Władzę nad śmiercią przejął Chrystus!

(fot. the yes man/flickr.com)
Krzyszof Osuch SJ

Kto poznaje Jezusa, kto poznaje, by tak rzec, Całego Jezusa, ten stopniowo nasyca się pewnością, że śmierć to nie koniec wszystkiego! Że śmierć nie jest samą grozą czy jakąś absolutną niewiadomą! I że nie jest czymś, co ma nas nieodwołalnie zastraszyć, rozbić, schaotyzować, zrujnować!

Po wielkim Przejściu Boga przez historię i ludzką naturę (po Passze Pana) – można widzieć w śmierci bramę do Nowego Życia! Owszem, jest do przejścia parę trudnych faz przygotowawczych, oczyszczających, ekspiacyjnych, alepaniczny lęk i rozpacz straciły racje bytu!

DEON.PL POLECA

Część 1.

[-konferencja_2_cz1.mp3-]

Część 2.

[-konferencja_2_cz2.mp3-]

***

Krzysztof Osuch SJ podejmuje kilka tematów podwyższonego ryzyka i przedstawia je, być może, wbrew dyktatowi "poprawności". Chętnie rozważą je ci, którzy nie chcą być manipulowani ani przez małodusznych ludzi, ani przez złośliwe demony. Do trudnych tematów należą prorockie upomnienia, gniew i karanie Boga, który zawsze i przez wszystko naprowadza na swe nieskończone Miłosierdzie. Lekcja cierpienia skojarzona jest z …tańcem.

Rozważania adresowane są do różnych osób - zarówno do (już) wierzących, jak i do (jeszcze) czekających "na kamieni nagłe przebudzenie" i "na głębie co u stóp naszych legną".

Zobacz książki autorstwa o. Krzysztofa Osucha SJ:

Książka składa się z kilkudziesięciu rozważań. Autor porusza problem kondycji człowieka, jego pragnień, słabości i grzechów. Jednocześnie wskazuje dar największy, o który nie trzeba zabiegać - bezwarunkową miłość Boga. Jej odkrycie nadaje sens wszystkiemu co, nas spotyka. Bóg kocha grzesznika, a to przecież Dobra Nowina dla każdego.

"I ciebie chce On wybawić z nieszczęść, przed tobą jest dal". Te natchnione słowa, jakie do cierpiącego Hioba skierował przyjaciel, wciąż niosą nadzieję na Bożą pomoc i szczęśliwy finał życia. W podobnym duchu utrzymane są niniejsze rozważania. Pomogą one dostrzec miłość Boga, której doświadczanie jest przedsmakiem Nieba.

Najpierw zechciejmy bardzo uważnie (może nawet parokrotnie) odczytać niezwykle ważki fragment z Listu do Hebrajczyków: „Ponieważ (…) dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i Jezus także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. Zaiste bowiem nie aniołów przygarnia, ale przygarnia potomstwo Abrahamowe. Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludu. W czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom” (Hbr 2, 14-18).

Uwaga: Jeśli ktoś zechce poniższe rozważanie potraktować jako podstawę do osobistej medytacji, odprawionej według metody św. Ignacego Loyoli, to może na samym jej początku, wyobrazić sobie, że nadszedł ostatni dzień życia. Zanim umrę, przyjmę po raz ostatni Pana Jezusa w Komunii Świętej… Podadzą mi także gromnicę jako znak obecności Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego. Zastanowię się chwilę, z jakimi ważnymi myślami i z jakimi uczuciami w sercu chciałbym przejść na „drugą stronę”. (Poniższe rozważanie dostarczy mi parę ważnych myśli).

Św. Ignacy Loyola radzi, by także poprosić o owoc modlitwy. Tu poproszę, aby rozważenie słowa Bożego z Listu do Hebrajczyków ugruntowało moje przekonanie i odczucie, że Jezus jest źródłem mojej niezachwianej nadziei i pokoju, także w godzinie śmierci. Poproszę też, aby w chwili śmierci Jezus miłosiernie przygarnął mnie, wziął za rękę i poprowadził do Ojca.

