Nie pal mostów za sobą
Pewnego dnia, jadąc pociągiem, wzięło mnie na etyczne rozważania. Zadałem sobie pytanie, ilu pasażerów kupiłoby bilet, gdyby PKP ogłosiły, że od jutra uiszczenie opłaty za przejazd pozostawia się uznaniu i wspaniałomyślności podróżnych. Raczej nieprawdopodobna możliwość, ale z pewnością dobry test na przećwiczenie własnej uczciwości. Ciekawe, jaki rodzaj prawa obudziłby się nagle w większości ludzkich serc?
Thomas Hobbes, angielski filozof i klasyk liberalizmu, zapewne stwierdziłby, że nikt nie kupiłby biletu, bo tam gdzie znika prawo stanowione przez państwo, do głosu dochodzi prawo dżungli. Jego zdaniem, taki właśnie jest człowiek. Najgłębiej określa go nie jakaś racjonalność i moralność, lecz „niespokojne i nieustanne pragnienie mocy” oraz lęk przed śmiercią, który nie daje się niczym okiełznać, chyba że strachem i kijem.
Zgodnie z hobbesowską mroczną wizją, człowiek z natury jest egoistą. Dlatego kiedy tylko nadarzy się okazja, by coś ugrać dla siebie, będzie to czynił bez względu na koszty i konsekwencje. Prawo istnieje głównie po to, by ludzie w swoim pędzie do zdobywania i posiadania nie pozabijali się. W takim świecie, niestety, mówienie o uczciwości, a tym bardziej jej pielęgnowanie, jest jak budowanie domków z kart. Ale czy to pełna prawda o człowieku? Czy w naszych czasach uczciwość stała się już językowym i moralnym archaizmem? Gdybyśmy twierdząco odpowiedzieli sobie na te pytania, moglibyśmy tutaj zakończyć nasze rozważania.
Jednak co do jednego zgodzimy się chyba wszyscy: nikt nie chce być okradany i oszukiwany, bo to strasznie niemiłe doświadczenia. A jeśli tak, to uczciwość jeszcze nie umarła. Nie możemy więc tak łatwo skapitulować. John Quincy Adams mawiał, że „wiara w uczciwość wszystkich ludzi byłaby głupotą, lecz przekonanie, że nie ma uczciwych, byłoby czymś o wiele gorszym”.
Zaglądając do słownika języka polskiego dowiemy się, że człowiek uczciwy jest „rzetelny, sumienny w postępowaniu, nie popełniający kradzieży, nie oszukujący, prawy”. Ale specjaliści od etyki biznesu wyliczają znacznie więcej „składników” nieuczciwości: lekceważenie obowiązków, przekraczanie uprawnień, poczucie bezkarności, przewrotność, szkodzenie innym, zabór mienia, prywata, cwaniactwo, kunktatorstwo, hipokryzja, zakłamanie, zachłanność, kumoterstwo, plagiatorstwo, oszustwo, bezwzględność, brak wrażliwości, obmowa, wyłudzanie i korupcja, podstęp i fałsz”.
Patrząc na tę żałosną litanię, w pierwszym odruchu można by odnieść wrażenie, że Hobbes chyba się nie mylił. Ten „bogaty” opis nieuczciwości rzeczywiście przypomina przynajmniej część zawartości puszki Pandory. Niemniej ta łatwość w negatywnym opisie uczciwości, nie tyle potwierdza tezę, że człowiek jest do szczętu zepsuty, a raczej obrazuje fakt, że uczciwość trafia w dziedzinę, w której najczęściej kuszeni jesteśmy do kompromisów moralnych. Poniekąd taka „wnikliwa” analiza nieuczciwości wyraża naszą szczególną wrażliwość na ten typ zła.
Wiemy doskonale, że jednak wcale niełatwo wyznaczyć granicę między uczciwością a nieuczciwością. Nie wszystko w życiu jest czarno-białe. Szczególnie w świecie zatrudnienia, w biznesie i handlu, Ewangelię można asekuracyjnie zostawić za drzwiami miejsca pracy, ponieważ wydaje się, że ona nie przystaje do tego świata. Nie wspomnę już o tym, że od dzieciństwa tu i ówdzie ciągle słyszymy, że uczciwością niczego się w życiu nie dorobimy. Jak nie będziemy kombinować, to pożre nas konkurencja. I w ogóle nie damy sobie rady w życiu, jeśli będziemy tak dziecinnie naiwni. Wejście w dorosłość to przyjęcie innych reguł działania.
