Tu rozlewa się łaska
Bóg w swojej ogromnej miłości pomyślał o wszystkim, a zwłaszcza o biednym grzeszniku. Podarował nam sakramenty, wśród których trzy są absolutnym hitem! Są to: chrzest, Eucharystia i spowiedź święta.
Chrzest zanurza nas w naturę Boga i upoważnia do dziedziczenia bogactwa nieziemskiego Ojca. Eucharystia aktualizuje w nas oprogramowanie Jezusa, by funkcjonowało w Jego jakości. A spowiedź święta zanurza nas na nowo w uzdrawiające strumienie czystej miłości, która wypłukuje grzech i napełnia nas chwałą nieba.
Cieszę się powołaniem do kapłaństwa już od dwudziestu lat. Co ciekawe, nie powołał mnie Bóg, bo na to zasłużyłem, bo byłem super katolikiem albo człowiekiem nieskazitelnym i bez grzechu. Uważam się raczej za "katolika z odzysku", ponieważ byłem ochrzczonym poganinem, czyli po chrzcie świętym nie realizowałem postulatów wyrażonych przez moich rodziców i chrzestnych w momencie zawierania przymierza między mną a Bogiem. I nawet bierzmowanie tego nie zmieniło. Jednak od dwudziestu lat namacalnie przeżywam, jak Jezus w sakramencie pokuty odbudowuje we mnie raj utracony - Jego królestwo. Co to znaczy w praktyce i na czym to polega? Otóż w moim życiu, pomysł na grzech (tzw. pokusa) nie jest realizowany, jak to bywało wcześniej. Nie wszystkie słabości są już definitywnie uzdrowione, ale często rezygnuję z popełnienie grzechu, bo mieszkający we mnie Jezus umacnia mnie, bym był silniejszy od grzechu. Jezus nauczył mnie współpracować z Duchem Świętym. Bardziej chcę słuchać Ewangelii i pełnić Bożą wolę, niż skupiać się na sobie. Jednak bez spowiedzi takie doświadczenia nie miałyby miejsca.
Lubię się modlić obrazami. Myślę, że spowiedź można porównać do łaźni z filmu Wanted, gdzie główni bohaterowie zanurzali się w uzdrawiającej wodzie, która leczyła ich rany po stoczonych walkach. Dlatego przed spowiedzią często siadam przed Najświętszym Sakramentem, zamykam oczy i w wyobraźni zanurzam się w uzdrawiających wodach miłosierdzia Bożego. Przypominam sobie wtedy wszystko, co rani serce Jezusa i moje, a także zatapiam to w ranie Jego kochającego serca, które jest gorejącym ogniskiem miłości. Dzięki temu zabiegowi wyznanie grzechów jest wielką ulgą, bo wyobrażenie staje się rzeczywistością! Zauważyłem też coś bardzo ważnego: Jezus nie uzdrawia we mnie tylko tych grzechów, których Mu nie oddaję.
Odkryłem kiedyś, że grzech nie jest Bogiem. Co to znaczy?
1. Nie mam adorować grzechu
(a to wielka pokusa). Dotarło do mnie, że mam adorować Jezusa, czyli nie tracić Go z oczu. Dlatego uwielbiam oczami wyobraźni wpatrywać się w Jezusa, gdy spoczywa w grobie. Jest jak ziarno - po ludzku najgorsze z możliwych, bo martwe i wypełnione grzechem. Jest to ziarno rzucone na najgorszą jakościowo glebę, bo na skałę. A jednak to ziarno ożywa i mocą Ducha Świętego odmienia wszystko! To, co beznadziejne, stało się źródłem niezawodnej nadziei. To mi daje spowiedź - na nowo zanurza mnie w naturę Boga i ożywia życie Jezusa we mnie. Jest jak nowy impuls. Iskra Bożej mocy. Zapłon Ducha Świętego.
2. W moim grzechu spotkałem Boga,
bo On wziął mój grzech na siebie i w samym środku mojej słabości jest Jego obecność z mocą. On doskonale mnie rozumie. Przecież na krzyżu przeżył to samo co ja, gdy popełniam grzech. W moim grzechu spotkałem miłość, która zwycięża mój grzech. Nie znaczy to, że mam grzeszyć, by spotkać miłość. Ale gdy grzeszę, pamiętam o miłości, która na krzyżu przetrzymała wszystko. I zwyciężyła moją słabość. Jestem przekonany, że Jezus wierzy, iż ja nie przestanę ufać w Jego moc, jaka przepływa w moje wnętrze dzięki sakramentowi pokuty.
3. Im mocniej upadasz, tym mocniej ufaj.
No cóż, najczęściej jest odwrotnie… Miewałem momenty, że grzech wydawał mi się jak Goliat, a ja jak bezradne dziecko naprzeciw niego. Jednak Duch Święty - obecny w Piśmie Świętym - przekonał mnie, że to nie moja walka. To jest wojna Pana. Dlatego nauczyłem się jak Dawid wykorzystywać pięć kamieni - pięć ran Jezusa. A wobec miłości Krzyża, gdzie te pięć ran Jezus miał zadane, żadne zło nie ma najmniejszych szans.
Spowiadam się Jezusowi, nie księdzu
Oczywiście ksiądz jest ważny, dlatego warto mieć stałego spowiednika. Jednak nie można się na nim zatrzymać. Spowiedź to dla mnie spotkanie z Jezusem, który jest moim Przyjacielem, bez względu na kondycję mojego serca. Bardzo mi to odkrycie pomaga. "Kto przyjaciela znalazł, ten skarb znalazł" (por. Syr 6,14). Dla mnie spowiedź święta jest ogromnym skarbem. W niej spotykam Przyjaciela i zanim Mu powiem, z czym przychodzę, On już to zna. Jednak z radością słucha, gdy Mu to mówię. Nawet mi do głowy nie przychodzi, by Mu nie powiedzieć o wszystkim!
Gdy w spowiedzi wyznaję grzechy, robię miejsce dla miłości Boga
Kiedy wyznaję grzech, tzn. wyciągam go z mojego serca i zostawiam go w sercu Jezusa, w miejscu wyznanego grzechu zostaje dziura. Pustka. Rana. Dlatego w miejsce tej dziury przyjmuję miłość Boga. Dzięki sakramentalnemu rozgrzeszeniu miłość Boga na nowo wypełnia moje wnętrze - każdą zranioną i osłabioną przestrzeń mojej natury i życia! Bardzo żywo i konkretnie Bóg pozwala tego doświadczyć.
"Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" - tak św. Paweł umacniał Rzymian (Rz 5,20b). Te słowa idealnie pasują do spowiedzi świętej. W niej Bóg każdą słabość grzechu wypełnia swoją łaską, zalewając każdą ranę oliwą swojej miłości. Jestem bardzo, ale to bardzo wdzięczny Bogu za ten sakrament!
Skomentuj artykuł