Seminarium nie może uczyć, że ksiądz musi sobie radzić ze wszystkim sam. Rektor nowego seminarium o formacji [WYWIAD]
![Seminarium nie może uczyć, że ksiądz musi sobie radzić ze wszystkim sam. Rektor nowego seminarium o formacji [WYWIAD] Seminarium nie może uczyć, że ksiądz musi sobie radzić ze wszystkim sam. Rektor nowego seminarium o formacji [WYWIAD]](https://static.deon.pl/storage/image/core_files/2025/6/18/24aae8cbebd5674a11c80a06d0fda920/png/deon/articles-thumb-xlarge-breakpoint-default/seminarium-nie-moze-uczyc-ze-ksiadz-musi-sobie-radzic-ze-wszystkim-sam-rektor-nowego-seminarium-o-formacji-wywiad.png)
Kleryk nie nauczy się odpowiedzialności za wspólnotę, jeśli w seminarium nie odpowiada za nic ważnego. A seminarium ma mieć atmosferę domu: miejsca, gdzie tworzy się relacje, gdzie traktuje się ludzi podmiotowo, a nie przedmiotowo. Celibat to kwestia dojrzałości, a nie jakichś niezwykłych umiejętności, a do tragedii zazwyczaj dochodzi, gdy ksiądz izoluje się, bo z seminarium wyniósł przekonanie, że musi ze wszystkim radzić sobie sam - mówi ks. Tomasz Metelica, rektor nowego ośrodka formacyjnego dwóch diecezji, w rozmowie z Martą Łysek.
Jak wygląda formacja w seminariach? Co się zmienia, jakie są inne pomysły na przygotowanie młodych księży? Kto do seminariów przychodzi i jacy księża są potrzebni wierzącym Polakom w XXI wieku? Co musi się zmienić, by nowi duszpasterze byli gotowi na dzisiejsze wyzwania? O tym w nowym cyklu tekstów rozmawiam z ludźmi, którzy mają wiedzę, doświadczenie, pomysły, konstruktywnie krytyczne spojrzenie - i po prostu kochają Kościół.
Zapraszam na kolejny odcinek rozmów o formacji seminaryjnej - tym razem z ks. Tomaszem Metelicą, rektorem właśnie powstającego, wspólnego ośrodka formacyjnego diecezji legnickiej i świdnickiej.
Mamy szczęście, ponieważ biskupi dają nam bardzo duży kredyt zaufania
Marta Łysek: Został ksiądz właśnie rektorem nowego ośrodka formacyjnego, czyli wspólnego seminarium diecezji legnickiej i diecezji świdnickiej. Jak on będzie wyglądać? To będzie coś zupełnie nowego, czy może seminarium międzydiecezjalne podobne do tego, które tworzą Gliwice i Opole?
Ks. Tomasz Metelica: - Tak naprawdę, jeśli chodzi o wspólne seminaria, mamy w Polsce do czynienia z dwoma formułami. Może powstać seminarium międzydiecezjalne, którego statuty musi zatwierdzić Stolica Apostolska i ona ma nad nim pieczę; jest ono niejako wyjęte spod bezpośredniej jurysdykcji biskupów, ponieważ wcześniej w odpowiedniej umowie określają jego funkcjonowanie. Natomiast w praktyce częściej dochodzi do sytuacji, w której seminaria się łączą i jest to jest na zasadzie seminarium „goszczącego”. Dla mnie najlepszym przykładem jest Poznań: w Poznaniu są obecne cztery diecezje, poznańskie seminarium jest seminarium goszczącym, a pozostałe diecezje włączają się w formację w tym seminarium, odpowiednio reprezentowane przez swoich przełożonych i odpowiedzialnych za formację kleryków.
Na podobnej zasadzie jako legnickie seminarium byliście przez ostatnie trzy lata we Wrocławiu?