Szczycimy się z naszego eufemizmu, że „Polak potrafi”. Bez wątpienia, często spryt i zaradność naszych rodaków są godne podziwu. Ale nierzadko ten skrót myślowy opisuje również umiejętność obejścia przepisów, szukanie luk prawnych i inne nieetyczne zagrywki. Co nie zabronione, to dozwolone. Zaczyna się od ściągania, podrabiania, kradzieży trakcji czy węgla na bocznicy kolejowej. A niektórzy to nawet podziwiają tych, którzy wzbogacili się nieuczciwie i chętnie przypięliby im medal na klapę.
Chociaż więcej mamy do powiedzenia na temat nieuczciwości, trzeba się jednak pokusić o pozytywną definicję jej moralnego przeciwieństwa. Wiele mówi nam już etymologia. „Uczciwość” pochodzi od słowa „uczcić”, to znaczy „okazać poważanie, cześć, uszanowanie”. Ta cnota podkreśla wyraźnie, że jako ludzie nie obracamy się jedynie w świecie rzeczy, jakby były one oderwane od międzyludzkich powiązań i nie miały na nie wpływu. Na siatkę naszych odniesień do dóbr materialnych i własności nałożona jest siatka osobowych relacji. I tylko za cenę nieuczciwości można te dwie rzeczywistości od siebie oddzielić. Dlatego cześć okazana najpierw sobie, a następnie bliźnim, z którymi pozostaję w relacjach, musi mieć wyższą rangę niż szacunek do rzeczy.
Ogólnie rzecz ujmując, uczciwość odnosi się najpierw do ludzkiego pragnienia posiadania, któremu często trudno nałożyć cugle, ponieważ jest ono mocno sprzężone z instynktem przetrwania. Tutaj akurat Hobbes miał sporo racji. Często w tę sferę wkrada się lęk, niepewność i brak poczucia bezpieczeństwa. Uczciwość, podobnie jak męstwo w obliczu przeciwności, pozwala przekraczać lęk przed tym, co, nawet jeśli tylko potencjalnie, może zagrozić naszej stabilizacji.
Niestety, człowiek często brudzi sobie ręce, ponieważ w głębi serca jest przekonany, że wszystko od niego zależy. „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Z drugiej strony, uciekając się do nieuczciwości, mylnie uważa, że wzrost majętności przymnoży mu wiary w siebie, zwiększy jego władzę i wzbudzi podziw u innych. Stąd słowa św. Pawła, że „chciwość pieniędzy jest korzeniem wszelkiego zła” (1 Tm 6,9). Nieuczciwość jest posuniętą do granic możliwości troską człowieka o samego siebie. Uczciwość jest umiarkowaną troską o siebie i innych, pozbawioną żądzy i zakorzenioną w fundamentalnym zaufaniu do Boga i drugiego człowieka.
Św. Tomasz z Akwinu łączy uczciwość ze sprawiedliwością, zaliczając ją do rodziny cnót społecznych. Jego zdaniem, jej sedno tkwi w słynnym adagium wypowiedzianym przez Chrystusa w Ewangelii: „Wszystko co chcielibyście, aby wam ludzie czynili i wy im czyńcie”. Jest to najbardziej ogólna zasada regulująca międzyludzkie współżycie. Jakże inna od hobbesowskiej reguły, że „człowiek człowiekowi wilkiem”. Jezus zakłada bowiem, że wszyscy chcemy dobra dla siebie.
Wśród ludzi istnieje raczej powszechna zgoda, że kradzież zasługuje na potępienie. Własność, choćby niewielka, zawsze należy do konkretnej osoby lub instytucji, dając im poczucie stabilności i konieczne oparcie, bo posiadanie, o ile pozostaje w rozsądnych granicach, nie jest wrogiem życia, lecz warunkiem jego spełnienia. Dlatego, jak uważa św. Tomasz „kradzież jest zamachem na godność człowieka”. Większość praw stanowiona jest w tym celu, aby ludzie wskutek słabości nie krzywdzili siebie wzajemnie, przez niewywiązywanie się ze swoich zobowiązań względem innych i społeczeństwa.
Znamienne, że oszukiwanie, na przykład przez zawyżanie ceny za towar, św. Tomasz nazywa „zranieniem bliźniego”. To jeden z najbardziej piętnowanych grzechów w Starym Testamencie. Ale Doktor Kościoła podaje roztropne rozróżnienie. Cena może być wygórowana, jeśli ta operacja nie wypływa z chciwości i chęci nadmiernego wzbogacenia się, lecz motywowana jest obawą, że utrata konkretnego dobra spowoduje jakiś rodzaj cierpienia lub niedostatku u sprzedającego.
