Rekolekcje - ponowne zbieranie
Warto zwrócić uwagę, że rekolekcje parafialne nie są "wyjściem na pustynię". Rekolekcjonista nie ma prawa marnować czasu swoich słuchaczy. Im należy się szacunek.
W wielu parafiach odbywają się zawsze w tym samym terminie, na przykład w trzecim tygodniu Wielkiego Postu albo trwają od czwartku czwartego tygodnia do piątej niedzieli wielkopostnej. Są parafie, gdzie od lat głoszą je przedstawiciele tego samego zgromadzenia zakonnego. W innych proboszczowie proszą o ich przeprowadzenie starannie wybranych księży, czasami zamawiając termin kilka lat wcześniej. Bywa też, że głoszący je kaznodzieje są zupełnie przypadkowi i łapani na ostatni moment. Rekolekcje parafialne.
"Poszłam na rozpoczęcie naszych parafialnych rekolekcji, dowiedziałam się, jaki jest ich program i tematyka. Nie znalazłam niczego dla siebie. Muszę poszukać gdzie indziej. Chyba tam, gdzie byłam na rekolekcjach w zeszłym roku". Mam w tym roku prowadzić rekolekcje w pewnej parafii. Zastanawiam się z niepokojem, jak liczni będą ci, którzy po pierwszym dniu, a może nawet wcześniej, zobaczywszy temat i program planowanych relokacji, powiedzą mniej więcej to samo, co o rekolekcjach w swojej wspólnocie parafialnej powiedziała mi kiedyś znajoma katoliczka. Mieszka w dużym mieście, więc ze znalezieniem rekolekcji, które w jakiś sposób nie tylko trafiłyby do niej, ale również przyniosły jej duchowy pożytek, nie miała problemu. W parafiach w mniejszych miejscowościach nie jest to już takie proste.
Nie mam złudzeń, że uda mi się przygotować parafialne rekolekcje "dla wszystkich". Jednak pamiętam, co pisał św. Paweł "Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych" (1 Kor 9, 22). Dlatego nie jest mi obojętne, dla kogo będę głosił rekolekcyjne homilie i konferencje. Adresat jest dla rekolekcjonisty bardzo ważny (nie zapominając oczywiście, że kaznodzieja jest pierwszym słuchaczem słowa Bożego, które następnie głosi ludowi Bożemu). W pytaniu o adresatów chodzi jednak nie tylko o to, czy będą to głównie siedzący cały dzień za biurkiem urzędnicy, robotnicy z wielkich zakładów przemysłowych czy rolnicy. Najważniejsze pytanie jest inne. Brzmi: Jakie jest miejsce wiary w ich życiu?
Niejednokrotnie byłem świadkiem wygłaszanych przez rekolekcjonistów (czasami bardzo ostrych) połajanek dotyczących opuszczania niedzielnej Mszy św. i w ogóle słabego uczestnictwa w praktykach religijnych. Jedna z uczestniczek takich rekolekcji pytała mnie później "Dlaczego ten ojciec zakonny krzyczał na nas, że nie chodzimy do kościoła? Przecież w naszych czasach na parafialne rekolekcje przychodzi najgorliwsza część parafian, ci, którzy co niedzielę są na Mszy św.". Gdy przekazałem tę uwagę zacnemu kaznodziei z dość popularnego zgromadzenia, zmierzył mnie wzrokiem mocno krytycznym i odrzekł: "To niech przekażą tym, którzy nie chodzą".
Z dostosowywaniem treści rekolekcji do konkretnych adresatów trzeba jednak uważać. Zdarzyło mi się głosić rekolekcje w parafii, w której trwał pewien poważny konflikt między dwoma grupami mieszkańców. Dotyczył m. in. spraw ze sfery moralnej. Wiedzę o tym fakcie zdobyłem samodzielnie, nie od proboszcza. Gdy jednak - tylko na zasadzie przykładu - wspomniałem o istniejącej sytuacji, natychmiast odczułem dużą nieprzychylność ze strony zgromadzonych w kościelnych ławkach słuchaczy. Proboszcz też nie był zachwycony, ponieważ musiał się tłumaczyć przed parafianami, że to nie on rozpowiada komu popadnie o wewnętrznych problemach tamtejszej wspólnoty.
Z jakiegoś powodu rekolekcje parafialne głoszą kaznodzieje "z zewnątrz", którzy nie są uwikłani w miejscowe problemy. To nie przypadek. Ich zadaniem jest przede wszystkim głoszenie Ewangelii i wskazywanie, w jaki sposób w naszych czasach żyć zgodnie z tym, czego naucza Jezus, ale - jak wynika z moich obserwacji - nie oczekuje się od rekolekcjonisty, że będzie proponował z ambony bardzo szczegółowe rozwiązania konkretnych spraw z terenu parafii.
