O co w tym wszystkim chodzi?
Oświadczenie O. Franza Jalicsa SJ, jako osoby bezpośrednio zaangażowanej, zamyka sprawę oskarżeń Papieża o współpracę z juntą wojskową w Argentynie.
Jeśli jednak ktoś chce zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło i jak z igły zrobiono widły, może przeczytać poniższy tekst, który można odczytać jako uzupełnienie felietonu o. Krzysztofa Mądla SJ "Desaparecidos". Chcę tylko podkreślić, że ze względu na odległość w czasie i przestrzeni oraz związaną z tym trudność dotarcia do informacji, poniższy tekst z pewnością nie wyczerpuje wszystkich aspektów tej sprawy.
Najpierw trzeba zrozumieć cała sytuację historyczną, polityczną i społeczną nie tylko w Argentynie, ale w całej Ameryce Łacińskiej w drugiej połowie XX wieku. Po drugie, przeanalizować wszystkie możliwe dokumenty i źródła na temat porwania 23 maja 1976 roku przez bojówki junty dwóch jezuitów: ojca Orlando Yorio SJ i ojca Franza Jalicsa SJ.
Ameryka Łacińska w latach 60-tych i 70-tych XX wieku pełna była wielkich kontrastów. Z jednej strony rzucające się w oczy bogactwo nielicznych, a z drugiej niekończące się dzielnice nędzy.
I w pałacach, i w domkach z blachy żyli katolicy, choć często chodzili do różnych parafii. Wiele osób z elity rządzącej, a także przemysłowcy i właściciele ziemscy byli oddanymi katolikami, popierali Kościół i uważali się za jego obrońców.
Wiara ludzi biednych jest prosta, emocjonalna, ale też bardzo silna. Wśród inteligencji i studentów ogromną popularnością cieszyły się poglądy lewicowe i marksistowskie. To rewolucja miała rozwiązać problemy społeczne i ekonomiczne.
Wielu patrzyło z podziwem na ZSRR i Chiny Mao Tse-tunga. Wielu biskupów wywodziło się spośród kreolów, bogatych potomków hiszpańskich lub portugalskich kolonizatorów. Naturalne więc było, że sympatyzowali z prawicowymi politykami, którzy obiecywali zachować status quo i bronić Kościoła przed agresywnym bezbożnictwem. Równocześnie liczni księża pracowali wśród ubogich i widzieli ekonomiczną niesprawiedliwość panującego systemu. Z Europy, szczególnie w czasie posoborowej odnowy, napływały nowe idee, a wśród nich ziarna teologii wyzwolenia.
Kolejne nieudolne rządy pogorszyły i tak trudną sytuację gospodarczą. Szczególnym tego przykładem był populista Perón, który wraz ze swoją charyzmatyczną żoną Evitą, rządził przez wiele lat Argentyną. Liczne zamachy wojskowe pogłębiały kryzys. W 1959 roku popierani przez Związek Radziecki komunistyczni rewolucjoniści zdobyli władzę na Kubie. Przewodził im Fidel Castro i pochodzący z Argentyny Che Guevara. Dziesiątki tysięcy ludzi zginęło, setki tysięcy uciekło za granicę. Rozpoczęła się komunistyczna dyktatura, która wegetuje do dzisiaj.
Następne w kolejce do rewolucji było Chile. Lewicowy prezydent Salvador Allende realizował socjalistyczne zmiany w gospodarce (np. nacjonalizację). Doprowadziło to do kryzysu ekonomicznego i polaryzacji społeczeństwa. Lekarstwem miały być kolejne socjalistyczne reformy. W 1973 roku generał Augusto Pinochet przeprowadził zamach wojskowy. Tysiące osób zginęło lub zostało represjonowanych. W kolejnych krajach, w tym w Argentynie, pojawiła się lewicowa partyzantka i terroryści. Swoim towarzyszom pomagał z Kuby Fidel Castro.
