Trójca to Bóg, który zadziwia i pociąga
Niedziela, w której w szczególny sposób mierzymy się z tajemnicą Boga w Trójcy Świętej Jedynego, motywuje nas do intelektualnego wysiłku, przypominając, że wiara nie jest (jak chciałoby wielu, bo to zwyczajnie dużo łatwiejsze) biernym przyjmowaniem teologicznych dogmatów, ale drogą poznawania Boga ukrytego za sformułowaniami nienadążającymi za bogactwem kryjącym się w treści Objawienia. Nie na podziwie mamy jednak poprzestać, lecz uwierzyć, że to, co ludzkimi słowami próbujemy powiedzieć o Trójcy Świętej, jest życiem, do którego drzwi otworzył nam na oścież Jezus Chrystus.
„Łaska Pana Jezusa Chrystusa, miłość Boga i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi!” (2 Kor 13,13). To przepiękne pozdrowienie nie jest zaklęciem, które przemienia rzeczywistość. Ona nadal pozostanie niedoskonała, naznaczona nienawiścią czy rozdarta niezgodą – jeśli nie będzie w nas woli, by to, co Boże, postawić na pierwszym miejscu. Tak samo przecież nawet najserdeczniej wypowiedziane „Dzień dobry!” nie sprawi samo z siebie, że dzień stanie się lepszy. Może być jednak powodem do tego, by nieco się rozchmurzyć i zastanowić nad tym, co mogę zrobić, by moje życie skierować na nowe tory – w dobrą stronę.
Kiedy więc słyszę o tym, że Bóg jest Trójcą, to mam pomyśleć, jaką relację mam z każdą z Trzech Boskich Osób. Czy jestem otwarty na łaskę przyniesioną przez Chrystusa? On, stając się człowiekiem, uczynił nas swoimi braćmi. Dzięki temu staliśmy się przybranymi dziećmi samego Boga. Świadomość tak nadzwyczajnej tożsamości nie ma nas jednak przytłaczać, lecz dawać nadzieję, że nasze ludzkie wysiłki mają znaczenie w perspektywie wieczności. To jest naprawdę dobra nowina! W oczach Boga liczy się to, kim jestem i jaki jestem! Dla Niego nie jesteśmy bezimienną masą, lecz konkretnymi osobami, dla zbawienia których posłał na świat swojego Jedynego Syna. To wszystko z miłości, która jest siłą napędową Trójcy Świętej. „Pan, Pan, Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność” (Wj 34,6). Tak Bóg mówi sam o sobie. To Jego imię.
„Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Niektórzy to zdanie nazywają streszczeniem całej Ewangelii. Słyszymy w nim o Bogu, który sam przychodzi, żeby zbawić człowieka, żeby o niego zawalczyć. Trójca to miłość dynamiczna, wychodząca poza siebie, to miłość poszukująca człowieka i walcząca o jego wieczne życie. Jej jedność nie jest po to, żebyśmy ją podziwiali, ale żebyśmy jej zapragnęli – ma zarazem zadziwiać i pociągać. Jeśli więc Syn Boży przez wspólną z nami ludzką naturę jest naszym bratem, jeśli Boga możemy wraz z Nim nazywać Ojcem, to jedność w Duchu Świętym musi stać się naszym pierwszym pragnieniem jako chrześcijan wiernych Ewangelii. Jedność ponad podziałami, jedność wokół Boga, jedność dzięki Jego obecności wśród ludu.
O to właśnie modlił się Mojżesz: „Jeśli darzysz mnie życzliwością, Panie, to proszę, niech pójdzie Pan pośród nas. Jest to wprawdzie lud o twardym karku, ale przebaczysz nasze winy i nasze grzechy, a uczynisz nas swoim dziedzictwem” (Wj 34,9). Prośba Mojżesza została spełniona aż nadto. Bóg stał się w Chrystusie człowiekiem. Można powiedzieć, że dzięki Wcieleniu ludzka natura zyskała stałe miejsce w Trójcy Świętej. Czy potrzebujemy jeszcze większego dowodu na to, że Bóg nie chce trzymać człowieka na dystans, ale zaprasza każdego z nas do swojego wewnętrznego życia?
