Jaka pora na modlitwę jest najlepsza?

(fot. shutterstock.com / aj)

Są takie okresy, gdy moglibyśmy modlić się godzinami. Są i takie dni, gdy 5 minut rozważania Słowa Bożego ciągnie się w nieskończoność i wydaje się pozbawionym sensu wysiłkiem.

Nie wiem, czy jako dziecko lubiliście watę cukrową. Ja muszę przyznać, że ją uwielbiałam! Gdyby ktoś zapytał mnie, jak często chciałabym ją jeść, powiedziałabym pewnie, że co najmniej trzy razy dziennie. I chociaż wyrosłam z upodobania do tego klejącego i niesamowicie słodkiego smakołyku, zastąpiłam go innymi. Zdarza mi się na przykład pić kawę nawet przed północą, stąd gdy ktoś pyta mnie, jaka jest najlepsza pora na wypicie tego napoju, odpowiadam, że każda. Gdy coś nam smakuje, w naturalny sposób chcemy tego WIĘCEJ.

I to właśnie o tym pomyślałam, gdy zastanawiałam się nad idealną porą na modlitwę. Czy traktuję ją jak łyżkę gorzkiego syropu, który muszę wypić raz dziennie, bo inaczej źle się poczuję? Czy też staram się sięgać do niej tak często, jak tylko mogę, bo czuję, że jest najlepszym, co mogę wybrać?

Wyjaśniam od razu, że z modlitwa może nam czasem sprawiać trudności i jest to całkiem naturalne. Są takie okresy, gdy moglibyśmy modlić się godzinami. Są i takie dni, gdy 5 minut rozważania Słowa Bożego ciągnie się w nieskończoność i wydaje się pozbawionym sensu wysiłkiem. Modlitwa nie zawsze jest łatwa i nie zawsze czekamy na nią jak dziecko na ulubiony smakołyk. Jak jednak w takim razie potraktować słowa świętego Pawła: "Nieustannie się módlcie" (1 Tes 5,17)? Przecież Apostoł Narodów nie dodaje tam drobnym druczkiem: "chyba że macie gorszy nastrój albo bardzo wam się nie chce"...

"Nieustannie" - co to znaczy

Odmawiam litanię co najmniej kilka razy dziennie. Co więcej - nie robię tego bezmyślnie, bo każdemu jej wezwaniu muszę poświęcić sporo uwagi. Kolejne słowa pojawiają się w głowie nie wiadomo kiedy:

"Najpierw zakupy - zrobić sprawnie,

nie zapomnieć o kupieniu herbaty - znowu.

Potem pranie - posortować białe i kolorowe,

później obiad - sprawdzić listę zakupów.

Która godzina? - trzeba odebrać młodego z przedszkola".

I tak dalej, i tak bez końca. Taką litanię odmawiam kilka razy dziennie, próbując zaplanować wszystko, co muszę zrobić, żeby nasz mały rodzinny świat nie przestał kręcić się w odpowiednim tempie. Moje myśli wypełniają zadania, które mam do wykonania, a przez to nie zawsze potrafię być w tym, co dzieje się teraz, już, w tym czasie. Próba uświadomienia sobie, że żyję "tu i teraz" jest już sama w sobie pewnym rodzajem modlitwy, czyli spotkania z Bogiem, bo On przychodzi do mnie tu i teraz, w tym, co aktualnie się dzieje.

Jeśli więc do całej listy rzeczy do zrobienia i planów na kolejne godziny dodam chociaż króciutki akt strzelisty, jest szansa, że w moim codziennym zabieganiu będę doświadczać Jego obecności. W ten sposób mogę modlić się nieustannie - wcale nie przez powtarzanie pobożnych słów, ale po prostu tym, co aktualnie robię. Mogę modlić się, gotując zupę czy porządkując faktury w pracy, mogę też w każdym spotkaniu z drugim człowiekiem widzieć szansę do spotkania z Bogiem, który przez wydarzenia codziennego dnia chce do mnie przemawiać.

Sam na sam

Żeby jednak zauważyć, w jaki sposób Bóg był obecny w ciągu dnia, w moich obowiązkach i spotkaniach z ludźmi, potrzebna jest chwila, w której opuszczam codzienne zabieganie i hałas, a listę spraw do załatwienia odkładam na bok. Potrzebny jest czas tylko dla Niego. Idealną porą na taką spokojną modlitwę jest ta, w której nie absorbują nas inne sprawy i kiedy nie jestem jeszcze na tyle zmęczona, żeby szepnąć Bogu: "niech Cię nawet sen nasz chwali" i uciąć sobie drzemkę. Być może dla kogoś będzie to poranek, jeszcze przed wejściem w rytm codziennych zajęć. Może ktoś jest nawet w stanie nastawić budzik pół godziny szybciej i poświęcić ten czas na modlitwę. Mi niestety nigdy się to nie udaje, dlatego moją porą na rozmowę z Bogiem jest wieczór.