Coraz więcej księży wzywało do zmian w Kościele, do solidarności z ubogimi. Pierwsze skrzypce grali często jezuici - w tym wielu uniwersyteckich wykładowców. Z drugiej strony biskupi obawiali się infiltracji Kościoła przez ideologię marksistowską. Wielu z nich jako jedyne rozwiązanie uważało wspieranie prawicowych polityków. Ci zaś z generałami i z ludźmi zamożnymi coraz mocniej oskarżali duchowieństwo o sprzyjanie rewolucji.
Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna. Lewicowa partyzantka przeprowadzała zamachy terrorystyczne, "prawicowe szwadrony śmierci" dokonywały skrytobójczych mordów.
Wielu prawicowców było gorliwymi katolikami przekonanymi o tym, że bronią chrześcijaństwa i cywilizacji. Trzeba jednak pamiętać o tym, że lewicowa guerillas była nie mniej bezwzględna i okrutna. Wystarczy wspomnieć partyzantkę Sendero Luminoso (Świetlisty szlak) działającą w Peru i kierowaną przez słynnego Abimaela Guzmána. Byli oni tak okrutni, że walczyły z nią nie tylko oddziały rządowe, ale także oddziały samoobrony chłopskiej, czy nawet inna lewicowa grupa - Ruch Rewolucyjny im. Tupaca Amaru. To właśnie bojówkarze Sendero Luminoso w 1991 roku zamordowali dwóch polskich franciszkanów: o. Michała Tomaszka i o. Zbigniewa Strzałkowskiego. Terroryści oskarżyli ich o prowadzenie działalności, która usypia świadomość rewolucyjną wśród Indian, a na ich ciałach zostawili kartkę: "Tak umierają sługusy imperializmu."
Trzeba bowiem pamiętać, że zasadniczym celem guerilli, także tej argentyńskiej, była nie tyle poprawa losu ludzi biednych, lecz eskalacja konfliktu, która miała doprowadzić do rewolucji. Symptomatyczna jest historia guerilli w Kolumbii, gdzie lewicowi partyzanci po rozbiciu przez rząd mafijnych karteli narkotykowych przejęli handel kokainą i stali się najzwyklejszymi bandytami. Ich ofiarami są tak samo przedstawiciele władzy, jak biedni chłopi. W wojnie domowej w Kolumbii do dnia dzisiejszego zginęło ponad 32 tysiące osób.
W Salwadorze jednym z najbardziej znanych krytyków wojskowej junty był jezuita Rutilio Grande. To właśnie Grande powiedział, że "psy właścicieli ziemskich jedzą lepiej niż dzieci pracujących na ich polach chłopów".
W marcu 1977 r. Grande został zamordowany. Uważany za konserwatystę arcybiskup Oscar Romero był przekonany, że winowajcami byli generałowie. Na znak protestu Romero zabronił odprawiania w całym kraju Mszy świętej w następną niedzielę. Rządzony przez Romero Kościół coraz bardziej angażował się w obronę praw człowieka. 23 marca 1979 roku podczas Mszy, Romero zwrócił się do członków sił zbrojnych: "Bracia, pochodzicie z naszego ludu. Zabijacie własnych braci. Każdy ludzki rozkaz dotyczący zabicia musi podlegać prawu Bożemu, które mówi "Nie zabijaj". Następnego dnia arcybiskup Romero został zastrzelony podczas celebrowania Mszy w szpitalnej kaplicy. Papież Jan Paweł II w 1983 r., mimo oporu władz państwowych, modlił się na grobie arcybiskupa Romero. W 1989 r. sześciu jezuitów i dwoje świeckich pracowniczek Uniwersytetu Środkowej Ameryki w San Salvador zostaje zamordowanych przez szwadrony śmierci.
W sąsiedniej Nikaragui w lipcu 1979 roku sandiniści obalają dyktaturę klanu Somozów. Lewicowy FSLN łączył doktrynę marksizmu z teologią wyzwolenia. Odpowiedzią na przemoc ze strony sandinistów było powstanie oddziałów Contras.