Uczciwość jest również sztuką opieraniu się małym pokusom. Mam wrażenie, że nam Polakom głęboko wszedł w krew nawyk komunistycznego „podbierania”, jakby nic od tamtych czasów się nie zmieniło. Tu coś zwędzić, tam coś wynieść. Zazwyczaj chodzi oczywiście o drobne rzeczy, które „nikomu nie są potrzebne”. Niektórzy tłumaczą się wówczas, że wielcy kradną jeszcze więcej i tak uspokajają swoje sumienie. W takim myśleniu akcent ciągle pada na to, co inni powinni mi dać. Natomiast uczciwy myśli często o tym, co on może i powinien dać innym.
Drugim ważnym obszarem, który chroni cnota uczciwości jest relacja człowieka do prawdy, a więc, negatywnie rzecz ujmując, odmowa fałszowania, naginania bądź wymyślania faktów. Swoją drogą, ciekawe w uczciwości jest to, że stosunek do posiadania przenika się z prawdomównością. Myślę, że nieprzypadkowo ta cnota, obok miłości i wierności, występuje w formule przysięgi małżeńskiej. Bo jeśli małżonkowie od początku postanawiają, że będą wspólnie decydować o wydatkach i przychodach, że zarobki każdego z nich są ich zarobkami, to w gruncie rzeczy okazują sobie wzajemne zaufanie. Uczciwość to nie tylko sprawa pieniędzy. Jeśli jednak już na starcie, albo po pewnym czasie, tworzą sobie odrębne kasy, to znaczy, że oboje mają coś do ukrycia przed sobą. Nie chcą pełnej przejrzystości, nie tylko w kwestiach finansowych. Pozostawiają sobie jakieś sfery okryte ciemnością. Takich małżeństw trochę jest. Wykluczam oczywiście sytuacje, w których jedna ze stron dobrowolnie przekazuje drugiej stronie pieczę nad finansami domowymi, bo uważa, że współmałżonek lepiej sobie z tym poradzi. Ale taka decyzja opiera się właśnie na zaufaniu, a nie na podejrzliwości.
Wszyscy chyba znamy Pinokio, drewnianego pajaca, któremu rósł nos, kiedy tylko zaczął zmyślać i kłamać. Przeobrażenie w prawdziwego chłopca nastąpiło dopiero wówczas, kiedy Pinokio, przeszedłszy masę przygód, prób i nieprzyjemności, zrozumiał, że nie tędy droga. Nie wszyscy jednak podzielają dzisiaj to przesłanie.
Zajrzałem niedawno do książki Dawida Nyberga „Polakierowana prawda”, w której autor pisze, że „mówienie prawdy i oszukiwanie uzupełniają się w codziennym życiu”. Trzeba po trochu z każdego, jak z przyprawami w zupie. Bo, zdaniem Nyberga, statystyki dowodzą, że publiczne potępienie oszustwa wcale nie idzie w parze z prywatnym zachowywaniem tej normy. Uprawia się raczej jedną wielką hipokryzję, co tylko dowodzi, że prywatne praktykowanie oszustw jest wręcz „konieczne do tego, aby nasze życie społeczne toczyło się gładko i bez zakłóceń”. A skoro tak, to małe kłamstewka w sumie są zupełnie na miejscu, aby osiągnąć większe dobro i szczytniejszy cel.
Kłamstwo czasem zabezpiecza nas przed „ostrymi krawędziami” rzeczywistości, twierdzą obrońcy nieuczciwości. A po co sobie niepotrzebnie kaleczyć psychikę. Ale przed jakimi obrażeniami „broni” nas kłamstwo? Nieprawda ma zadziałać jak środek uspokający lub balsam. Na ogół pojawia się w naszych ustach przynajmniej w dwóch sytuacjach. Po pierwsze, kiedy coś nabroiliśmy i nie chcemy przyznać się do winy. Odczuwamy wtedy wstyd, a to przykre uczucie. Nie wiemy, co z nim począć. Po drugie, kiedy próbujemy ukazać siebie w jak najlepszym świetle, stąd koloryzowane opowieści i relacje, rozsiewanie półprawd i domysłów, kręcenie, kreowanie siebie na bohatera czy w końcu robienie dobrej miny do złej gry. Za wszystkim tym stoi pycha, posuwająca się do wybiegów uwłaczających godności człowieka. A od rozpoznanego oszusta stronimy jak diabeł od święconej wody.
