Coraz mniej religijni, coraz bardziej ulegli
Jesteśmy coraz mniej religijni i coraz bardziej ulegamy wpływowi mediów, a tym samym nasz świat staje się coraz bardziej płaski i jednowymiarowy. Nie tak dawno, bo w latach 90. naukowcy informowali, że aż 70% Polaków całą wiedzę o świecie czerpie z TV, ale - co gorsze - prawie połowa z nich w ogóle nie rozumie tego, co usiłuje im przekazać telewizja. Prawie 43% naszych rodaków cierpi bowiem na tzw. “analfabetyzm funkcjonalny", czyli nie rozumie najprostszych treści pisanych czy wypowiadanych.
Religia i media to zdecydowanie dwie różne sprawy, ale łączy je przynajmniej jedna wspólna funkcja: pomagają w kontakcie ze światem. Oczywiście każda w swoim zakresie: religia łączy z tajemniczym światem Boga, zaś media - zwłaszcza dominująca TV - z konkretnym i materialnym światem, nieraz odległym o tysiące kilometrów. Zwykle nie wchodzą sobie w drogę, nie mieszają się, ale też nie wykluczają. Jednak ostatnio coś się popsuło. W kontekście podanych statystyk aż strach pomyśleć o wiedzy na temat Boga i nie wypada głośno pytać, ile Polacy rozumieją z tego, co usiłują im przekazać księża, siostry zakonne czy katecheci. Z pewnością i w tej dziedzinie nie jest dobrze, tym bardziej, że dotyczy ona niezwykłej i nieosiągalnej (by nie straszyć trudnym nawet do wymówienia przymiotnikiem: transcendentnej) sfery bóstwa. Co prawda ksiądz profesor może tłumaczyć dzieciom pierwszokomunijnym “transdcendencję Boga", ale osiągnięty owoc może okazać się nader mizerny, i to nawet gdyby wykład był skierowany do studentów. Dlatego warto nieco uwagi poświęcić kwestii szeroko rozumianego pośrednictwa, tj. wspomnianej pomocy w kontakcie i nawiązywaniu relacji z Bogiem, światem i innymi ludźmi.
Świat dobry i zły
Wielu cennych informacji w tej materii dostarcza psychologia rozwoju człowieka. Zajmując się pierwszymi latami życia ludzkiego informuje nas o roli zwłaszcza matki i ojca w kształtowaniu właściwej relacji ze światem. Z ogromnych zasobów jej wiedzy pozwolę sobie wybrać tylko jedną drobną cząstkę, która dotyczy roli matki w pierwszych miesiącach życia dziecka. Niemowlęcy świat dzieli się według dwóch prostych kategorii na cały dobry lub cały zły (właściwie są to dwa różne i oddzielone od siebie światy). Świat jest dobry, gdy wszystkie podstawowe potrzeby - pokarmu, snu, wygody ciała itp. są zaspokojone, świat zły - kiedy nie są one zapewnione lub gdy dziecko jest chore. Pierwsze z tych dwóch doświadczeń jest subiektywnym rajem na ziemi (o sytym, czystym i uśmiechniętym niemowlaku mówimy, że wygląda jak aniołek). Drugie doświadczenie jest dokładnym przeciwieństwem, piekłem na ziemi(o wrzeszczącym i nieukojonym dziecku zwykło się mówić, że diabeł w niego wstąpił, choć przyczyna może być równie prozaiczna, co głód lub zanieczyszczona i mokra pieluszka). W tym kontekście pojawia się pierwsze zadanie edukacyjne, tj. kwestia umiejętnego pogodzenia i pojednania tych dwóch doświadczeń czy też światów, bo niemożliwe jest życie w utopi wiecznego raju czy piekła na ziemi. Świat jest jeden.
Zanim człowiek nabierze tej życiowej mądrości potrzeba mu wsparcia ze strony innych ludzi, a zwłaszcza pośrednictwa matki. W pierwszych miesiącach życia matka jest nieodłączną częścią dziecka: ona i niemowlę stanowią jedno, przynajmniej z punktu widzenia interesów dziecka. Ona zaspakaja potrzeby, koi bóle i frustracje, dostarcza pozytywnych bodźców. Ale jej zadaniem jest pomóc dziecku w dokonaniu pierwszej, pomyślnej “syntezy", pogodzenia tych owych dwóch wzajemnie wykluczających się doświadczeń. Dlatego nie może ani nadmiernie zaspakajać, ani zbytnio frustrować potrzeb niemowlaka, ale jej celem jest umiejętne pojednanie obu doświadczeń, tak by dobre przeważyło nad złym. Taki kształt ma pierwsza szkoła życia, niezwykle ważna dla dalszego rozwoju, bo uczy podstawowego schematu, który w późniejszym życiu doskonale sprawdza się, choć jest znacznie bardziej złożony.
