IX Trzeci upadek
Zwyciężyć, to nie znaczy być w dobrej formie. Widać to po sportowcach. Jeśli mijają metę i są sprawni, to znaczy, że po drodze się oszczędzali. Jeśli przekroczyli granicę mentalną, dali z siebie więcej, niż myśleli, że mogą, to wiadomo, że przynajmniej zwyciężyli w walce z własnymi ograniczeniami. To ciekawe, że w takich sytuacjach nie przekraczają możliwości swojego ciała, ale swojego umysłu. Nasze ciała mogą więcej, niż myślimy. A my mamy tendencję, by w „myślach” bać się o siebie. Z góry przewidujemy, że będziemy chorzy, że sobie nie poradzimy. Strach ma wielkie oczy. Strach pęta nogi. Umysł jest kluczowy. Uczą tego trenerzy w sporcie i w biznesie. Jezus też trenował. Na przykład, gdy czterdzieści dni pościł na pustyni. Sprawdzał siebie. By podjąć zadanie, mężczyzna musi przejść proces inicjacji. Musi się sprawdzić. W czasie takich prób próbuje przekroczyć siebie. Łamie się, to jasne. Liczy się jednak, czy na końcu zwycięży. Jak Jezus, powstając po raz ostatni z upadku. W tym miejscu wypada jednak wrócić do szerszego kontekstu. Ostatni upadek oznaczał równocześnie powstanie. Z honorem miał przyjąć ostatnie ciosy. W wielu scenach walki bohater przegrywa. Jest osłabiony, dostał wiele ciosów. W jakimś ostatnim wewnętrznym odruchu zbiera się w sobie, staje mężnie, by za chwilę zwyciężyć. Nie czuje już ciosów, które były. Wie, że dobro powinno zwyciężyć. Jezus wstaje, bo dobro ma zwyciężyć. Przekracza siebie. Mocna sylwetka na tle jeszcze błękitnego nieba. Lekko podnosi głowę, prostuje kark. Poprawia na ramionach ciężki krzyż. Panoramicznie patrzy wokoło. Ludzie jeszcze się śmieją, ale powoli spuszczają wzrok. Zastygli onieśmieleni, jakby wszystko się zatrzymało. Za chwilę znowu ruszy w zawrotnym tempie. Czym głośniej, tym bardziej bezmyślnie. Jednak Bohater zwyciężył. Właśnie teraz.


Skomentuj artykuł