Kłamstwo ma jednak krótkie nogi. Przyjęte jako sposób na życie jest zupełnie nieopłacalne. Przede wszystkim, zabiera mnóstwo czasu i energii, bo trzeba przemyśleć strategię i taktykę, przygotować odpowiedź na każdą ewentualność. Nie myśli się wówczas o rozwiązywaniu problemów, lecz o ich ukrywaniu. Nie zajmuje czynieniem dobra, lecz potęgowaniem jego pozorów. I w ten sposób napędza się cała spirala kłamstw, co doprowadza do niechybnego zjeżdżania po równi pochyłej. Z kryminałów wiemy, że żaden przestępca nie przewidzi wszystkiego, zawsze zostawi gdzieś jakiś ślad, prędzej czy później na czymś się wyłoży.
Poczucie winy z powodu kłamstwa, które jest nieprzyjemne, może też doprowadzić do racjonalizacji i zaprzeczenia, że się skłamało, aby nie odczuwać przykrych emocji. Chyba, że człowiek tak się już znieczulił, że kłamstwo już go nie rusza, ponieważ stało się wyrobionym nawykiem i jego drugą naturą.
Oszustwo prowadzi do samo-oszukiwania, bo w istocie i tak nie zmienia faktów. Odsuwa w czasie ich ujawnienie. Dlatego starcie z prawdą jest później tak bolesne i zazwyczaj objawia się w wypieraniu się bądź zaprzeczaniu, żeby złagodzić sobie poczucie porażki.
Czy zawsze mówić prawdę? Oczywiście, nie można nią wymachiwać jak maczugą. Prawda bez miłości może uśmiercić. Uczciwość zawsze bierze wzgląd na stan człowieka. Nie rzuca się również pereł przed świnie i nie odsłania się prawdy temu, kto sam czyni się niegodnym jej przyjęcia.
Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, na dłuższą metę dotrzymywanie słowa, wywiązywanie się z umów i poprzestawanie na tym, co konieczne jest jednak o wiele bardziej opłacalne niż kantowanie, przekręty i życie ponad stan za cenę nieuczciwości. B. C. Forbes mawiał, że „uczciwość przynosi dywidendy nie tylko w dolarach, ale również obdarza spokojem umysłu”.
Kłopoty z uczciwością biorą się po części stąd, iż ta cnota wiąże się często z poważnymi konsekwencjami: poniesienie finansowej straty, doświadczenie cierpienia, wyśmianie. Razu pewnego poruszyła mnie opowieść Romana Kluski, założyciela Optimusa SA, podczas Jezuickich Dni Młodzieży w Świętej Lipce. Słynny przedsiębiorca dzielił się z nami swoimi bolesnymi przejściami za czasów rządów SLD, kiedy został upokorzony za to, że starał się uczciwie prowadzić swoje interesy.
W 2002 roku został oskarżony o wyłudzenie ze skarbu państwa Optimusa 30 mln podatku Vat. Zanim do tego doszło, Kluska zrzekł się w 2000 roku prowadzenia firmy. Zarówno wtedy jak i na spotkaniu z młodzieżą twierdził, że w Polsce narasta atmosfera korupcji, często umożliwiana przez gąszcz wzajemnie wykluczających się praw, które skutecznie przeszkadzają w uczciwym prowadzeniu działalności gospodarczej. Po niejakim czasie i zniszczeniu jego reputacji, prezes Optimusa został oczyszczony z zarzutów.
Pouczony tym smutnym doświadczeniem, nie obawiał się jednak mówić do każdego z nas: „Żyj tak, abyś nie musiał za sobą palić mostów”. A była to uwaga a propos rzetelnego płacenia podatków, rezygnacji z prania brudnych pieniędzy, zaprzestania oszustw, wymazania ze swojej świadomości tak zgubnego dla nas powiedzenia: „Jak nie posmarujesz, to nie pojedziesz”. Były szef Optimusa przestrzegał, że jeśli ktoś da się wciągnąć w błędne koło nieuczciwości, trudno się z niego wywikłać, i z szybkością lawiny zaczyna się pędzić po zboczu góry życia w sam środek przepaści.
Ks. Józef Tischner pisał: „Podobnie jak kłamstwo jest chorobą mowy, tak wyzysk jest chorobą pracy”, ponieważ opiera się na nieprawdzie. Uczciwość w pracy to dostrzeganie w pracowniku człowieka, a nie trybika wielkiej machinerii produkującej pieniądze. W jednej z XIX- wiecznych powieści czytamy świadectwo głównej bohaterki, która zauważyła we właścicielu fabryki „jak ludzki, nie dyrektorski miał stosunek do robotników”. Ten ludzki rys jest przejawem uczciwości. Szacunku do człowieka ponad wszystko.
Za tydzień tekst o szczerości.
Skomentuj artykuł