Natchniony Autor nazwał nas naprawdę pięknie: dziećmi, które uczestniczą we krwi i ciele… Tylko ojcu – Bogu Ojcu – przysługuje prawo nazywania nas wszystkich dziećmi. Dziećmi, które właśnie uczestniczą we krwi i ciele; w ten sposób została przywołana nasza śmiertelność*. Przypomniano nam, że nikt, kto ma ciało i w kim płynie krew, nie potrafi trwać wiecznie (tu na ziemi). I że każdy musi umrzeć! Ta nieuchronna konieczność śmierci mocno dramatyzuje cud życia. Chcemy czy nie, musimy pogodzić się z tym faktem, że my ludzie nie panujemy nad śmiercią. Ani teraz, ani nigdy w przyszłości, sami z siebie, nad śmierciąnie zapanujemy.

Ale oto usłyszeliśmy, że nasz śmiertelny los żywo obchodzi kogoś bardzo ważnego: Jezusa Chrystusa – Przedwiecznego Syna Bożego, który dla nas stał się Człowiekiem! Choć Sam istnieje odwiecznie i nie podlega śmierci, to jednak – powodowany współczuciem i miłosierdziem – postanawia (wraz z Ojcem i Duchem Świętym) zaradzić temu, co gnębi nas najdotkliwiej, czyli właśnie śmierci, a także różnym cierpieniom.

Stwórca człowieka wie, że władza nad śmiercią (na nasze szczęście tylko na jakiś czas) wpadła „w łapy” tego, który ją wymyślił, czyli diabła, nieprzejednanego wroga Boga i człowieka. W Księdze Mądrości czytamy: „A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (Mdr 2, 24). Diabeł zdaje się także dzierżyć monopol na interpretowanie śmierci!

Tę fatalną sytuację przyszedł odmienić Jezus Chrystus!

W imieniu Trójcy Boskich Osób, najdobitniej jak mógł, zapewnił, że Ojciec miłuje ludzi odwiecznie i niezmiennie! I że Jego wola przygarnięcia potomstwa Abrahamowego jest niezmienna i nieodwołalna. Dotyczy czasu i wieczności! Na szalę Boskiej perswazji i budzenia w nas nadziei – Boży Syn „rzucił” aż to, że stał się uczestnikiem naszego człowieczeństwa – „całego” człowieczeństwa. Jego uczestnictwo w ludzkiej naturze dotyczy dosłownie wszystkiego. Jedyny wyjątek stanowi Jego osobista bezgrzeszność! Absolutna świętość oraz moralna nieskazitelność. To oczywiste. Ale czyż nie jest niesłychane to, że Boży Syn nie uczynił wyjątku, gdy chodzi o poddanie siebie prawu umierania?

Postąpił tak z bardzo ważnego powodu. Uczynił tak, „aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli”.

Być może przyzwyczailiśmy się do tych stwierdzeń, ale są one niebywałe i niezwykle obiecujące. – Rozważmy je nieco dokładniej.

Natchniony Autor uświadomił nam najpierw to, że do czasów Chrystusa śmierć była najgroźniejszą bronią w szponach szatana. Wróg ludzkiej natury posługiwał się śmiercią bezwzględnie. Niejako „wymachiwał” nią, jak jakiś obłędny terrorysta, trzymający nabity rewolwer…

Szatan czerpał demoniczną satysfakcję z tego, że nieuchronność śmierci wywołuje w ludziach jedynie strach i poczucie bezradności. Wydaje się, że potężne echo demonicznej satysfakcji wciąż rozbrzmiewa w takich miejscach, jak obozy koncentracyjne, gułagi, różne grupy przestępcze itp. Ludzie zniewoleni przez logikę szatana, mając udział w szatańskiej zatraciesiebie, uczestniczą także w jego demonicznej „satysfakcji”. Oczywiście, strasznie marnej, fatalnej i krótkotrwałej…

Jest oczywiste, że ludzka osoba owładnięta strachem przed śmiercią i bezradnością traci zdolność dziękowania Stwórcy i radowania się z daru istnienia. W strachu ginie także pogoda istnienia i pragnienie, by Boga chwalić oraz służyć Mu z całego serca. Ludzie owładnięci lękiem przed śmiercią – czują się tak, jakby po równi pochyłej „zjeżdżali” nieuchronnie w strefę czarnej rozpaczy. Taki skutek wywołuje sam fakt śmierci, a jeszcze pogłębia ten efekt demoniczna (bo od diabła pochodząca) interpretacja śmierci!

