła w nim wielka, bo samego Boga w Trójcy jedynego.