Uczeń pragnienia i radości
„Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami” (Mt 4, 18).
To nie przypadek, że na progu Adwentu zazwyczaj wspominamy św. Andrzeja. Chociaż w gruncie rzeczy niewiele o nim wiemy, ewangeliści, zwłaszcza św. Jan, pozostawiają nam obraz człowieka, który jako jeden z pierwszych, otwartym sercem przyjął przychodzącego Chrystusa.
Według św. Jana (Por. J 1, 35-42), św. Andrzej oprócz bycia rybakiem, o czym wspominają pozostali ewangeliści, należał również do grona uczniów św. Jana Chrzciciela. Nie poprzestawał jedynie na codziennej pracy, lecz oczekiwał czegoś więcej, a ściślej mówiąc, nadejścia Mesjasza.
Jak silne musiało być jego pragnienie, możemy się przekonać, śledząc poruszającą scenę powołania Andrzeja na początku Janowej Ewangelii. Dowiadujemy się z niej, że kiedy Chrzciciel wypowiedział słowa: „Oto Baranek Boży”, wskazując na Jezusa, Andrzej natychmiat opuścił swojego pierwszego Mistrza i razem z innym uczniem, dyskretnie podążył za Chrystusem. Ciekawe, że w przeciwieństwie do relacji św. Mateusza, to nie Jezus przyszedł do Andrzeja i spojrzał na niego, ale to Andrzej najpierw zobaczył przechodzącego Jezusa, usłyszał słowa proroka, i podjął decyzję o pójściu za Zbawicielem.
Chrystus natychmiast zauważa dwóch mężczyzn nieśmiało skradających się za Jego plecami, odwraca się i zadaje im pytanie: „Czego szukacie?” (J 1, 38). Zmieszani uczniowie odpowiadają szczerze: „Chcemy zobaczyć, gdzie mieszkasz”. Andrzej spędził z Jezusem cały dzień. Może rozmawiał z Nim do późnej nocy. W każdym bądź razie, efektem tego wstępnego zaznajomienia było to, że Andrzej pobiegł do swego brata, Szymona i zawołał: „Znaleźliśmy Mesjasza! (J 1,41). A następnie przyprowadził go do Jezusa. Zauważmy jednak, że św. Jan Chrzciciel nie powiedział do Andrzeja: „To jest Mesjasz”, lecz „Oto Baranek Boży”. Brat Piotra stosunkowo szybko uznał w Chrystusie Mesjasza, przebywając z Nim zaledwie kilka godzin.
Z okrzyku Andrzeja promieniowała radość, która była owocem spełnionego oczekiwania. Szybkie rozpoznanie Jezusa jako Mesjasza było możliwe, ponieważ Andrzej żył tym pragnieniem przez lata i działał pod jego wpływem. Prawdziwe pragnienie motywuje bowiem do działania. Tym różni się właśnie od marzycielstwa i życzeniowego myślenia.
Patrząc na Andrzeja, zastanawiam się, iluż nas, chrześcijan, wypełnia radość na myśl, że jesteśmy uczniami Jezusa? Iluż z nas ożywia pragnienie poznania Mesjasza? Czy myśl o spotkaniu Chrystusa w ogóle przedziera się przez gąszcz innych pragnień, potrzeb i tęsknot? Czy rzeczywiście widzimy w naszym byciu uczniem coś szczególnego, a może tylko zwykłą „przynależność” do Kościoła, bo tak wypada?
Jeśli nie ma w nas radości z odnalezienia Mesjasza, to znaczy, że coś szwankuje w naszej relacji z Chrystusem. Jeśli na twarzach uczestników mszy św. odmalowuje się smutek, to znaczy, że ich umysły są zanadto zaprzątnięte „rybami i sieciami”, jakby nic innego nie istniało na tym świecie. Jeśli w naszych rozmowach słowo „Bóg” pojawia się tylko wtedy, kiedy trzeba znaleźć winnego za przytrafiające się nam nieszczęścia, to trzeba się uczciwie przyjrzeć jakości naszego chrześcijaństwa.
Mam wrażenie, że wielu katolików zamiast poznawać Chrystusa i przebywać z Nim, po prostu „chodzi do kościoła”. Kiedy słyszę, że ktoś się w ogóle nie modli (nie chodzi tylko o odklepanie formułek) , chociaż znajduje czas na wiele innych niepotrzebnych zajęć, to zastanawiam się, na czym polega jego bycie uczniem? Jak rozumieć osobę, która, uczestnicząc co tydzień we mszy, twierdzi, że Ewangelia jest nudna? Taki chrześcijanin przypomina niezaangażowanego obserwatora, który w bezpiecznym dystansie przygląda się Jezusowi, ale, w przeciwieństwie do pierwszych uczniów, nie jest zainteresowany, aby wejść do Jego domu, posłuchać Go i doświadczyć wewnętrznej przemiany.
Druga charakterystyczna cecha Andrzeja to bycie pośrednikiem między Chrystusem a innymi. Św. Jan Chryzostom w swojej homilli pisze, że “tuż po tym, jak Andrzej pozostał z Jezusem i dowiedział się o Nim wiele, nie zatrzymał tego skarbu dla siebie, lecz pośpieszył, by podzielić się nim ze swoim bratem”. Andrzej nie próbował nawet przekonywać Piotra i nie wyjaśniał, kim jest Jezus. Po prostu przekazał swego brata Jezusowi, aby przez kontakt z Nim, Piotr mógł naocznie przekonać się, kim jest Mesjasz.
W dwunastym rozdziale swojej Ewangelii, św. Jan pisze, że pewna grupa Greków chciała spotkać się z Jezusem. Zwrócili się najpierw do Filipa. Interesujące, że Filip nie poszedł od razu do Jezusa, lecz do Andrzeja, po czym wspólnie udali się do Chrystusa, aby przekazać Mu prośbę Greków. A to oznacza, że Andrzej mógł cieszyć się szczególnym zaufaniem Jezusa (jako pierwszy uczeń). Za przykładem swego pierwszego Mistrza, Andrzej prowadzi innych do Jezusa i nie skupia na sobie. To bardzo ciekawa wskazówka. Nie można poznać Jezusa wyłącznie przez osoby trzecie. Nie wystarczy o Chrystusie mówić, lecz trzeba do Niego prowadzić i Jemu pozostawić zadanie przekonania człowieka.
W końcu św. Andrzej, naśladując Jana Chrzciciela, odznaczał się pokorą. Widać to szczególnie w sytuacji, kiedy jego brat, Szymon, został ustanowiony przez Jezusa pierwszym z apostołów. Andrzej mógł się przecież oburzyć: „Przecież to ja byłem pierwszy. Dlaczego mój brat?” Z tego powodu bł. John Henry Newman zalicza św. Andrzeja do wielkich benefaktorów Kościoła, którzy spełnili swoją pokorną misję bez rozgłosu, nagrody i zauważenia. I na tym właściwie polegała jego wielkość. Apostoł oddał życie za Chrystusa przez ukrzyżowanie, ponieważ został przygotowany do tego najwyższego aktu miłości przez pokorę. Powoli umierał już za życia, aby wydać dobry owoc. W ten sposób właściwie odczytał lekcję swojego pierwszego nauczyciela, św. Jana Chrzciciela, który ustępując miejsca Chrystusowi, powiedział: „Potrzeba, abym ja się umniejszał, a On wzrastał” (J 3, 30).
Skomentuj artykuł