Jak jednak w codzienności można żyć tak bardzo oderwaną od rzeczywistości materialnego świata (przynajmniej na pierwszy rzut oka) tajemnicą Trójcy Świętej? W Liście do Koryntian znajdujemy dość praktyczne wskazówki: „Bracia, radujcie się, dążcie do doskonałości, pokrzepiajcie się na duchu, bądźcie jednomyślni, pokój zachowujcie, a Bóg miłości i pokoju będzie z wami” (2 Kor 13,11). Wejść w wewnętrzne życie Trójcy Świętej można już tutaj, na ziemi, próbując żyć z innymi ludźmi w miłości i jedności.
Wiemy oczywiście, że to nie takie proste. Potrzebujemy czasu, by tę drogę cierpliwie przejść. Idąc za wskazaniami Apostoła Pawła, widzimy, że zacząć trzeba od radości. Nie chodzi jednak o radość chwilową, która wybucha spowodowana zaskakującym obrotem spraw, lecz o radość, która rodzi się z wdzięczności za dobro. Człowiek radosny nie musi skakać pod sufit, może być zewnętrznie bardzo okrzepły, na jego twarzy możemy nie dostrzec nawet cienia uśmiechu. Chrześcijańska radość ma bowiem swoje źródło w dostrzeganiu obecności Pana – we wszystkim, co dobre. Taka radość płynie z wewnętrznego i stałego przekonania o Bożej opiece.
Druga rzecz, o której pisze Paweł, to zachęta do rozwoju, czyli do podjęcia drogi. Ewangelia to nie zbiór wymagań i oczekiwań, ale dobra nowina o tym, że Bóg daje zbawienie, wskazuje drogę do niego i na tej drodze człowieka wspiera. Człowiek doświadczający świadomie Bożej pomocy sam staje się również oparciem dla braci, szczególnie dla tych, którzy nie domagają. Chrześcijaństwo jest zaproszeniem do rozwoju, który rozumiany jest jednak dużo szerzej niż, jak to się dziś mówi, jako realizowanie i wyrażanie siebie. Doświadczanie miłości, która emanuje z Trójcy Świętej, otwiera serce na drugiego człowieka.
Apostoł Narodów wspomina także o jednomyślności. Nie chodzi o jednomyślność opinii, lecz o jedną myśl, która przyświecać będzie każdemu działaniu chrześcijanina: chcę zbawienia! Kiedy jako chrześcijanie mieć będziemy jedno i to samo pragnienie życia w Niebie, to w naturalny sposób będziemy rozpoznawać siebie jako braci, a nie konkurentów, natomiast różne sposoby naśladowania Chrystusa widzieć będziemy jako uzupełniające się, a nie wykluczające. Paweł wzywa więc również do zachowywania pokoju, czyli porządku w relacjach, w których miłość ma być jednocześnie celem i spoiwem.
„Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17). Trójcę Świętą przywołujemy za każdym razem, gdy czynimy na swym ciele znak krzyża. Niech zawsze będzie to dla nas gest, który otwiera na drugiego człowieka. Niech ten znak nigdy nie zamyka nas na innych, niech nie odgradza od nich! Nie traktujmy go jako sposobu na oznaczenie terenu lub rozpoznawanie „swoich”! Wszystko, naprawdę wszystko, mamy robić „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Znak krzyża może obronić mnie przed pokusą – nie w sposób magiczny, to jasne. Ma być jednak przypomnieniem, kim jestem: człowiekiem ochrzczonym w imię Trójcy. Motywem mojego działania ma być więc miłość do Boga i człowieka, zbawienie i ewangeliczna jedność z braćmi, która jest najskuteczniejszym głoszeniem Królestwa.
Skomentuj artykuł