Gdy miałam 8 lat, zaczęłam być wykorzystywana seksualnie

(fot. shutterstock.com)
Ania

Od dziecka byłam osobą bardzo religijną, uwielbiałam chodzić do kościoła i zawsze chodziłam sama. Gdy miałam 8 lat, zaczęłam być wykorzystywana seksualnie. Trwało to około 5 lat.

W 2010 roku zaczęłam rozumieć w jakim domu żyję, wychowywana teoretycznie bez rodziców - praca, chorzy bracia, szpitale były ważniejsze niż ja.

Zaczęłam krzywdzić sama siebie, alkohol, papierosy, próby samobójcze. Ale dalej byłam wzorowym katolikiem: chodziłam do kościoła, przystępowałam do komunii. Wszystko do czasu, każda spowiedź była nieważna, z własnej głupoty.

Szukałam pomocy tam gdzie nie trzeba, czyli w ludziach, psychologach, fundacjach. W święto świętej rodziny 2011 roku do domu puka kurator z informacją, że rodzicom prawdopodobnie zostaną odebrane prawa rodzicielskie, a mój starszy brat ma się wyprowadzić.

DEON.PL POLECA

Co też się stało. Rodzice nie wierzyli, że on był skłonny do tego i automatycznie pretensje, czemu im nie powiedziałam. W tamtym momencie stworzyłam sobie swój świat i milion masek - każda na inną okazję.

Ale gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Bóg jest a raczej go ze mną nie ma, wszystko robione by przypodobać się ludziom. Przyjęcie sakramentu bierzmowanie też tylko dlatego, by ludzie nie gadali. Wszystko zaczęło się zmieniać z pierwszym moim spotkaniem na KSM w maju 2013 roku, gdy tego samego dnia miałam składać zeznania na policji obciążające tatę.

Pamiętam, że robiłam wszystko, żeby tam nie pójść, więc skorzystałam z namowy przyjaciółki i poszłam właśnie na spotkanie KSMu. Koniec szkoły, bywało tak, że spotkań nie było lub ja nie mogłam na nich uczestniczyć. Gdy zmienił się ksiądz w parafii, dałam sobie spokój.

A tu kolejne wołanie od Boga - zaproszenie na spotkanie KSMu, zapoznanie. Oczywiście poszłam. I piątkowe spotkania KSMu stały się moim małym uzależnieniem, życie od piątku do piątku. Nie trzeba udawać, jak jest - tam uczyłam się czegoś innego. Uczyłam się BOGA. Nie tak łatwo było porzucić przywiązanie do grzechu…

Pierwszą ważną spowiedź przeżyłam w październiku 2013 roku, na jednym ze skupień młodzieżowych. I tak pomału zaczęłam coś zmieniać w swoim życiu, a raczej nie ja zaczęłam zmieniać, tylko Chrystus za pomocą otaczających mnie ludzi. Bywały dni strasznej walki, gdy nie potrafiłam wyjść z domu, próby pozbawienia siebie życia, nienawiść do każdej osoby.

Nic nie było łatwe, a sytuacja w domu nie poprawiała życia. Nieustanne sprawy w sądzie... Dużo w moim życiu zmieniły rozmowy z księdzem z mojej parafii, który pomimo mojej głupoty cały czas powtarzał, że wszystko jest do pokonania, tylko trzeba uwierzyć i chcieć przede wszystkim. I tak zaczęłam pracę nad swoim życiem, a przy okazji strasznie się gubić.

Pewnego razu młodzież z Oazy, która była u nas na turnusie, miała ewangelizacje, chodzili i głosili: Bóg Cię kocha, tak po prostu. Mi też to powiedzieli, a że w trakcie tego czasu przechodziłam załamanie, to strasznie mnie to pobudziło do walki. Pod koniec wakacji znów nastąpiła zmiana księży, której nikt się nie spodziewał.

Wiedziałam, że mam daleką drogę przed sobą i nie podołam sama bez pomocy. I tak się stało, szybko przyszły mocniejsze załamania. Ale trzeba było pokazać że jest ok. Wybory do kierownictwa KSMu i pytanie: czy chcesz składać przysięgę? Powiedziałam jedno proste TAK.

Kolejny raz w życiu poszłam w ciemno za Jezusem. Mogę się przyznać, że choruję na depresję, mam dni gdy po prostu organizm odmawia mi posłuszeństwa. Jest już tyle miesięcy po przysiędze. Niejednokrotnie nie robiłam tego, co powinnam, nie medytowałam Pisma Świętego, nie pisałam notatnika pracy nad sobą i dopiero na kursie Filip zrozumiałam, po co to wszystko było.

Jak większa cześć osób nie chciałam na to jechać, ale całość była otoczona jedną wielką tajemnicą. Wiedziałam że jak nie pojadę, to będzie najgorsze, co może być. Po części pojechałam tylko dlatego, że zostałam o to poproszona.

