Mój chłopak zranił mnie bardziej, niż ktokolwiek [ŚWIADECTWO]
Zostałam wychowana w katolickiej rodzinie. Wspólnie z rodzicami chodziłam na Mszę Świętą w każdą niedzielę, a wieczorami wraz z babcią modliłam się na różańcu, który nawiasem mówiąc mam do dziś i ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną.
Należałam też do Ogniska Misyjnego w mojej parafii w wieku 9-10 lat, a jako gimnazjalistka - do Ogniska Misyjnego w szkole. Nie pamiętam, jak to było dokładniej z moją wiarą, bo spójrzmy prawdzie w oczy - można chodzić do kościoła, modlić się, ale nie przeżywać wiary głęboko. W każdym razie śmiało mogę powiedzieć, że wierzyłam.
Schody, podobnie jak w przypadku wielu nastolatków - zaczęły się w gimnazjum. To tutaj napotykałam pierwsze myśli przeciwko Bogu, pierwsze niepowodzenia i... wątpliwości. I tak mniej więcej w drugiej klasie gimnazjum przestałam ufać Panu. Nie powiem, że nie wierzyłam. Gdzieś w głębi serca wiedziałam, że Bóg istnieje. Że On jest, ale mimo wszystko robiłam tak, by być od Niego jak najdalej. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwa. Miałam chłopaka, przyjaciół, w szkole szło mi nieprzeciętnie.
Mimo wszystko czegoś mi brakowało. Sama nie wiedziałam czego. Bywało tak, że po całym dniu, który wypełniała radość, nadchodziła noc, a wraz z nią w mojej głowie pojawiały się najciemniejsze myśli. Płakałam często, choć nie znałam powodu moich łez. I tak sobie żyłam jako "szczęśliwa osoba" do końca gimnazjum.
Nadeszły czasy liceum. Wybrałam profil klasy ze względu na moje upodobania. Wtedy lubiłam języki obce i chciałam w przyszłości zajmować się czymś, co będzie wymagało ode mnie znajomości ich. Zaczynało się pięknie. Pod koniec pierwszego miesiąca nowej szkoły, zerwał ze mną chłopak.
Po prawie roku "związku", który z perspektywy czasu wydaje mi się być jednym z największych moich błędów, byłam załamana. Wiecie, jak to jest, kiedy traci się pierwszą miłość? Kiepsko, zwłaszcza, gdy rozpoczynasz nowy etap w swoim życiu. W szkole szło mi gorzej niż zwykle, w dodatku nie znalazłam wspólnego języka z nikim z mojej nowej klasy, a co za tym idzie, przerwy spędzałam samotnie.
Samotność nie jest dobra. Masz wrażenie, że cały świat ma kogoś, na kim może polegać, tylko Ty jeden jesteś zdany sam na siebie. Całe 10 miesięcy szkoły spędziłam na uboczu. Nadeszły upragnione wakacje, które minęły za szybko. Nadeszła druga klasa, a wraz z nią perspektywa kolejnych dziesięciu miesięcy spędzonych jako "ta, która z nikim nie gada".
Kiedy mieliśmy wybierać rozszerzenia przedmiotów okazało się, że żadne z tych, które chciałam wybrać nie zostaną utworzone. Po namyśle doszłam do wniosku, że jedyną dobrą opcją jest zmienić profil. Tak też zrobiłam...
Zmieniłam klasę, poznałam nowych ludzi, zaczęłam wszystko od początku. No... prawie wszystko. Moja wiara w Boga w dalszym ciągu była w strzępach. Znalazłam za to kilka osób, z którymi mogłam porozmawiać na przerwach i spotkać się po szkole, jednak nie potrafiłam otworzyć się przed nimi. Nie potrafiłam się zaprzyjaźnić, ani obdarzyć zaufaniem nikogo.
W głębi serca szukałam miłości, choć jednocześnie się jej bałam. To trochę sprzeczne, prawda? Ale wiecie co? Znalazł się pewien chłopak. Starszy ode mnie o prawie 6 lat, choć w jego towarzystwie nie odczuwałam tej różnicy wieku. Z czasem otworzyłam się na nowych ludzi, zaufałam mu... I w momencie, kiedy zdobył moje zaufanie, okazał się nie wart jakiegokolwiek uczucia. Zranił mnie bardziej, niż ktokolwiek. Znów wszystko wróciło...
Minął miesiąc. Długi miesiąc, kiedy to w nocy nie mogłam spać, moje kontakty z ludźmi ograniczyły się do minimum i miałam pretensje do całego świata. Pewnej nocy, kiedy nie mogłam znów zmrużyć oczu, cały czas nie rozumiem dlaczego, niepewnie chwyciłam za różaniec. Płacząc, modliłam się.
Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię, co się stało, że podjęłam taką decyzję, skąd ten pomysł... Coś, albo Ktoś pokierował mnie. I nie, nie powiem, że wtedy wróciłam do Pana Boga. To trwało kilka tygodni. W dalszym ciągu nie chodziłam na Mszę Świętą, lecz wieczorem niepewnie wymawiałam słowa modlitwy.
W końcu zdobyłam się na odwagę, by pójść do Kościoła. Po jakimś czasie zrobiłam jeszcze większy krok i przystąpiłam do Spowiedzi Świętej, którą bardzo przeżyłam. Płakałam przed, w trakcie i po spowiedzi. Spowiednik pewnie był w niezłym szoku.
Wiecie co? Z perspektywy czasu widzę, że nigdy nie byłam szczęśliwsza niż teraz. Zawsze wydawało mi się, że jestem szczęśliwa - miałam wszystko, choć tak naprawdę nie miałam nic. Życie bez Boga w sercu jest biednym życiem. Cierpiałam na duchowe ubóstwo, które jest najgorszym z możliwych.
Gdy nie masz zaufania do Pana, gdy odtrącasz go i nie pozwalasz Mu, by Ci towarzyszył na każdym kroku, nigdy nie poczujesz prawdziwej radości. Teraz, kiedy mam w sercu miłość największą z możliwych, mam wszystko. Zaufaj Panu, a będziesz najbogatszym człowiekiem na Ziemi.
Skomentuj artykuł