"Pierwsze otwarcie antysandinowskie formacje paramilitarne wywodziły się z dawnych grup przeciwnych dyktaturze Somozy, które w równym stopniu sprzeciwiały się marksistowskim tendencjom w politycznym programie sandinistów. Za założycieli tych formacji uważa się Pedra Joaquina Gonzalesa Chamorrę oraz Germana Pomaresa Ordenheza, niegdyś słynnych przywódców partyzantki skierowanej przeciwko Somozie. Chętnych do walki rekrutowali głównie spośród chłopów oraz robotników rolnych. Poważną siłą zasilającą szeregi wrogów rewolucji sandinistowskiej stały się też indiańskie grupy etniczne (Indianie Miskito) wybrzeża karaibskiego. Po odrzuceniu przez nowy rząd ich apeli o autonomię oraz częściowych przesiedleniach porzucili oni początkowe umiarkowane poparcie dla FSLN, a po brutalnych akcjach pacyfikacyjnych komunistów założyli organizację Misurasata wchodzącą w skład Contras" (Wikipedia).
Contras wzorowali się na "chrześcijańskiej" i chłopskiej partyzantce, która w latach 20-tych i 30-tych walczyła w Meksyku z fanatycznie antykatolickimi władzami. Meksykiem rządzili wtedy rewolucjoniści, z których większość miała masońskie korzenie. To właśnie wtedy został rozstrzelany przez lewicowe władze ojciec Miguel Augustin Pro, jezuita ogłoszony błogosławionym przez Jana Pawła II w 1988 roku. Wróćmy jednak do Nikaragui.
Fernando Cardenal, jezuita i jego brat Ernesto, ksiądz diecezjalny oraz jeszcze dwóch kapłanów wchodzą w skład rządu sandinistów. Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Nikaragui w 1983 roku upomina ich, aby nie zajmowali się polityką, lecz powrócili do kapłaństwa. Polski Papież ma jasny program dla Ameryki Łacińskiej: Ewangelia, sprawiedliwość, solidarność z ubogimi, ale nie rewolucja i przemoc. Bez wątpienia prowincjał, a później biskup Jorge Mario Bergoglio wyznaje te same poglądy. W 1976 roku władzę w Argentynie zdobywają generałowie.
Duża część społeczeństwa Argentyny obawiała się komunistycznej dyktatury podobnej do tej w Europie Wschodniej czy na Kubie. Obawiano się także rewolucyjnych zmian, jakie miały miejsce w Chile w okresie Alliende, zmian, które prowadziły do załamania gospodarczego i jeszcze bardziej polaryzowały społeczeństwo, prowokując wojnę domową. Działalność terrorystów z guerilli podsycała ten strach. Z drugiej strony ludzie biedni byli wyzyskiwani i nie widzieli, aby coś zmieniało się dla nich na lepsze. Po ich stronie stawali lewicowi inteligenci i młodzież. Ludzie zamożni, przemysłowcy i właściciele ziemscy byli podporą Kościoła, w tym także finansową. Wielu oficerów wierzyło, że uczestniczą w krucjacie przeciw bezbożnemu komunizmowi, którego celem jest zniszczenie Kościoła. Część hierarchów też była tego zdania, wielu biskupów nie kryło swojej sympatii dla generałów, a niektórzy z księży wręcz współpracowali z armią. Sam poznałem współbraci, którzy byli w tym czasie w Ameryce Łacińskiej i bez żadnych wahań popierali swoimi słowami prawicowe rządy. W roku 2007 roku w Argentynie został skazany na dożywocie ks. Christian von Wernich. Był on kapelanem policji w czasach dyktatury i, według prokuratora, był obecny podczas torturowania więźniów. Sam oskarżony nie przyznał się do winy i uważał, że w tym czasie wypełniał tylko obowiązki kapelana więziennego i przygotowywał skazańców na śmierć. Jednocześnie wielu księży, którzy wstawiali się za biednymi, zostało zgładzonych przez prawicowe szwadrony śmierci. Enrique Angelelli, biskup La Rioja, został zamordowany, kiedy jechał autem do stolicy swojej prowincji na rozmowy z władzami w sprawie zabójstwa dwóch księży ze swojej diecezji.
