Sam cud to jeszcze nie znak. To my mamy być znakiem
Odczytywane dziś słowa Janowej Ewangelii to fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, którą wygłosił po cudownym rozmnożeniu chleba. Ten niesamowity cud wzbudził sensację i zainteresowanie Jego osobą. Mistrz z Nazaretu wykorzystuje ten fakt, żeby pokazać głębię tego, czego tłumy były świadkami i uczestnikami: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy (…)” (J 6,26-27).
Jezus mówi o znakach. Znak nigdy nie jest sam dla siebie, wskazuje zawsze na coś większego niż on sam. W przypadku znaków czynionych przez Jezusa możemy powiedzieć, że wskazuje na Kogoś większego, na moc Wszechmocnego. Znak to więc coś więcej niż cud, znak to doświadczenie Obecności. Znak nie ma wywołać efektu „wow”, ale ma wzmocnić wiarę. Dlatego Jezus stwierdza, że tłumy jadły chleb, ale nie widziały znaku, bo skupiły się tylko na tym, co zewnętrzne.
Przyjrzyjmy się dalszej części rozmowy Jezusa z Izraelitami: „Oni zaś rzekli do Niego: «Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boga?». Jezus, odpowiadając, rzekł do nich: «Na tym polega dzieło Boga, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał»” (J 6,28-29). Dziełem Boga jest wiara człowieka. Wiara jest łaską, a łaska jest współdziałaniem. Czasami może się wydawać, że wiara jest łaską, którą człowiek wyświadcza Bogu. Najpierw zastanawia się nad Jego istnieniem, próbuje dostrzec Jego działanie, poszukuje Go, a gdy Go znajdzie – „łaskawie” wyznaje wiarę. Ale to jednak Bóg jako pierwszy wychodzi ku człowiekowi – i to jest łaską. Bóg staje się człowiekiem – i to jest łaska, którą trudno ogarnąć rozumem. Natomiast człowiek, który odkryje w Chrystusie przychodzącego Boga i Mu wierzy, ufa Mu i daje się poprowadzić do zbawienia. To, że możemy się modlić, czyli wchodzić w relację z Bogiem, pogłębiać więź z Nim – to jest bezpośrednie działanie Boga w naszym życiu, to jest prawdziwy znak. Nie cuda mają nas zachwycać, choć czasem rzeczywiście zapierają dech w piersiach, lecz przemiana życia, bo to ona jest ogromnym cudem.
Cuda przyciągają uwagę, gromadzą ludzi przy Jezusie, ale On chce ich poprowadzić głębiej – do doświadczenia znaku. Sam cud to jeszcze nie znak. Znak jest wtedy, gdy następuje spotkanie człowieka z Bogiem. „Rzekli do Niego: «Jaki więc Ty uczynisz znak, abyśmy go zobaczyli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni (…)». Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu»” (J 6,30-31.32-33). Rozmówcy Jezusa bardzo płytko rozumieją, czym jest znak. Stawiają znak równości między znakiem a czymś nadzwyczajnym, czymś niedającym się wyjaśnić rozumowo, czymś niepodpadającym pod znane prawa i logikę.
Takie pojmowanie znaków i doszukiwanie się ich wokół siebie może doprowadzić do dość absurdalnych wniosków i stwierdzeń, a czasami wręcz do pewnej obsesji. W pewnym mieście zabrakło prądu, ale nie w tym jednym znaczącym kościele, więc to znak od Boga. Podczas wichury zerwało dach ze wszystkich budynków wokół, ale nie z kaplicy, więc to z pewnością Jego interwencja. Jeśli komuś pomaga to umocnić wiarę, jeśli prowadzi to do spotkania z Bogiem na modlitwie i w sakramentach, to okej. Ale co jeśli zabraknie cudów? Co wtedy, gdy przestanę je widzieć albo przestaną mnie przekonywać? „Obyśmy pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej, gdzie zasiadaliśmy przed garnkami mięsa i jadaliśmy chleb do syta! Wyprowadziliście nas na tę pustynię, aby głodem zamorzyć całą tę rzeszę” (Wj 16,3). To my wolimy wrócić do Egiptu, bo tu na pustyni przestały dziać się cuda.