- Tak, choć byli tam tylko formatorzy z diecezji świdnickiej, ojciec duchowy i prefekt, a nie został przydzielony wychowawca z diecezji legnickiej. Kiedy trzy lata temu były podpisywane porozumienia, nie mieliśmy jeszcze tak mocnej świadomości, jak ważna dla budowania tożsamości kleryków jest obecność przełożonego z własnej diecezji. A teraz, tworząc ten ośrodek, robimy to z kolei w taki sposób: są dwa seminaria, ale przełożeni są przełożonymi dla wszystkich kleryków. A więc rektor jest równocześnie rektorem seminarium legnickiego i świdnickiego, wicerektor i ojciec duchowny pracują dokładnie na tej samej zasadzie.
Dlaczego?
- Żeby nie było wśród kleryków podziału na podgrupy ze względu na to, kto za nich odpowiada.
Czyli to jest proste wyjście, by uniknąć problemów z podejmowaniem decyzji.
- Tak, z podejmowaniem i braniem odpowiedzialności za decyzje. Mamy szczęście, ponieważ biskupi dają nam bardzo duży kredyt zaufania. W naszym wypadku było to łatwiejsze, bo jako ksiądz legnicki przez trzy lata pracowałem na etapie propedeutycznym w Świdnicy i miałem kontakt z biskupem świdnickim, który darzy uznaniem to, co robiliśmy z naszym zespołem i to, w jaki sposób podchodziliśmy do formacji. Dlatego teraz, kiedy ma powstawać nowy ośrodek, nie było żadnego problemu, żeby biskup świdnicki księdza nie ze „swojej” diecezji zrobił rektorem swojego seminarium.
Dziś biskupi i rektorzy zastanawiają się nad tym, jak łączyć seminaria
Formalnie od lipca seminarium legnickie i świdnickie będą wspólnie działały we Wrocławiu. Dlaczego we Wrocławiu? Ze względu na uczelnię?
- Tak. Wcześniej było tak, że wyższe seminarium duchowne było domem formacyjnym i jednocześnie uczelnią wyższą. Klerycy formowali się i studiowali w seminarium. Natomiast od czasu nowego „Ratio…” ["Droga formacji prezbiterów w Polsce. Ratio institutionis sacerdotalis pro Polonia”, dokument o formacji zatwierdzony przez KEP w 2021 r. - przyp. red]. seminarium przestaje być uczelnią wyższą i żeby można było studiować teologię, należy przy nim powołać instytut teologiczny. Żeby Stolica Apostolska wyraziła zgodę na powstanie takiego instytutu, musi być minimum trzydziestu studentów stacjonarnych.
Gdy mamy do czynienia z sytuacją, w której w seminarium jest kilkunastu kleryków, oni mogą się formować w tej mniejszej wspólnocie, natomiast jest problem ze studiowaniem teologii, bo seminarium nie jest w stanie z taką ilością kleryków powołać instytutu. Dlatego sytuacja sprzed trzech lat, kiedy połączyliśmy seminarium i przeszliśmy do Wrocławia, wynikała przede wszystkim z tego, że Wrocław ma Papieski Wydział Teologiczny. To jest uczelnia z długą tradycją i spełniająca wszystkie wymagania państwowe, jeśli chodzi o studia wyższe, a dzięki temu to jest pewne miejsce, w którym można będzie studiować teologię. To też ciekawa rzecz, że dziś biskupi i rektorzy zastanawiają się nad tym, jak łączyć seminaria, żeby klerycy byli w większej grupie – ale do rozważenia jest też inna, perspektywiczna kwestia: w jakich miejscach w Polsce będzie można studiować teologię? Dlatego nasz dom formacyjny tworzymy w mieście, w którym jest możliwość studiowania teologii – tak, jak się to też robi w Rzymie. Tam również istnieją tzw. kolegia, czyli domy formacyjne, których klerycy studiują na przypisanych do nich uniwersytetach.
Były w ostatnich latach takie domniemania, że część seminariów musi zostać zamknięta lub przeniesiona ze względu na to, że jest tam mniej niż trzydziestu kleryków, bo takie są zalecenia Watykanu. Czyli tak naprawdę chodzi o to, że ma być minimum trzydziestu studentów w instytucie, a nie minimum trzydziestu kleryków w seminarium?
