Obudź się, moje serce!

Obudź się, moje serce!
(fot. Neal./flickr.com)

Na pozór nic nowego... Można jednak powiedzieć, że było to do przewidzenia, a święty Jan Chrzciciel całą tę wyprawę zaaranżował nie tyle dla siebie, co właśnie dla uczniów. Oni też byli tymi, którzy na całej tej wyprawie najwięcej skorzystali. Popatrzmy na nich.

Przede wszystkim trzeba sobie jasno zdać sprawę, że Jan całkowicie świadomy własnej roli, jaką miał odegrać w dziele zbawienia - sam o sobie przecież powiedział, że jest ni mniej, ni więcej, tylko "głosem rozlegającym się na pustyni" - nie przygotowywał uczniów na nic innego, jak na przyjęcie Zbawiciela. Bycie uczniem w szkole Jana oznaczało więc przygodę "na jakiś czas". Kiedy ten czas się wypełnił, Jan musiał umiejętnie skierować ich uwagę na Jezusa, sam zaś usunąć się z pola widzenia. I rzeczywiście kilkakrotnie wskazywał na Jezusa, wytyczając uczniom kontynuację tej drogi, którą zapoczątkowali u jego boku. Robił to w sposób mistrzowski i charakterystyczny dla tych osób, które są autentycznie święte: doprowadził ich do pewnego etapu, a następnie bez żalu i sentymentów znikał. Prawdziwą jakość duchowego przewodnictwa pokazuje to, w jaki sposób duchowy mistrz potrafi zniknąć, ustępując miejsca Jezusowi.

Uczniowie Jana początkowo pełni byli rezerwy i jak się wydaje, patrzyli na wszystko oczyma chłodnych obserwatorów. Jan posyła ich z misją "zapytania", a oni, kiedy już mogli stanąć przed Jezusem, w trochę bezduszny sposób powtórzyli te "cudze" słowa. W ich ustach brzmiały one sucho i bezdusznie, bo też (na tym etapie) problem, z jakim przyszli, wcale nie był ich własnym problemem. Odpowiedź, jaką otrzymali, zmusiła ich jednak do myślenia. Tym bardziej, że za nią stały fakty, których sami byli świadkami.

Łatwo więc wyobrazić sobie ich drogę powrotną do Chrzciciela. Łatwo wyobrazić sobie, jak biją się z myślami, a może nawet rozmawiają między sobą o tym wszystkim, co już się wydarzyło. A wszystko działo się dokładnie tak samo, jak z innymi uczniami - tymi, którzy w niedzielę Zmartwychwstania szli razem do Emaus i rozmawiali ze sobą, a słowa zrodzone z wielkiego, choć trudnego doświadczenia ostatnich dni sprawiały, że... pałały w nich serca.

Łatwo też wyobrazić sobie uczniów Jana, kiedy stają przed swoim mistrzem i relacjonują mu to, co widzieli: "Niewidomi odzyskują wzrok, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia...". A gdy to wypowiedzieli i gdy zobaczyli błysk w oczach Jana, wtedy wszystko stało się dla nich jasne - znaleźli tego, którego szukali przez całe życie.

Idąc z uczniami Jana trzeba więc nauczyć się rozglądać dokoła, a następnie nazywać po imieniu cuda, jakich jesteśmy świadkami. A potem pomyśleć, czy wobec tego wszystkiego nie pała w nas serce?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Obudź się, moje serce!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.