Dzisiejszy świadek
W religii ten przedstawiony schemat można dość prosto zastosować do pośrednictwa religii czy mediów, bo wiąże się on z podstawowymi doświadczeniami religijnymi, tzw. pocieszeniem i strapieniem duchowym. W obliczu nieodwracalnych tragedii (np. śmierci dziecka lub innej bliskiej osoby), która sprawia, że świat w jednej chwili staje się cały zły, ludzie zadają sobie pytanie o Boga i sens życia. I pozostają sami z tymi pytaniami, bo Bóg w takich sytuacjach milczy, a przynajmniej nie odpowiada w taki sposób, jak tego oczekują ludzie. Obecność wierzącej osoby - pomijam czy duchownej czy świeckiej - może stać się wtedy bardzo ważnym elementem odpowiedzi nawet samego Boga. Choć niemożliwe jest przywrócenie komuś życia, to dzięki mądrej i życzliwej obecności możliwe staje się pogodzenie się z tym faktem i otwarcie na zupełnie nowy wymiar. W obozach zagłady i gułagach ludzie wierzący stawali się żywymi znakami, wskazującymi na Niewidzialnego.
Dzisiejszy świat coraz większą wagę przywiązuje właśnie do takich świadków, a nie do wszystko wiedzących mózgowców. Wspomniany profesor teologii, który do dzieci komunijnych mówi językiem traktatu o Trójcy Świętej, nie tylko nie powie im nic sensownego o Bogu, ale jeszcze skutecznie zniechęci je do innych księży, a może i do samego Pana Boga. Natomiast jeśli z humorem i swadą opowie im historię Jakuba, który oszukał brata i musiał przed nim uciekać, a potem sam został oszukany i dzięki temu zrozumiał własny błąd i głupotę, to powie coś bardzo ważnego o Bogu, świecie i ludziach. A jeśli przemyci jeszcze historię o drabinie do nieba z dwustronnym ruchem aniołów, to być może przygotuje i miejsce na transcendencję Pana Boga. W końcu drabinę każdy widział, a taką z nieskończoną ilością szczebli łatwiej szturmować nawet niebo.
Matrix
Znacznie gorzej wypada zastosowanie wspomnianego schematu do świata środków masowego przekazu. Media bowiem zamiast informować o świecie, przybliżać go ludziom i czynić go bardziej zrozumiałym (oczywiście istnieją chlubne i wcale nie tak odosobnione wyjątki!), dostosowują się do odbiorców funkcjonalnych analfabetów. Z premedytacją dostarczają im jedynie taniej rozrywki, czyli zaspokojenia najprostszych (i najczęściej najniższych) potrzeb. Zachowują się przy tym trochę jak niemądra matka, która jest gotowa odpowiedzieć na każde zawołanie dziecka, nawet gdy ono właśnie skończyło 30-tkę, żyje z jej lichej emerytury i wyrosło na narcystycznego drania przekonanego o swojej wyjątkowości. Sęk w tym, że media nie mają nic wspólnego z matką, nawet niemądrą, a jeśli już to są taką macierzą (odpowiednik ang. matrix), która żyje dzięki swoim biernym i głodnym odbiorcom, jak komputery w słynnym filmie “Matrix". One stwarzają świat dla ludzi takim, jakim ludzie chcą go widzieć. Najpopularniejsze telewizje to w znacznej części wirtualne “raje na ziemi", które mamią i obiecują, ale też na tych mirażach i obietnicach zasadniczo poprzestają. Ale to wystarcza, bo i tak ludzie będą spędzać przed nimi długie i cenne godziny życia, bo nie potrafią pogodzić się z drugą trudną i bolesną stroną życia.
Marzeniem stają się media, które pomagają żyć. Ale marzenia czasem się spełniają. Bywa, że ktoś po obejrzeniu dobrego filmu podejmuje wysiłek rozmowy z własną żoną lub dostrzeże problemy własnego dziecka uwikłanego w narkotyki. I takich mediów trzeba więcej. Warto też inwestować w media, które uczą i wymagają myślenia i właściwego odczuwania, a takim medium jest przede wszystkim prasa i różnego rodzaju periodyki. Czytając tekst, uruchamiamy o wiele bardziej nasz mózg, niż słuchając radia czy oglądając TV. Dlatego warto więcej czytać.
Skomentuj artykuł