- Tego nie da się sprecyzować dokładnie, bo nigdzie w dokumentach nie ma mowy o trzydziestu klerykach, jedynie podczas ostatniej wizyty ad limina papież Franciszek miał mówić polskim biskupom, że widzi to tak, żeby seminaria były raczej liczniejsze niż mniej liczne. Potem tak było to relacjonowane: żeby w seminarium było przynajmniej trzydziestu kleryków. Ale w „Ratio…” nigdzie tego nie ma, w żadnych dokumentach tego nie ma. „Ratio…” określa tylko to, że przy seminarium musi powstać instytut, ale kwestia powołania instytutu to, jak wspomniałem, osobna sprawa.
W seminarium bardzo ważna jest progresywność
Wracając do nowego ośrodka: mówił ksiądz, że biskupowi świdnickiemu podobało się podejście do formacji. Jakie to było podejście?
- To jest kilka aspektów. Po pierwsze, etap propedeutyczny to jest taki moment w formacji seminaryjnej, kiedy nie ma jeszcze studiów akademickich, ale klerycy są przyjęci do seminarium. To jest ważne, bo niektórzy mówią, że osoby na etapie propedeutycznym są „kandydatami na kleryków”. Ale to są już klerycy przyjęci do seminarium, którzy jeszcze nie są studentami teologii – to jest normalna część seminarium duchownego. Nie ma zajęć akademickich, ale są zajęcia dydaktyczne. Program dla każdego etapu propedeutycznego jest przygotowywany indywidualnie: są wskazania i wytyczne w „Ratio…”, ale każdy prefekt odpowiedzialny za rok propedeutyczny przygotowuje autorski program. W naszym przypadku pierwszą i najważniejszą rzeczą był klimat domu.
A co to jest klimat domu, gdy mówimy o seminarium?
- To atmosfera, w której ktoś się czuje bezpiecznie, jest odpowiedzialny za ten dom, może współtworzyć to, jak dom funkcjonuje, wspólnie ustalać pewną pulę zasad. Nie da się uczyć kogoś wolności i odpowiedzialności bez dawania mu wpływu na to, jak jego życie wygląda.
Druga rzecz to jest progresywność: bardzo stopniowo i etapami wprowadzaliśmy poszczególne rzeczy. Po przyjściu na etap propedeutyczny klerycy nie mieli ani silentium sacrum, ani czytania duchownego, ani rozmyślania. Przez pierwsze dwa miesiące była Msza święta i adoracja. Dopiero w Adwencie pojawiała się medytacja, trwająca dziesięć minut, w Wielkim Poście dochodziło kolejne pięć minut, w Wielkanoc dochodziło kolejne pięć i tak się kształtował plan poranny. Silencium sacrum, czyli praktyka świętego milczenia i czytanie duchowne pojawiały się dopiero od Wielkiego Postu.
Nie jest dobrą rzeczą dociskać na starcie ascetycznym trybem życia
Dlaczego nie cała duchowa rutyna od razu?
- Bo przychodzą do nas powołani mężczyźni, ale przychodzą ze świata i według nas to przychodzenie powinno być płynne, progresywne. Nie tak, że mamy tu zasady i kleryk musi je od razu wypełnić, tylko tak to układamy, że może powoli w to wchodzić, nie będąc od razu przytłoczonym. Bo przecież jest już nowy dom, nowe miejsce, nowy styl życia, nowi ludzie, nowe wyzwania, nowe obowiązki, to naprawdę sporo. Jeśli jeszcze będziemy dociskać bardzo ascetycznym trybem życia, to ktoś, komu będzie trudno z tym wszystkim nowym naraz, może uznać, że on tutaj nie pasuje albo że to jednak nie jest jego powołanie.
I tu jest trzecia sprawa: dzisiaj w tych, którzy przychodzą, jest ogromny poziom lęku, bardzo niskie poczucie własnej wartości, są też bardzo niepewni tego, kim są jako ludzie. Dlatego mamy bardzo dużo zajęć warsztatowych z psychoedukacji, warsztaty z komunikacji, pracę nad lękiem, nad asertywnością, nad komunikacją, poznawaniem swoich mocnych i słabych stron. To bardzo ważne również dlatego, że etap propedeutyczny to jest czas rozeznawania powołania. Więc należy skroić program formacyjny tak, żeby ktoś, kto kończy etap propedeutyczny i nie decyduje się na dalszy etap seminarium nie miał poczucia, że to był czas stracony. Dlatego są zajęcia językowe, z Pisma Świętego, z emisji głosu, jest wolontariat u osób starszych.