Właśnie, podkreślmy to: miary nieszczęścia dopełnia nieodparte wrażenie, że to właśnie diabeł ma monopol na interpretowanie śmierci. A jego interpretacja śmierci jest fatalna i wyraża się mniej więcej w takim toku myślenia i wnioskowania: «Człowieku, skoro masz przed sobą śmierć jako rzeczywistość ostateczną, to sam zadbaj o to, żeby pożyć sobie barwnie i intensywnie. Żyj tak „mocno”, byś mógł na jak najdłużej zapomnieć o śmierci i znieczulić ból, który jak wiadomo na dnie serca zawsze jest obecny. Zapomnij też o boskich przykazaniach. Nie trap się (jakimś tam) odróżnianiem dobra i zła moralnego… Liczysz się tylko ty! Masz tu na tak krótko szansę, by użyć życia, ile się da. Śmierć odeślij w strefę zapomnienia. Wszelka udręka serca i ból marnej egzystencji zasługują tylko na „jedno”: żeby je w czymś utopić, w coś zepchnąć, a samo rozmyślanie nad tym uczynić czymś absolutnie bezsensownym…».

No tak, skoro śmierć jest nieuchronna i ostateczna, to jej nieuchronność trzeba sobie jakoś zrekompensować. Jak i czym? Właśnie maksymalnym używaniem i wyciśnięciem z tej oto odrobiny życia, trzymanej jeszcze w garści, ile się da!

– Zatem najzupełniej uprawniony wydaje się skrajny egoizm i indywidualizm. Jako dobre (w sensie: korzystne) jawi się także wykorzystywanie innych i zagarnianie dla siebie jak najwięcej. Także mur obojętności, odgradzającej więcej posiadających od ubogich, jawi się jako zasadny.

No i to przede wszystkim: Człowiek nieuchronnie skazany na śmierć i znający jedną interpretację śmierci – demoniczną – zda się mieć pełne prawo do hołdowania zasadzie przyjemności i korzyści!

Czy w naszymnowoczesnym świecie nie widać jak na dłoni, że życie wielu toczy się według logiki „uruchomionej” przez lęk przed śmiercią i przez powszechnie obowiązującą demoniczną interpretację śmierci?

– Na fakt i konieczność śmierci odpowiada się chaotycznie, bez namysłu; bez szukania w niej ukrytego sensu. Dokładniej mówiąc, tego sensu, który nadał jej i odsłonił w niej Jezus Chrystus!

Władztwo śmierci i władztwo demonicznej interpretacji śmierci – zamienia świat w dżunglę, a ludzi w dzikie bestie (o tyle niebezpieczniejsze, że dysponują inteligencją i technikami rażenia). W końcu każda wojna, każdy przejaw przemocy i bezwzględnej zaborczości są tego demonicznego władztwa śmierci przejawem i dowodem…

Z powodu jedynowładztwa śmierci i demonicznej interpretacji śmierci – ludzie zostają sami! Człowiek zostaje sam! Sam z cierpieniem i śmiercią. Sam wobec przemocy i zaborczości innych! Sam z lękiem i rozpaczą.

A także sam z niepokojem i z wyrzutami sumienia!

– Tak, również z wyrzutami sumienia, gdyż świat i ludzie są przede wszystkim Boży, Pańscy! Więc Głos Stwórcy – jednak do wszystkich dochodzi, gdzieś z głębin serca czy z dna osoby. Bóg się dojmująco dopomina o życie odpowiedzialne, czyli takie, w którym (jednak) człowiek liczy się z Bogiem i (jednak) pyta Go zdanie.

Autor Listu do Hebrajczyków daje nam całkiem nowy punkt patrzenia na śmierć, gdy najpierw zapewnia, że Bóg (ani na moment) nie przestaje być Panem, Suwerenem.

I że niezmiennie i zawsze żywi przyjazne uczucia wobec ludzi! I więcej jeszcze: Że nic nie potrafi łaskawości Boga odmienić czy osłabić! Żadna siła – ani demony, ani ludzkie grzechy – nie potrafią odgrodzić Boga od człowieka. Owszem, człowiek może się grzechem odgrodzić od Boga, ale Bóg Swej serdecznej myśli o człowieku nigdy nie odwołuje! A to tchnie nadzieją!

O tym właśnie mówią słowa wielkiej obietnicy, wypowiedziane przez Boga zaraz po upadku pierwszych rodziców: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3,15).

