Jestem fanem poganina
"Panie, (…) powiedz tylko słowo, a sługa mój odzyska zdrowie. Bo i ja chociaż podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: "Idź", a idzie; drugiemu "Chodź tu", a przychodzi; a słudze: "Zrób to", a robi". Rzekł Jezus: "U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary" (Mt 8, 8-9).
Żeby uwierzyć, trzeba najpierw docenić słowo, poczuć jego wagę i przekonać się, że to coś więcej niż brzdąkanie na cymbałkach. Za każdym razem, kiedy słyszę tę Ewangelię, na nowo odkrywam, że "wielka" wiara setnika opiera się na zwykłej obserwacji. A potem jakoś o tym zapominam.
Rzymianin przyjrzał się po prostu swojemu codziennemu życiu i coś go uderzyło. Nagle zrozumiał, że to, co dla wielu wydaje się oczywistością, wcale takie nie jest. Dowódca oddziału zauważył, że żołnierze wykonują jego rozkazy. I nie musi za każdym razem sprawdzać, czy jego podkomendni wypełniają je, czy nie. Co sprawia, że tak się dzieje? Czy tylko lęk legionistów przed pomnikiem władzy i sankcjami? Setnik spostrzegł, że chodzi tutaj o coś więcej. Owszem, posłuszeństwo podwładnych wiąże się ze sprawowaną przez niego funkcją. Ale ludzkie słowo jako takie ma w sobie również moc sprawczą. Skoro więc w stosunkach międzyludzkich słowo odgrywa niebagatelną rolę, stając się motorem działania, tworzenia i zmiany, to o ileż bardziej dotyczy to Jezusa.
Niektórzy twierdzą, że źródła wiary w żaden sposób nie pokrywają się z codziennym ludzkim doświadczeniem. Uważają, że ani wiedza, ani jakiekolwiek cechy i właściwości człowieka, tak naprawdę nic jej nie przydają, gdyż wiara to fenomen z zupełnie innego świata. Wierzę, bo jest to absurdalne - mawiał Tertualian. Tylko że takie radykalne zepchnięcie wiary w sferę obłoków niewiedzy i mroków nie do końca jest słuszne. Ludzka wiara setnika osiągnęła taki a nie inny pułap, ponieważ zastanowił się nad ważnym wymiarem jego życia, a więc pracą. Nie zgodzę się więc tezą, że wiara przychodzi zupełnie "z góry", że przywdziewamy ją na siebie jak zimowe ubranko. Nawet jeśli jest darem, przychodzi do nas "z wewnątrz". Wiara kiełkuje i rozwija się, jeśli człowiek nie zasypia, jeśli odbiera bodźce zewnętrzne, jeśli łączy dane w związki, wyciąga wnioski, odkrywa w tym, co dotykalne, duchową osnowę i celowość.
Żeby wierzyć, trzeba również przywrócić lub wzmocnić znaczenie autorytetu. Bo wiara, także ta codzienna, międzyludzka, to jednak zaufanie, że ktoś ma rację bez potrzeby udowadniania tego. Autorytet to jedno ze słów, które nie ma dzisiaj dobrej prasy. Pewnie za sprawą pomylenia go z jego bliskimi krewniakami: "autorytaryzm, autorytarny, autorytatywny", cierpiących od lat z powodu zakażenia wirusem. Sam dźwięk tych słów brzmi jak dudnienie walca ubijającego drogę, kruszącego na miazgę wszystko co tylko napotka.
Autorytet to jednak coś innego, raczej pozytywnego. Bardziej spowinowacony z prawdą, która jest pokorna niż z bezduszną ideologią, uciekającą się do manipulacji. W języku biblijnym prawda to nie tylko "zgodność słowa lub myśli z rzeczywistością". Jeśli Jezus mówi: "Ja jestem prawdą", to równa się to stwierdzeniu: "Ja jestem absolutną pewnością, stałością, solidnością, skałą, niewzruszonością. Jestem wiarygodny i można Mi zaufać". Tylko On jeden mógł wypowiedzieć takie śmiałe słowa. Każdy inny człowiek, który twierdziłby coś podobnego, naraziłby się tylko na śmieszność.
Nie nazwałbym siebie konserwatystą, bo nie każda zakonserwowana rzecz smakuje, ale dobrze się czuję, wiedząc i wierząc, że istnieje taka jedyna PEWNOŚĆ. I nie jest ona napuszona, nadęta i arogancka. Nie muszę się jej lękać. Natomiast boję się sceptycyzmu i cynizmu jak diabeł święconej wody. Więc żeby im nie ulec, wolę należeć do fanklubu rzymskiego setnika.
Skomentuj artykuł