Zmagał się ze straszną chorobą. Mimo to pokazał mi, czym jest radość życia
Łukasz - młody człowiek o wyjątkowej osobowości. Poznałam go w lutym ubiegłego roku na kursie tańca. Już przy pierwszym wspólnym tańcu chłopak wydał mi się "inny".
Biło od niego ciepło, serdeczność i szczerość. To cechy rzadko spotykane u dzisiejszego młodzieńca. Przykuł moją szczególną uwagę. Obserwowałam go bez wytchnienia. Podczas tańca, patrząc sobie nawzajem prosto w oczy, zobaczyłam w jego lewym oku postać Jezusa, jaką znam z całunu.
Przeraziłam się mocno, nie mogłam pojąć, co to może znaczyć. Po powrocie do domu zaczęłam się zastanawiać, kim jest ten chłopak, co on ma takiego w sobie, że było mi dane dostrzec w jego oku postać Jezusa. Próbowałam szukać odpowiedzi lecz bezskutecznie - do czasu. Wkrótce osobę Łukasza przybliżył mi internet. To stamtąd dowiedziałam się o jego chorobie - 4 lata walki z białaczką limfoblastyczną.
Gdy wyznałam Łukaszowi, że wiem z czym się zmaga nasze relacje zaczęły się mocno pogłębiać, zaczęliśmy być sobie coraz bliżsi. Z niedowierzaniem i podziwem słuchałam jego zwierzeń o wielkim cierpieniu. Nie mogłam pojąć, dlaczego w tym młodym człowieku, mimo tak trudnych doświadczeń, jest taka radość życia. Cierpienie przyjmował z ufnością, a mówił o nim w sposób, którego nie umiem opisać żadnymi słowami.
Podziwiałam go za siłę walki i chęć życia. Można by powiedzieć, przecież każdy chce żyć, nic szczególnego. Jednak u Łukasza to było coś więcej niż tylko słowa. On chciał ŻYĆ i zachowaniem pokazywał, że ŻYJE. To było w nim takie prawdziwe i szczere. Pokazywał to na każdym kroku, w różnych sytuacjach. Zapytany przeze mnie: "Łukasz, chce Ci się jechać półtorej godziny na lekcję tańca i kolejne półtorej godziny wracać do domu?" odpowiedział: "Aniu, ja jestem szczęśliwy, że mogę to robić."
Zaskoczył mnie - nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Spowodowała ona, że teraz ja zaczęłam bardziej zastanawiać się nad swoim życiem. Od tego czasu, podczas naszych kolejnych spotkań, coraz częściej przewijał się temat jego choroby. Łukasz wracał wspomnieniami. Był przy tym często zamyślony, mogłam się tylko domyślać, co czuł. Nigdy nie płakał, o swojej chorobie mówił jako o największej lekcji życia. Miał nadzieję, że nie będzie już nawrotów.
Podczas spontanicznych rozmów, kiedy z moich ust padały słowa "nie chce mi się" Łukasz natychmiast reagował z lekkim uśmiechem na twarzy: "Aniu, jakie mi się nie chce, po prostu idziesz i robisz." Zawstydzał mnie tymi słowami.
Pojawiały się myśli: "tak młody człowiek, a tak pięknie umie żyć". Łukasz inspirował mnie do życia tu i teraz, uczył mnie cieszyć się każdą chwilą.
Kiedy latem, przez prawie dwa miesiące odwiedzałam Łukasza w szpitalu czułam, że moje życie odkrywa nowe wartości. Z każdych odwiedzin wychodziłam z czymś nowym, jego reakcje, słowa, brzmiały jak życiowe credo. Rozmawialiśmy na różne tematy. Były bardzo ogólne, ale też bardzo osobiste. Niezwykle urzekł mnie tekst, który odnosił się do relacji dziecko - rodzic: "Mama i tata to rodzice na ziemi, którzy mieli nas wychować. Takie było ich zadanie. To jednak w niebie są nasi właściwi rodzice, w końcu od Boga pochodzi życie."
Na temat życia Łukasz mówił: "Zawsze będą pojawiać się jakieś przeszkody. Ludzie często mówią, że pragną w życiu stabilizacji, a życie przecież takie nie jest. Raz jest lepiej raz gorzej. I to od nas zależy, jak to wszystko będziemy przyjmować. Czy będziemy z tym nieustannie walczyć czy po prostu przyjmiemy to z pokorą."
Wspomnień z naszej prawie dziesięciomiesięcznej znajomości jest bardzo dużo. Choroba nie ustąpiła, Łukasz odszedł. Jego, mimo bardzo młodego wieku (24 lata), życiowa mądrość sprawiła, że Łukasz jednak pozostał we mnie. Żyje także wśród nas. W moim życiu, w moich myślach i rozważaniach jest obecny każdego dnia. Dziękuję Bogu, że posługując się Łukaszem przybliżył mnie do siebie. Łukasz był i jest dla mnie darem i błogosławieństwem na mojej drodze.
Skomentuj artykuł