"To człowiek, który oddał mi świat" [ŚWIADECTWO]
"Moje życie, mój świat spłonął doszczętnie. I na to wszystko pojawił się młody, kuśtykający, uśmiechnięty ksiądz z lekką wadą wymowy. Przyjechał na rekolekcje (...) Miałam wrażenie, że ktoś mi go z Nieba przysłał" - przeczytajcie poruszające świadectwo o księdzu Kaczkowskim.
Zawsze się śmiałam, że byłam pierwszą fanką księdza Jana w moim mieście. W czasach, kiedy nie był jeszcze żadnym celebrytą, nawet onko-, jeszcze nie miał hasła w Wikipedii i w ogóle nie opanował Internetu (wiem, bo to skrupulatnie sprawdzałam).
Koniec 2009 roku, krótko po moim prywatnym końcu świata - pierwszym z serii, jak się okazało. Pół roku wcześniej w pobliskim hospicjum pożegnałam przyjaciółkę, która była mi jak mama. Zupełnie nie tak miało być. Świat na krótko rozświetlił mi się feerią barw i - spłonął doszczętnie. Patrzyłam w moje oczy ukochane pełne cierpienia, mówiłam, że też nie wiem, dlaczego, ale może sens gdzieś… Tam… jest… I że na pewno zostanę. I że potem odnajdę. Słowa chyba dotrzymałam, przynajmniej co do pierwszej części.
A potem - pustka. Klasyczne poczucie zamknięcia w szklanej kuli - świat widać, ale uczucia nie przechodzą w żadną stronę. Nic nie jest już ważne. Tamto miejsce, tamto hospicjum, było straszne, bezduszne, odzierające z godności - przynajmniej takim je zapamiętałam. Na dodatek - poza niewyobrażalną tęsknotą, targały mną wyrzuty sumienia, czy na pewno zrobiłam wszystko, co mogłam, wszystko tak, jak trzeba… Leciałam głową w dół.
I na to wszystko pojawił się młody, kuśtykający, uśmiechnięty ksiądz z lekką wadą wymowy. Przyjechał z bożonarodzeniowymi rekolekcjami. Mówił jakimś innym, bardzo mi bliskim językiem, choć czasem widziałam konsternację na twarzach starszych państwa w ławce obok. Miałam wrażenie, że ktoś mi go z Nieba przysłał, bo mówił na jedyny interesujący mnie wówczas temat - o odchodzeniu, towarzyszeniu, o hospicjum.
Zaintrygowana wytrwałam do końca rekolekcji, chodząc na jakieś mordercze dla mnie, poranne godziny. Żeby tylko słuchać. Wieczorami robiłam skróty w mailach dla cierpliwych znajomych. Pomału nabierałam przekonania, że sens jest. I że zrobiłam właśnie to, co trzeba było. I że hospicjum może być ludzkie. Wzięłam ulotkę z Pucka, mam ją do dziś. Zrobiłam pierwszy skromny przelew, w podziękowaniu za pokój, który maleńkimi kroplami wnikał w moje serce.
Księdzu Janowi, Jego przesłaniu i Jego dziełu pozostałam wierna do dziś. Każdy następny koniec świata przechodziłam już z tamtym doświadczeniem. To człowiek, który oddał mi świat.
Skomentuj artykuł