Myślę, że w dzisiejszych czasach rekolekcje parafialne powinny być przede wszystkim umocnieniem dla ich uczestników. Zgodnie ze słownikowym znaczeniem słowa "recolligere", ich głównym sensem powinno być przypominanie, ponowne zbieranie tego, co ich uczestnicy już przecież wiedzą, czym starają się żyć, ale co wśród codziennego zabiegania i natłoku zwykłych, powszednich trosk, często się rozsypuje, traci zwartość i wyrazistość, gubi się gdzieś wśród odcieni szarości, w których trzeba podejmować setki i tysiące decyzji małych, średnich, wielkich.
Warto zwrócić uwagę, że rekolekcje parafialne nie są -- choćby krótkotrwałym jak np. rekolekcje zamknięte - "wyjściem na pustynię". Ich uczestnicy chodzą do pracy, zajmują się swoimi rodzinami, wykonują codzienne obowiązki. W napiętych grafikach kilka dni pod rząd wygospodarowują jednak pewien czas na dodatkowe pójście do kościoła, na zajęcie się przez kilkadziesiąt minut sprawami wiary, ducha, swoją relacją Bogiem, w sposób intensywny, by nie powiedzieć wyłączny. Na podstawie rozmów toczonych przy okazji prowadzenia parafialnych rekolekcji dochodzę do wniosku, że dla wielu ich uczestników jest to w pewnym sensie "luksus", zdarzający się raz do roku. Dlatego bliska mi jest uwaga pewnego doświadczonego kaznodziei, który stwierdził: "Rekolekcjonista nie ma prawa marnować czasu swoich słuchaczy. Im należy się szacunek".
Chodziło mu, według mnie, nie tylko o powtarzanie w czasie rekolekcyjnych konferencji banałów. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich padły cytowane słowa, przypuszczam, że miał na myśli również o to, aby prowadzący parafialne rekolekcje nie pojawiali się przed słuchaczami ze zżółkłymi kartkami i wyuczonymi na pamięć formułkami, które z emfazą, ale bez większego zaangażowania, wygłosili już setki razy gdzie indziej. Muszę przyznać, że zatroskanie budzą we mnie rekolekcjoniści, którzy w czasie Wielkiego Postu wygłaszają "serie" rekolekcji, czasami ułożone w ten sposób, że nie mają nawet jednego dnia przerwy. Na przykład kończą w jednej parafii w środę wieczorem, a w następnej zaczynają od czwartku rana.
Przysłuchiwałem się pewnego razu nauce stanowej dla kobiet, wygłaszanej w czasie parafialnych rekolekcji. Kaznodzieja w pięknych frazach mówił o macierzyństwie, ograniczając się do jego bardzo wąskiego rozumienia, mówił o przyjmowaniu życia poczętego, o trosce o męża i dzieci, o szczególnej odpowiedzialności matki za przekaz wiary w rodzinie itp. Tymczasem w kościelnych ławkach przeważały wdowy i... singielki. W tym samym roku zresztą usłyszałem w innej miejscowości, jak członkini rady parafialnej pytała proboszcza: "Czy nie dałoby się w tym roku podczas rekolekcji parafialnych zamiast nauk stanowych dla kobiet i mężczyzn zrobić jednej konferencji dla małżeństw, a drugiej dla osób samotnych w różny sposób? Mamy ich tak dużo w naszej wspólnocie...". Podobno eksperymentalnie wprowadzono tak takie punkty do programu rekolekcji i świątynia pękała w szwach.
Ktoś mi przed laty zwrócił uwagę, że do prowadzenia parafialnych rekolekcji nie są szczególnie poszukiwani kaznodzieje, których konferencje przypominają rwący strumień, zdolny porwać wszystko wokół i ponieść ze sobą. Preferowani są podobno rekolekcjoniści, których nauki porównać można do spokojnie płynącego potoku, który łagodnie obmywa wszystko, co się znajdzie w jego zasięgu.
Być może tak jest, bo przecież rekolekcjonista, podobnie jak św. Paweł do Koryntian, nie przybywa do parafii, aby błyszczeć i uwodzić swoim słowem oraz ludzką mądrością, lecz aby dawać świadectwo Chrystusowi. Moją ulubiona anegdota dotycząca rekolekcji mówi o kaznodziei, który koniecznie chciał się dowiedzieć, który fragment jego konferencji był tak bardzo poruszający, że skłonił kogoś do przystąpienia do spowiedzi po wielu, wielu latach. "To było wtedy, gdy ksiądz powiedział ‘Przejdźmy od punktu pierwszego do drugiego’..." - wyznał penitent.
W piątek zapraszamy na kolejny odcinek rekolekcji "Żyj, nie biegnij". Stanisław Biel SJ o tym, co mogą nam dać ignacjańskie Ćwiczenia Duchowne i dlaczego warto je odprawić.
Skomentuj artykuł