Chodzi o to, by już w seminarium zobaczyć, jak naprawdę wygląda życie księdza
Co jeszcze było nowego w waszym programie roku propedeutycznego?
- Różnica między takim klasycznym seminarium była jeszcze taka, że klerycy co tydzień w niedzielę chodzili do parafii na posługę jako służba liturgiczna i jedli obiad z księżmi. Mieliśmy też porozumienie ze wspólnotą Domowego Kościoła i raz w miesiącu klerycy byli zapraszani na obiad do rodzin. Szli po dwóch, żeby się spotkać z obcymi sobie rodzinami, zobaczyć, jak funkcjonują - bo wiadomo, że każdy pochodzi z innej rodziny i one są różne. To też okazja, żeby zobaczyć, jakie mają problemy ludzie świeccy, o czym rozmawiają, i w ramach pracy nad lękiem jest to wychodzenie ze swojej strefy komfortu.
Taka niedziela służy też temu, żeby zobaczyć już na tym pierwszym etapie, jak wygląda życie księdza. W seminarium, w którym ja byłem, niedziela to był uroczysty dzień. Rano jutrznia, później przygotowanie do mszy i bardzo uroczysta Eucharystia, potem czas wolny, nieszpory - czyli jednym słowem przez sześć lat seminarium niedziela wygląda dokładnie inaczej, niż będzie wyglądała przez całe kapłańskie życie.
I teraz, w ramach nowego ośrodka, propedeutyk dalej będzie oddzielnie?
- Tak, bo bardzo istotną rzeczą jest, żeby propedeutyk był osobno. Niektórzy myślą, że problemem jest to, że na młodszych kleryków będą oddziaływać starsi i będą mieć na nich zły wpływ. A to jest dokładnie odwrotnie. Pozwalamy klerykom w propedeutyku na więcej: ma prawo coś wybuchnąć, ma prawo coś się nie udać, mają prawo się klerycy pokłócić. To jest trochę tak, jak z młodym małżeństwem, które mieszka u rodziców: oni się pokłócą i po chwili się pogodzą i to jest etap zamknięty, ale rodzice, którzy słyszeli tę kłótnię, już nigdy o niej nie zapomną. Dlatego jest bardzo duża potrzeba, żeby etap propedeutyczny był osobno, żeby pozwolić sobie na takie rzeczy, które zostaną w tej konkretnej wspólnocie.
Dawniej klerycy nie mieli swojej podmiotowości, dziś jest inaczej
Biskup legnicki w swoim liście o zmianach w seminarium pisał, że nadeszły nowe czasy, więc trzeba trochę inaczej formować księży, żeby lepiej mogli odpowiedzieć na potrzeby wiernych. Co ksiądz będzie zmieniał jako rektor, żeby ci księża, którzy za sześć lat wyjdą z seminarium, potrafili lepiej działać z tymi ludźmi, którzy będą w Kościele?
- Nie wiem, czy to jest kwestia zmiany, czy tylko innego rozłożenia akcentów. Są badania mówiące o tym, że w roku 2030 więcej osób będzie umierało z powodu depresji niż z powodu chorób nowotworowych, więc mierzymy się z bardzo konkretną rzeczywistością, która jest zbadana, o której wiemy, że przyjdzie. Ksiądz, który ma być specjalistą od życia duchowego, sam potrzebuje przejść pewien proces wewnętrznej dojrzałości. Bo ma być specjalistą od tego, żeby budować w człowieku system poczucia wartości, a to oznacza poczucie bycie kochanym, czyli to Ewangelia par excellence [fr. w pełni, w najwyższym stopniu - przyp. red.]. Więc ksiądz sam musi doświadczyć tego, co to znaczy być kochanym i że jego życie jest cenne, co to znaczy, że może popełniać błędy, że nie musi być idealny, że nie wszystko musi mu wyjść - i jak sobie z tym radzić, jak to przeżywać: to jest taki elementarz.