Jeśli szukamy jakichś znaków od Boga wokół nas, jakichś dowodów Jego interwencji, to takim znakiem jest zawsze dobro, bo On jest źródłem wszystkiego, co dobre. Spotkałem się z opinią, że to jednak oklepane i mało przekonujące kaznodziejskie „gadanie dla babć”. Być może. Ale stwierdzenie to niesie ze sobą niezwykle prostą prawdę – nie muszę szukać Boga w nadzwyczajności, skoro mam Go naprawdę obok siebie. Jezus przekierowuje uwagę swoich słuchaczy od cudu rozmnożenia chleba do cudu, który powtarzać się będzie na ołtarzach przez wieki – do Eucharystii, w której człowiek karmi się Ciałem i Krwią samego Boga, która jest największym z sakramentów.
Warto w tym kontekście przypomnieć, że samo słowo „sakrament” oznacza „znak”. Znamy tę katechizmową definicję, która mówi, że to widzialny znak niewidzialnej łaski Bożej. Stara to definicja, trochę oklepana i będąca bardzo dużym skrótem myślowym, ale jednocześnie bardzo dobrym punktem wyjścia do pogłębienia rozumienia, z czym mamy do czynienia, gdy mówimy o sakramentach. Są one znakami, czyli przestrzenią doświadczenia Obecności. Możemy być pewni, że w nich Bóg z pewnością działa, że w nich doświadczamy Jego miłości.
I jeśli w to naprawdę uwierzymy, to nie będziemy potrzebowali innych znaków, które miałyby dowodzić, że Bóg zainterweniował w losy świata. Bo Jego największą interwencją jest bycie Chlebem, który karmi rzesze ludzi zdążających do świętości. On jest Pokarmem dającym prawdziwe życie i pobudzającym tęsknotę za Niebem. Nie ma większego znaku Obecności Boga na tym świecie niż Eucharystia i większy nie będzie nam dany. Jeśli chcemy Go zobaczyć i doświadczyć, to właśnie w Ciele i Krwi ofiarowanych na niezliczonych ołtarzach świata. Eucharystia jest najbardziej intensywnym znakiem, jaki dostaliśmy od Chrystusa: „Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35).
Pójście za znakiem oznacza jednak zawsze rezygnację z czegoś. Znak ma wyprowadzić z niewoli ku wolności. Doświadczenie znaku ma uczynić życie człowieka nowym, ma je zmienić i poprowadzić w innym kierunku niż do tej pory: „To mówię i zaklinam się na Pana, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie z ich próżnym myśleniem. (…) Wy zaś nie tak nauczyliście się Chrystusa” (Ef 4,17.20). Chrystusa nie uczy się z cudów, lecz z relacji – poprzez obcowanie z Nim, bycie z Nim, słuchanie Go, doświadczanie Jego bliskości. Gonienie w wierze za nadzwyczajnościami to bodźcowanie wiary, które wcale nie musi jej umocnić, lecz w dalszej perspektywie może się nawet okazać dla niej zgubne, gdy nowych impulsów zabraknie i będzie wydawać się, że Bóg przestał działać, że się już „popsuł”, że wyczerpała się Jego moc lub że znudził się naszym towarzystwem.
Doświadczanie obecności Boga w znakach, czyli w sakramentach, ma nam pomóc w wewnętrznej przemianie, w tym, żebyśmy stali się „nowi”: „(…) trzeba porzucić dawnego człowieka, (…) odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec się w człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości” (Ef 4,22.23-24). W ten sposób, poprzez bliskość z Jezusem to my będziemy dla innych znakiem Jego obecności i działania. Staniemy się dla innych sakramentem. Bo Kościół, czyli wspólnota należących do Chrystusa, jest ze swej natury sakramentem Boga, głosem Transcendencji.
Skomentuj artykuł