Gdy dzieci już śpią, a na liście spraw do załatwienia nie ma już żadnej kolejnej rzeczy, którą musiałabym się zająć, uciekam na jakiś czas w ciszę. I tak, zgadza się, to jest najlepsza pora mojego dnia - czas, w którym w końcu nic nie muszę. Najlepsza pora dnia jest więc w moim odczuciu również najlepszą porą na modlitwę. I to wcale nie dlatego, że Bogu wypada dawać to, co najlepsze (choć przecież tak właśnie jest). Moja modlitwa jest potrzebna nie tyle Bogu, co mi samej, jest to więc jednocześnie prezent, który wręczam sobie każdego dnia.

To w tym czasie mogę być naprawdę sobą, mogę popatrzeć na cały miniony dzień, dostrzec Boże dary i miłość, którą On okazuje przez otaczających mnie ludzi. To w tym czasie przychodzę do Źródła i mogę z Niego czerpać: radość, pokój, ŻYCIE. Czasem, owszem, zdarza mi się być tak zmęczoną, że przysypiam w czasie modlitwy. Nie ma w tym nic dziwnego i nie czuję, żebym musiała się za to obwiniać. Generalnie jednak staram się, żeby to był czas, w którym faktycznie może dojść do spotkania i rozmowy, czyli przede wszystkim do pełnego uważności BYCIA, do mówienia i słuchania.

Mission impossible?

Czasami słyszę jednak, że regularnej modlitwy nie da się wpleść w nieprzewidywalny tryb życia zabieganej mamy albo robiącego karierę pracownika korporacji. Ja sama jestem osobą, której niekiedy ciężko o systematyczność - ot, na przykład nie pamiętam o podlewaniu kwiatków, przez co uschły mi nawet kaktusy. O modlitwie jednak staram się pamiętać. I wydaje mi się, że słowo "staram się" jest w tym przypadku kluczem do sukcesu. Zabrzmi to banalnie, ale w wielu dziedzinach życia "chcieć" naprawdę znaczy "móc", bo to, czego pragniemy, w naturalny sposób wyznacza priorytety. Jeśli w czasie modlitwy nigdy nie doświadczyłeś autentycznego spotkania z Kimś, kto Cię kocha, i jeśli to zawsze był ciężar i pańszczyzna do odrobienia, w naturalny sposób umieścisz ją na końcu listy rzeczy, które chcesz zrobić.

Wtedy może się okazać, że odpoczynek daje Ci obejrzenie popularnego serialu albo przesiadywanie na Facebooku, a na modlitwę nie starcza czasu. I wcale mnie to nie dziwi. Żeby "móc", trzeba najpierw "chcieć" - dobrze jest więc poprosić Boga o samo pragnienie modlitwy, a potem podjąć również konkretny wysiłek ze swojej strony. To może być nawet 10 minut, ważne jednak, żeby było to 10 minut codziennie, o określonej porze dnia i z nastawieniem, że to czas tylko dla Boga. A że apetyt zazwyczaj rośnie w miarę jedzenia, może okazać się, że 10 minut przestanie wystarczać, a modlitwa w naturalny sposób zacznie pojawiać się częściej, również w czasie codziennych zajęć. To z kolei może być pierwszym krokiem do doświadczenia tego, że słowa św. Pawła o nieustannej modlitwie naprawdę są możliwe do realizacji - nawet w świecie pędzącym w zawrotnym tempie.

*  *  *

"Praktyczny przewodnik po modlitwie"

Każdy z nas ma problemy z modlitwą. Jedni nie widzą już jej sensu, dla drugich, stała się tylko rutynowym "klepaniem pacierza". Ktoś inny powie, że mimo jego wiary, modlitwa nie została wysłuchana. Jak poradzić sobie z tymi trudnościami? Jak sprawić, żeby modlitwa znów była spotkaniem z Bogiem, które odnawia w nas nadzieję, radość i chęć do życia? Wychodząc naprzeciw takim wątpliwością, przygotowaliśmy cykl tekstów i wideo, w którym nasi eksperci odpowiedzą na najczęstsze problemy związane z codzienną modlitwą. Jak modlić się, kiedy nie mamy wiele czasu? Czy można modlić się w grzechu ciężkim? Co zrobić, kiedy nie czuję nic w czasie modlitwy? Odpowiemy na te i inne pytania. W każdy piątek na DEON.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jaka pora na modlitwę jest najlepsza?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.