Seminaria są w pewnym sensie odbiciem tego, jak funkcjonuje społeczeństwo. Dawniej w rodzinie dziecko nie było podmiotem, było przedmiotem, którym należało się zająć. Dziecko nie miało podmiotowości i klerycy w seminariach w dawniejszych czasach też nie mieli swojej podmiotowości, tylko byli przedmiotami poddanymi jakiemuś procesowi. Dziś bardzo ważne jest to, żeby odkryć podmiotowość, to że każdy z nich jest inny, każdy ma inne talenty, każdy ma inną wrażliwość, nie każdy tak samo się będzie w każdej dziedzinie odnajdywał. Tak, jest jedno Chrystusowe kapłaństwo, jedna wiara, jeden chrzest - ale wrażliwości są różne. A to znaczy, że nie mamy jednej formy, w którą każdy musi być wciśnięty.
Coraz bardziej zwraca się uwagę na talenty i predyspozycje młodych księży
Nie boi się ksiądz, że gdy kleryk wychowany tak, że może być sobą i rozwijać swoje talenty trafi w struktury diecezjalne, w których nie może być sobą i nie może rozwijać swoich talentów, to go to przerośnie?
- Trudno się odpowiada na takie pytanie. Czym są bowiem są „struktury diecezjalne”? Każda diecezja ma własnego biskupa, który ustawia jej priorytety, a dodatkowo każda ma swoją mentalność, swoją historię, grupy ludzi o określonej wrażliwości związanej z regionem. Zauważam, że podobnie jak w przypadku nowego myślenia o seminarium i podejścia do kleryków, powoli zmienia się również sposób funkcjonowania w diecezjach. Coraz bardziej zwraca się uwagę na kwestie talentów czy predyspozycji młodych księży. Jednak, co nie jest żadną tajemnicą, w Kościele również zdarzają się postawy przemocowe, które mogą dotykać zarówno duchownych, jak i świeckich. Dlatego tak ważne jest, by uczyć kleryków postaw asertywności i umiejętności stawiania granic, a także rozpoznawania i reagowania na przemoc. Dodatkowo żyjemy dzisiaj w czasach, w których oddziaływanie hejtu jest ogromne. Uważam, że jednym z ważniejszych aktualnych problemów jest to, że ani szkoły, ani często rodzina nie uczą postaw, które bronią nas przed zrobieniem nam krzywdy.
Mówi ksiądz o społeczeństwie czy o duchowieństwie?
- Mówię o społeczeństwie, a duchowieństwo jest zawsze odbiciem społeczeństwa. Jeśli w społeczeństwie jest tak, że ranimy się nawzajem w rodzinach, ranimy się w strukturach zawodowych, to potrafimy się też ranić w środowisku duchownych.
Przyzwyczailiśmy się też do tego, że są księża, którzy mają pewne zasługi i dorobek życiowy i w związku z tym powinni dostawać jako wikariuszy młodych księży. I myślę, że to jest zadanie dla biskupów, ocenianie, czy ten ksiądz, który ma dostać młodego księdza jako współpracownika, ma również takie kompetencje, żeby z nim razem funkcjonować. Ale to już jest odpowiedzialność biskupów.
Widzę nowe pokolenie księży, które wychodzi z seminariów: jest bardziej asertywne, potrafi odpoczywać i dbać o swój czas – ale widzę też, że część z nich rezygnuje z kapłaństwa, gdy mówią biskupowi, że trzy etaty to za dużo, ale biskup to ignoruje. Wspomniana przed chwilą asertywność kończy się odejściem... Czy da się tak ułożyć formację w seminarium, żeby tak się nie działo?