– Na pełną realizację tej Bożej Obietnicy (zwanej Protoewangelią) przyszło ludzkiej rodzinie czekać długo…, ale nie było to czekanie daremne. W końcu, „gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4, 4). Bóg stał się człowiekiem, żeby zmiażdżyć głowę węża, a człowieka wyrwać z kręgu grzechu i śmierci oraz rozpaczy.

Rok Liturgiczny – w którego rytmie idziemy przez ziemię na ogół kilkadziesiąt lat – stopniowo stawia nam przed oczy całą zbawczą treść, emanującą z Życia, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.

Jezus niezmiennie i przez wszystko przekonuje nas, że Bóg Ojciec kocha nas i jest nam zawsze bliski! Że przebacza nam grzechy. I że On sam nie przyszedł nas oskarżać i potępiać. Więcej jeszcze: że On obarczył się naszymi grzechami, czyniąc z Siebie ofiarę przebłagalną, właśnie za nasze grzechy (por. Mt 26, 28). Tak, Bóg Ojciec „przygarnia” nas. Ojciec gorąco pragnie dać nam życie wieczne i szczęśliwe.

Kto poznaje Jezusa, kto poznaje, by tak rzec, Całego Jezusa, ten stopniowo nasyca się pewnością, że śmierć to nie koniec wszystkiego! Że śmierć nie jest samą grozą czy jakąś absolutną niewiadomą! I że nie jest czymś, co ma nas nieodwołalnie zastraszyć, rozbić, schaotyzować, zrujnować!

Po wielkim Przejściu Boga przez historię i ludzką naturę (po Passze Pana) – można widzieć w śmierci bramę do Nowego Życia! Owszem, jest do przejścia parę trudnych faz przygotowawczych, oczyszczających, ekspiacyjnych, alepaniczny lęk i rozpacz straciły racje bytu!

Chrystus myślał o śmierci z radosnym drżeniem (por. J 14). Nie zmienia tu niczego krwawy pot i trwoga Ogrójca! Osamotnienie na Krzyżu także nie, gdyż Jezus ufnie wydał się w ręce Ojca. Jemu „wyzionął ducha” (por. Mt 27, 50). I od Niego oczekiwał „otoczenia chwałą” Por. J 13, 31-32)!

Jezus umierający ze słowami zawierzenia i wydania Siebie w ręce Ojcu – uczy nas przeżycia śmierci w sposób podobny.

Uogólniając, możemy powiedzieć, że Jezus naprawdę i manifestacyjnie przejął w swe władanie zarówno śmierć jak i interpretację śmierci! Uczynił to jako Bóg-Człowiek, któremu „została dana wszelka władza na niebie i na ziemi”(por. Mt 28, 18)! Jezus odsłonił w śmierci zupełnie nowe wymiary. Nadał jej wysoki status miłosnego aktu ofiary za zbawienie „świata”, a także ufnego i wielkodusznego wydania się w ręce Boga Ojca! Czy po prostu powrotu do Domu Ojca!

Poznawszy Jezusa, Jego słuchajmy. Tego, co On ma nam do powiedzenia! I już dziś mocno uchwyćmy się Jezusa wchodzącego w bramę śmierci i z Nim chciej­my przejść do Domu Ojca! On nas zapewnia i przekonuje, że śmierć – z Jego polecenia (z Jego daru) łagodnie szepce każdemu umierającemu: „Nie stargam Cię ja – nie! – Ja... u-wydatnię!” (C. K. Norwid).

Posłuchajmy jeszcze, jak umierał Fryderyk Chopin. Warto zbudować się jego pięknym umieraniem. (Pominę opis dramatycznej walki o duszę Fryderyka.)

Ks. Aleksander Jełowiecki (zmartwychwstaniec), przyjaciel F. Chopina, tak – w liście do Ksawery Grocholskiej – opisuje odchodzenie wielkiego kompozytora: Fryderyk „przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił… Od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem.

Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery… Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu… Dzień i noc prawie

W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: “Jestem już u źródła szczęścia!…”. I skonał. Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie”.

Pan Jezus nigdy nie ukrywał, że dopiero za progiem śmierci ujrzeć można Boga i w pełni zakosztować prawdy wielkich Bożych obietnic. Duch Święty niejako wcześniej może nam odsłonić pewne tajemnice…!

Wszystko, co dotąd rozważyliśmy, powiązać możemy ze świecą. Z świecą płonącą.

