Tomasz Nowak OP: trafiłem do zakonu przez ojców, którzy potem odeszli
Najpierw odszedł jeden, potem drugi i trzeci. Podcięło mi to skrzydła. Zacząłem się zastanawiać, czy wytrwam w powołaniu, skoro oni nie dali rady - opisuje dominikanin.
Marcin Jakimowicz: Był kiedyś ojciec tak mocno zgorszony Kościołem, że chciał zawiesić habit na kołku i powiedzieć: „koniec”?
Tomasz Nowak OP: Nie. Zdarzało się, że byłem zgorszony konkretnymi ludźmi, ale może ten kontakt z różnymi subkulturami nauczył mnie, że jeden gorszyciel nie definiuje całej grupy. Kościół tworzą ludzie – z natury mali i grzeszni – i potknięcia poszczególnych jego członków nie sprawiają, że całość jest źródłem zgorszenia. Zresztą największego zgorszenia doświadczyłem w młodości, kiedy zachłysnąłem się anarchią, ideologią punkową, a potem hippisowską. Pokładałem w nich nadzieję, że niosą prawdziwy pokój i wolność, a dopiero potem się przekonałem, że tak naprawdę sprowadzają się do picia i ćpania.
Jest ojciec idealistą?
Jestem. Wracając jeszcze do zgorszenia i Kościoła – najbardziej chyba byłem zgorszony samym sobą, że nie dorastam do ideałów, ale potem zaraz przyszła refleksja, że naiwnością byłoby się z nimi mierzyć. Człowiek jest, jaki jest, i nigdy nie będzie bez wad. Nie znaczy to jednak, że nie walczę o prawdę i dobro czy nie robię, co w mojej mocy, by się doskonalić. Chociaż ostatnio robię to mądrzej, bo chcę to robić z Panem Jezusem. Jeśli się z czymś zmagam czy coś mnie gorszy, nie próbuję tego rozwiązywać sam, kierując się własnymi pomysłami, bo to nie ma szans powodzenia – widzę to do pierwszego zakrętu. Wierzę, że Pan Bóg kocha i mnie, i tego człowieka, który sieje zgorszenie, i lepiej wie, co jest nam obu potrzebne. Ja tylko zgadzam się, by użył mnie jako narzędzia. Jeżeli mogę się jakoś przysłużyć słusznej sprawie, dobru, jestem gotów, choć czasami to nie jest łatwe
A czuł się kiedyś ojciec oszukany przez ludzi Kościoła? W ubiegłym roku przeżyłem trzęsienie ziemi, gdy bliski mi zakonnik, ceniony kierownik duchowy, z hukiem opuścił klasztor. Głosił nam rekolekcje o posłuszeństwie, a potem przekreślił wszystko, o czym mówił. Poczułem się oszukany. Jak dziecko. Przeżył ojciec takie sytuacje?
Tak, oczywiście. Sam zresztą trafiłem do zakonu dzięki kilku braciom, którymi się zafascynowałem. Najpierw odszedł jeden, potem drugi i trzeci. Podcięło mi to skrzydła. Zacząłem się zastanawiać, czy wytrwam w powołaniu, skoro oni nie dali rady.
Odeszli już jako ojcowie czy jeszcze jako bracia?
Jako ojcowie. Byłem wtedy klerykiem i bardzo to przeżywałem. Podzieliłem się tym z naszym kapelanem, powiedziałem mu, że trzech ojców z tych, dzięki którym przyszedłem, odeszło, został tylko jeden. A on powiedział: „Módl się za niego”. Potem ten kapelan także odszedł. Jakiś czas później przyjechał Timothy Radcliffe, nasz generał. Spośród jego formatorów siedmiu odeszło. Może to głupie, ale jakoś mnie to pocieszyło. Że mnie przebił.
„Bóg wybiera tych, którzy się nie nadają” – powiedział mi o. Adam Szustak. Z dnia na dzień coraz mocniej przekonuję się, że miał rację. Znałem dwóch kapłanów, co do których byłem pewny, że nigdy nie odejdą. Obydwaj odeszli przed rokiem. Znikają gwiazdy duszpasterstw, duchowi supermani, władcy dusz. Pozostaje ks. Kowalski, za którego nie dalibyśmy przed laty pięciu groszy, który zmaga się ze swoją grzesznością i pewnie codziennie zastanawia się nad swoim powołaniem. To moje odkrycie. Niepotrzebnie szukałem gwiazd. Trzeba doceniać to, co kruche, małe, słabe i pokorne.
Tomasz Nowak OP: Fascynujemy się ludźmi, którzy są tacy, jacy sami chcielibyśmy być. I kiedy oni zawodzą, zadają nam ból. Oczywiście można na tę sytuację patrzeć w kategorii zgorszenia, ale chyba mądrzej byłoby po prostu zapłakać, po części również nad sobą.
Jak leżący na posadzce rzymskiej bazyliki św. Sabiny Dominik, gdy bracia widzieli go wołającego: „Boże, co się stanie z grzesznikami”?
Tak. Jezus mówił: nie płaczcie nade Mną, płaczcie nad sobą i nad waszymi dziećmi (por. Łk 23,28–31). Jako przełożony jestem świadkiem odejścia ze wspólnoty wielu ojców i braci. I cóż mogę zrobić? To jest ich życie i oni decydują. Oczywiście to bardzo bolesne, bo jeszcze niedawno robiliśmy razem różne piękne rzeczy, byłbym gotów się założyć, że prędzej ja opuszczę zgromadzenie niż oni. Nie ma sensu się licytować. Trzeba uważnie badać, czy rzeczywiście fundamentem naszego życia jest Jezus. Ostatnio, jeśli przyglądam się sobie i braciom, przede wszystkim zwracam uwagę na modlitwę. Ile i jak się modlisz? Jasne, że pełnię widzi tylko Bóg, ale pewne znaki da się zauważyć.
Skomentuj artykuł