- Myślę, że się nie da. Tu dochodzimy do bardzo ważnej sprawy: seminarium duchowne nie dostarcza gotowego „produktu”. To jest kluczowa sprawa, to podkreślają dokumenty Kościoła, także „Ratio…”, nazywając seminarium formacją podstawową. Można mieć taki sposób myślenia, że seminarium to jest czas, po którym ksiądz będzie na wszystko gotowy, ze wszystkim będzie sobie radził, we wszystko się zaangażuje. Ale dokumenty Kościoła podkreślają, że po formacji seminaryjnej, czyli podstawowej, rozpoczyna się formacja permanentna. I tu jest pytanie, na ile po skończeniu seminarium księża są zaopiekowani w tym. Na ile mają świadomość, że nie są "skończonym produktem", tylko dalej potrzebują się formować. Jeśli ktoś ma problem z biskupem, to pytanie, na ile seminarium wyrobiło w nim gotowość proszenia o pomoc, na ile ma takie poczucie, że nie musi sobie ze wszystkim poradzić, że potrzebuje kogoś, kto go wesprze, że sam może być kimś, kto szuka wsparcia. Formacja stała to nie są moje kompetencje, ale widzę, że to jest często kulejąca część działalności Kościoła. A księża, podobnie jak nauczyciele czy inne zawody „wychowawcze”, mają często opór i takie poczucie, że nie muszą się dokształcać, nie muszą się już rozwijać.
Małe seminarium musi być oparte na relacjach, inaczej będziemy tylko nosić maski
Wracając do nowego seminarium: czy będą jakieś zmiany? Jakie ma ksiądz pomysły?
- Istotną zmianą jest to, że bardzo zależy nam na relacjach. Kiedy seminaria były liczne i było tam po kilkudziesięciu czy kilkuset kleryków, bardzo dużą część procesu formacyjnego wypełniały relacje koleżeńskie. Teraz, kiedy seminaria są mniej liczne, jest potrzebny taki model seminarium, w którym nie ma relacji przełożony-podwładny, ale jest relacja albo ojciec-syn, albo mistrz-uczeń. To znaczy, że mamy z klerykami wspólny stół, wspólne wyjazdy, wspólny sposób funkcjonowania. Bo jeśli nie będzie relacji, nie będzie zaufania. A jeśli nie będzie zaufania, nie będzie otwarcia się na rozwiązywanie problemów, tylko cały czas noszenie masek. A wtedy bycie w seminarium polega na tym, żeby kleryka nikt na niczym nie złapał...
Co się jeszcze zmieni: chcemy, żeby przestrzeń organizacji domu była inna. Klerycy będą sami przygotowywali śniadania i kolacje, sami będą jeździli na zakupy, żeby wiedzieli, co ile jest warte i mieli świadomość wartości tego, co mamy na stole. To też jest kwestia odpowiedzialności: bo jak kleryk ma się uczyć odpowiedzialności za wspólnotę, jeśli tak naprawdę nie odpowiada za nic ważnego?
Celibat to kwestia nauczenia się, że seksualność jest darem, ale można pokierować nią inaczej
To jeszcze pytanie wagi nieco ciężkiej. Z jednej strony część księży mówi, że w seminarium nikt ich nie uczył radzenia sobie z celibatem, że był wzniośle przedstawiany i teologicznie uzasadniany, ale jeśli chodzi o praktykę wytrwania w czystości, nie bardzo były przestrzenie, żeby się tego nauczyć. Z drugiej strony mamy do czynienia ze skandalami seksualnymi w Kościele, które wciąż się zdarzają i to młodym księżom. Co takiego powinno się zmienić w formacji, żeby więcej skandali nie było?
- Nie uważam, że to jest pytanie wagi ciężkiej. To jest bardzo normalna rzecz, żeby wreszcie zacząć o tym rozmawiać. Na to miałem wpływ, więc w ramach etapu propedeutycznego oprócz zajęć z budowania własnej tożsamości mamy warsztaty dotyczące wprost seksualności: czym jest, jak na nią spojrzeć, jak ją przeżywać. Seksualność jest darem. To nie jest tak, że Pan Bóg nas stworzył i wszystko jest dobre, tylko seksualność nie jest dobra. To jest kwestia nauczenia się, że to część mojej natury, co w niej przeżywam, co się ze mną dzieje.