Kościół wiele razy w Roku Liturgicznym, zwłaszcza w Wigilię Paschalną i w czasie Chrztu, zapala świecę, a my bierzemy ją do rąk jako wymowny znak duchowego światła, którym jest Zmartwychwstały Zbawiciel. W świecy branej w dłonie widzimy znak zwycięstwa światła nad ciemnością; znak górowania ciepła nad chłodem i zimnem; symbol potęgi Życia i Miłości!

Płonąca świeca mówi nam: – od dnia Chrztu świętego aż do ostatniego tchnienia (gdy włożą ją nam jako gromnicę w stygnące dłonie) – że stworzył nas i pewną ręką prowadzi Bóg, który jest Życiem, Światłem i Miłością.

I że stworzył nas dla bycia w świetle i cieple. Że stworzył nas, by dać nam na zawsze udział w Boskim Życiu, Światłości i Miłości.

***

Jeśli mamy w domu gromnicę, to nie czekajmy z zapaleniem jej – aż do własnej czy czyjeś śmierci w rodzinie … Zapalmy gromnicę (czy choćby jakąś niewielką świeczkę) i w jej wymownymblasku i cieple – pomyślmy o naszej śmierci. Usłyszmy, jak śmierć przetworzona przez zbawcze działanie Jezusa mówi do nas słowami Poety: „Nie stargam Cię ja – nie! – Ja... u-wydatnię!”

I jeszcze jedno: Jeśli nawet najmniejszy płomyk pokonuje najczarniejszą ciemność, to o ileż bardziej czyni to Jezus Chrystus w odniesieniu do wszelkich ciemności, które otaczają nasze ciała i dusze… To bardzo wymowne, że najczarniejsza ciemność nie potrafi pokonać płomienia świecy, choćby był maleńki... A któż potrafi zgasić światło Jezusa Chrystusa?

On jest Światłem potężniejszym niż wiele słońc! Nie bez powodu mówi o Sobie: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8,12). „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 54).

Na zakończenie rozważania słowa Bożego przeprowadźmy rozmowę z Jezusem. W jakiś prosty i oczywisty sposób wynika ona z niezwykłości zaangażowania Jezusa w mój los!

Niech nas ośmieli Jego serdeczne zaproszenie: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy!” (Mt 11, 28). Jezus cichy i pokorny sercem obiecuje, że zawsze ukoi nasze skołatane dusze. Zawsze! Codziennie – gotów jest dawać nam wszelką pomoc i ukojenie; a w obliczu cierpienia i śmierci uczyni to po stokroć chętniej i skuteczniej.

No i powiedzmy to jeszcze raz: „Możliwości Boga są wielkie, nieskończone”! (To tytuł poprzedniego rozważania). Im bardziej dochodzi w nas do głosu prawda o radykalnym ubóstwie i ostatecznej bezsilności, tym bardziej Bóg zdecydowany jest okazać swą zbawczą moc. I to na miarę Jego Boskich możliwości!

* To rozważanie – po wprowadzeniu dużych zmian – oparłem na rozdziale z mojej książki: Przed Tobą jest DAL. Rozważania o miłości, pokonanej śmierci i jasnym wyborze. Wydawnictwo WAM, 2010, s. 154-158.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Władzę nad śmiercią przejął Chrystus!
Komentarze (1)
T
tomasz
17 marca 2011, 09:18
 dziękuję. podałbym także scenę finałową z "uwierz w ducha", gdy Whoopi Goldberg mówi do Patricka Swayze - "Sam, czekają na ciebie..." - ta scena jest dla mnie zawsze piekna, dodaje otuchy, po prostu mówi, że w Niebie jest cudownie.  swoje chrześcijaństwo zbytnio mam takie "ostre", "kanciaste", pełne ćwiczeń, wymogów, wysokich poprzeczek, zmartwień i zbyt ponure.  B XVI powiedział - dlaczego pustoszeją kościoły? Bo ludzie nie rozsmakowali się w Bogu. - zapytajmy, czy pasterze pokazują właśnie to, promieniują własnie Nim, czy rodzą nadzieję, czy dmuchają w tlące się jeszcze płomyki...  nie mówię by narzekać, ale dostrzec, że często demoniczna wersja kwestii śmierci przenika do tzw. mentalności  nibyteologicznej.