Zadano mi jedno podstawowe pytanie: dlaczego tutaj jestem? Bardzo dobre pytanie, ale żeby na nie odpowiedzieć, to strasznie trzeba było się napracować. Ale nie ma to jak w porze, gdy wszyscy śpią i jest czas na nabranie sił, gdy grupka dziewczyn medytuje Pismo Święte i ten czas właśnie spędza na wspólnej modlitwie.

Oczywiście następnego dnia był strasznie napięty grafik, ale były trzy najpiękniejsze momenty w całym dniu. Pierwszy moment to było wystawienie Najświętszego Sakramentu i spowiedź, byłam w stanie łaski uświecającej, ale czułam, że muszę iść, by odpowiednio przeżyć to, co ma się wydarzyć wieczorem i następnego dnia.

Wielkim szokiem był fakt, że ta spowiedź wyglądała całkiem inaczej od każdej wcześniejszej. Nie zdarzyło mi się wcześniej trzymać Krzyża na rękach i spowiadać się właśnie patrząc na niego, to było takie genialne. Pierwszy raz od tamtej była to naprawdę mega czysta spowiedź, to tak jakbym wywaliła wszystkie śmieci do worka, a później to spaliła, wiedząc że niektóre z tych śmieci spali się, aż nic nie zostanie. Z drugiej strony wiedziałam, że czeka mnie jeszcze większa praca nad sobą niż była wcześniej.

Poznanie, że Bóg kocha wszystkich, że zaplanował każdy nasz ruch, oddech, że nie byliśmy pomyłką. I że to dla nas zrobił najpiękniejsze, co mogło być - oddał życie swojego syna Jezusa, bo tak nas kocha, zrobił to by zdobyć moją miłość.

Kolejnym momentem była Eucharystia na której uznałam grzeszność i przyjęłam Jezusa Chrystusa jako swojego Pana i Zbawiciela. To było mega. A trzecim momentem był Wieczór Ducha, który - nie powiem - trwał prawie 4h, jak dobrze widziałam na zegarku.

Następnie uwielbienie Żywego Boga w Najświętszym Sakramencie. Tam był Żyjący Bóg, co dla osoby, która tego nie przeżywa, jest śmieszne. Podczas modlitwy wstawienniczej miałam wrażenie, że Bóg zabrał ode mnie wszystko to, co działo się przez te wszystkie lata mojego życia.

Gdy później siedziałam na ołtarzu naprzeciwko Najświętszego Sakramentu, miałam uczucie, że Bóg siedzi obok mnie i pokazuje mi, że był w każdym momencie tego, co się działo. To było zarazem takie piękne, a zarazem dziwne. Wróciliśmy do sióstr z naładowanymi bateriami psychicznie, a fizycznie padaliśmy.

Ostatni dzień rekolekcji, znów szalona zmiana planu dnia. Najważniejsza oczywiście była Eucharystia. Ojciec pokazał nam, jak powinno wyglądać przygotowanie stołu eucharystycznego, krok po kroku z komentarzem. Głębokim doświadczeniem było przyjęcie Komunii Świętej pod postaciami chleba i wina, co było zaskakujące i co nie zdarza się na co dzień w kościołach. Na koniec został udzielony uroczysty obrzęd EFFATHA, poczułam chęć, żeby iść i głosić Boga i to co zrobił w moim życiu.

Gdy wróciłam do domu miałam straszne obawy, co będzie dalej i jak odnaleźć się w tym, co jest teraz w otaczającym mnie miejscu. Automatycznie Bóg postawił na mojej drodze znajomą, która chciała bym jej kupiła papierosy. Ale sama świadomość tego, że dzień wcześniej zakochałam się w Bogu i to, że jak będzie chciała, to i tak znajdzie sposób, żeby kupić, to jej odmówiłam i prosiłam, by tego nie robiła.

Nie jest łatwo, mimo to że od kursu Filip minęło już sporo czasu. Układa się czasami różnie. Automatycznie Bóg nie zabrał mi tego, co było złe. Ale pokazał, jak z tym walczyć. Dalej jest mi ciężko przestrzegać przykazań i obowiązków. Sprawia mi trudność medytacja Pisma Świętego, pisanie notatnika czy też nawet prosta modlitwa. Ale wiem, że kiedyś będę mogła to robić z radością.

W dalszym ciągu mam problemy z myśłami, a także z moją depresją. Ale jestem już inną osobą niż kiedyś i wiem jak z tym walczyć. Z Bożą pomocą można dać radę. Trzeba uwierzyć że Jezus Chrystus żyje naprawdę. Wiem, że czeka mnie walka, na pewno większa od poprzedniej, ale "choćbym nawet szła mroczną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną"

Bóg jest i zawsze będzie na wieki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdy miałam 8 lat, zaczęłam być wykorzystywana seksualnie
Komentarze (1)
A
agni
9 kwietnia 2016, 20:10
Chyba pomyliliście tytuł z artykułem .