Seminarium to jest czas na kształtowanie tego wyboru, że ja decyduję, że pokieruję moją seksualnością inaczej. Tak naprawdę to jest kwestia dojrzałości, a nie jakichś niezwykłych umiejętności radzenia sobie ze swoją naturą. Jeśli w małżeństwie jest choroba i nie może być współżycia, to co wtedy: mężowi „odwala” i szuka kogoś na boku, bo musi się zaspokoić? No nie, bo tu jest jego żona, a to, że teraz nie współżyją, nie znaczy, że to jest jego największy życiowy problem. A tu teraz nagle się mówi, że to, że ksiądz nie współżyje, to jest jego największy życiowy problem…
Problemy z seksualnością mają źródło w nieradzeniu sobie z emocjami
Problemy z seksualnością można analogicznie porównać do problemów z uzależnieniem: oba mają swoje źródło w nieradzeniu sobie z emocjami. Jeśli ktoś nie potrafi sobie radzić ze swoimi emocjami, to szuka czegoś, żeby sobie pomóc. Jedni pójdą w alkohol, inni pójdą w jakieś rzeczy związane z seksualnością, jeszcze inni pójdą w skupienie się na materialnej stronie życia, ale ostatecznie to się kręci wokół jednego: że ja sobie nie radzę z tym, co się we mnie dzieje. Nikt mnie nie nauczył, jak sobie z tym radzić, więc szukam czegoś, co przyniesie mi ulgę. Dlatego kwestia celibatu to jest kwestia przede wszystkim dojrzałości emocjonalnej. I to jest komplementarne wobec tej wizji, jaką mamy w Piśmie Świętym, wobec tego wybrania, wzoru, jaki mamy w Chrystusie. Ale trudno inspirować się i szukać wskazówek w Piśmie Świętym, jeśli coś fundamentalnie nie gra w tej naturalnej kwestii. Mówimy, że łaska buduje na naturze, ale jeśli ta natura się cały czas chwieje, to żadna łaska się na niej nie utrzyma.
Czyli chodzi o to, żeby wypracować w seminarium bazę dla dojrzałości emocjonalnej.
- Tak uważam. Dojrzałość płciowa wiąże się też z tym, że wiem, że uczucia nie zawsze mi komunikują prawdę, że ja w sobie te uczucia rozpoznaję i je nazywam, że nazywam swoje myśli, dzielę się nimi i nie zostaję z nimi sam. Najczęściej do tragedii dochodzi - tak, jak z alkoholikami - gdy ktoś się izoluje. Kiedy zostaje sam, bo ma takie poczucie i też seminarium go tego nauczyło, że musi sobie ze wszystkim dawać radę sam. Nie powinien mieć problemów, a jeśli jest problem, to jest tak naprawdę tylko jego problem. To się potem kończy tragediami.
Mówimy też klerykom, że ma żadnej zgody na to, żeby w Kościele kiedykolwiek, komukolwiek stała się krzywda. To też dotyczy ich samych. Bo jest taki mechanizm, że jeśli ktoś jest ofiarą przemocy psychicznej albo fizycznej, to bez przepracowania takich trudnych doświadczeń sam się stanie potem przemocowcem.
Żebyśmy nie kończyli taką ciężką puentą: co księdza najbardziej cieszy w tej nowej roli?
- Mógłbym powiedzieć, że wszystko! (śmiech)
To poproszę konkretnie, trzy rzeczy.
- Pierwsza: że ten nowy ośrodek stwarza przestrzeń do stworzenia domu. Dzięki temu, że mamy określoną przestrzeń tylko do naszej dyspozycji, a nie ogromne gmaszysko, naprawdę czuję i mam przekonanie, że będą to warunki do stworzenia domu. Druga rzecz: jako ksiądz, wychowawca, rektor bardzo dużo czerpię z tego, że jestem z klerykami. Dla mnie to jest dar i przywilej tego, że mogę towarzyszyć młodym w tej drodze. Mnie samego to umacnia. I seminarium to jest taki czas relacji, żeby się poznać i nawzajem wspierać, skoro odkrywamy, że każdy z nas jest powołany, każdego z nas wezwał Pan na tę drogę. A trzecia rzecz, że będzie przestrzeń do tego, żeby wszystkie rzeczy były komplementarne: żeby obowiązki, modlitwa i wyzwania były na swoim miejscu.
Skomentuj artykuł