Zrób to natychmiast po wyznaniu grzechów
Otrzymałem rozgrzeszenie. Nie zmienia to faktu, że konsekwencje mojego grzechu oraz moja odpowiedzialność za to, co zrobiłem, za skutki tego czynu - pozostają.
Otóż należy przypomnieć sobie, w jaki sposób my - katolicy, chrześcijanie należący do Kościoła katolickiego - postrzegamy grzech. Trzeba przede wszystkim odróżnić dwa elementy, niejako składniki grzechu. Pierwszym z nich jest wina - gdy zgrzeszę, występując przeciwko Panu Bogu, staję się winny, jak mówił dawny katechizm, zaciągam winę. Jestem odpowiedzialny za zło, które uczyniłem, za ten wybór fałszywego dobra, bo tak właśnie się dzieje: grzeszę, ponieważ przedstawiam sobie zło jako dobro i dlatego je popełniam.
Jednak problem grzechu nie kończy się na winie, bo ma on również swoje konsekwencje - i dla nas, i dla innych. Jego skutki pozostają, pomimo odpuszczenia nam winy. W teologii nazywamy je karą. Konsekwencje tego, że na skutek naszego grzechu coś zostało zniszczone, spadają często na nas samych. Ale, jak już wspomniałem, są też grzechy, których skutki szczególnie dotykają tych, których skrzywdziliśmy. Niektóre z nich określa się mianem grzechów wołających o pomstę do nieba. Mogą to być: morderstwo, znęcanie się nad bezbronnymi albo niepłacenie wynagrodzenia za pracę. Kara za takie postępki może być ustanowiona na przykład jako odpowiedzialność prawna: rozgrzeszony morderca czy nieuczciwy pracodawca nadal podlegają karze określonej przepisami i wymierzanej przez sąd.
Ale karą może być również skutek, który po prostu jest w naszym życiu bezpośrednio odczuwalny. Stało się coś, co wymaga naprawienia - nie wystarczy żal i wyznanie winy. Jeżeli nie naprawimy tego, cośmy "zmalowali", to ten stan, ten krajobraz po grzechu będzie trwał, sytuacja nadal będzie zła, chociaż grzesznik się wyspowiadał i został sakramentalnie rozgrzeszony - uniewinniony.
To jest absolutnie niesamowite: Bóg zmazuje naszą winę i nasza sytuacja staje się taka, jakby zło, które popełniliśmy, zostało wymazane, jakby się nie wydarzyło. To może zrobić tylko Pan Bóg. Przypomnijmy sobie, jak bardzo oburzeni byli Żydzi, kiedy usłyszeli, że Chrystus mówi do uzdrawianego paralityka: Idź, odpuszczają ci się twoje grzechy! (zob. Mk 2,5-11). Oni byli zgorszeni, ponieważ wiedzieli, że może to zrobić tylko Bóg. Nikt inny nie może zmienić zaciągniętej przeze mnie winy moralnej, nikt nie ma nad nią władzy, jedynie sam Bóg. To jest coś, co dokonuje się między mną a Nim.
Nie zmienia to faktu, że konsekwencje mojego grzechu oraz moja odpowiedzialność za to, co zrobiłem, za skutki tego czynu - pozostają. Po rozgrzeszeniu uświadamiam to sobie jeszcze bardziej, bo powracam do jedności z Bogiem - jestem w stanie łaski, czyli znacznie bliżej prawdy. Jestem zatem wezwany do tego, żeby na tyle, na ile to możliwe, naprawić zło, które uczyniłem. Co więcej: naprawić to zło, ale również za nie odpokutować. Nie bez powodu powiedziałem "również", ponieważ zarówno w pokucie, jak i zadośćuczynieniu - podobnie jak w żalu za grzechy - nie jestem pozostawiony sam sobie.
Przed nami zatem pokuta i zadośćuczynienie. Zostaje nam przecież konkretny dług wobec Boga, który został - jak mówiłem przy okazji żalu za grzechy - obrażony moim złym postępowaniem. Nie urażony, jak w przypadku jakichś towarzyskich niesnasek, tylko właśnie obrażony. Grzech jest bowiem zawsze lekceważeniem Pana Boga, stawianiem przed Nim czegoś lub kogoś innego, co decydująco wpływa na niewłaściwy, zawsze zły wybór moralny.
Mam również zadośćuczynić bliźnim, tym ludziom, których skrzywdziłem moim grzechem. Skrzywdziłem ich albo bezpośrednio, działając wprost przeciwko nim, albo też zaniedbując uczynienie dobra, które im się ode mnie należało.
W pewien sposób swoim grzesznym postępowaniem skrzywdziłem także całą wspólnotę Kościoła - odbierając jej siebie jako człowieka dobrego. Pozbawiłem Kościół dobra, którego uczynienie było sprawą moją, a nie kogoś innego - właśnie ja, tylko ja mogłem i powinienem był je uczynić. Zgromadzeni w kościele na liturgii składamy Bogu w ofierze całe dobro, jakie jest w nas. Jeśli jednak grzeszymy, to tego dobra brakuje - Kościół zostaje go pozbawiony, dar wspólnoty jest ograbiony z czegoś, co ja mogłem do niego dołożyć. Dlatego konieczne jest zadośćuczynienie i Bogu, i bliźniemu.
Skomentuj artykuł