A teraz spróbujmy, na ile to możliwe, zbadać, o co oskarża się Papieża. W książce "The Silence" ( “Cisza. Paweł VI i Bergoglio. Tajne stosunki Kościoła z ESMA") argentyński dziennikarz Horacio Verbitsky oskarża Papieża, że będąc prowincjałem jezuitów w Argentynie w latach 70. ubiegłego wieku poprzez swoje krytyczne wypowiedzi przyczynił się do aresztowania przez juntę wojskową swoich dwóch współbraci: Orlando Yorio SJ i Franza Jalicsa SJ.
Obaj jezuici, którzy za zgodą o. Bergoglio mieszkali wcześniej w faweli - ubogiej dzielnicy Buenos Aires, wylądowali na 5 miesięcy w tajnym więzieniu. Mieli jednak szczęście, bo nie zostali zabici jak wiele innych ofiar junty, dowodzonej przez generałów Jorge Videlę, Roberto Violę i Leopoldo Galtierego. I tyle. (Mogę się założyć, że książka będzie niedługo przetłumaczona na język polski, zresztą już jest zapowiadana polska książka na ten temat).
Niestety, nie dotarłem do książki "The Silence". Sam autor Horacio Verbitsky przyznał się, że był wówczas członkiem lewicowej partyzantki, uczestniczył w zamachach terrorystycznych, w których było wiele ofiar, choć, jak sam twierdzi, osobiście nikogo nie zabił. Jasne więc jest, że w całej tej historii nie jest on osobą bezstronną.
Ojciec Orlando Yorio SJ miał podtrzymywać te oskarżenia, ale zmarł w roku 2000, więc teraz o prawdziwość tych słów trzeba pytać osoby trzecie. Dokładniej, miał on mówić, że prowincjał Bergoglio nie potwierdził wobec reżimowych władz, że popiera pracę obu jezuitów w slumsach - co, oczywiście, nie jest oskarżeniem o donosicielstwo, lecz o bycie pasywnym.
Ojciec Franz Jalics SJ urodził się w 1927 w Budapeszcie, ale obecnie należy do Prowincji Niemieckiej Towarzystwa Jezusowego. Pod koniec wojny jako młody chłopak służył w armii węgierskiej (Węgry były sojusznikiem Niemiec). W 1945 roku przeżył dramatyczne chwile podczas bombardowania Norymbergi - co okazało się ważnym doświadczeniem na jego drodze wiary.
Ponieważ na Węgrzech rozpoczęła się komunistyczna dyktatura, po zakończeniu wojny nie mógł powrócić do stron rodzinnych. Trzeba podkreślić, że nieprawdą jest, iż O. Jalics był lewicowcem - to "gęba", którą próbują mu dorobić media. Jako Węgier sam doświadczył tego, czym jest komunizm i nigdy się nim nie fascynował. Nieprawdą jest także to, że był zwolennikiem teologii wyzwolenia w wydaniu marksistowskim. W swoich książkach pięknie opisuje własną drogę do Chrystusa, nie pomijając trudnych momentów jak np. kryzys wiary, którego doświadczył w latach 60., będąc wykładowcą teologii w Argentynie.
Ojciec Franz długo nie chciał się wypowiadać w sprawie swojego porwania. W książce Ejercicios de meditación (1995) ("Rekolekcje kontemplatywne", WAM 2007 str.128) napisał: "Był to czas wojny domowej w Argentynie między skrajnie prawicowymi i skrjanie lewicowymi grupami w społeczeństwie. Wydarzenia wywoływały wielkie wzburzenie wśród studentów uniwersyteckich. Odczuwali oni silną presję, aby przyłączyć się guerilli. W owym czasie mieszkałem z jednym współbratem zakonnym na skraju dzielnicy nędzy Bajo Flores w Buenos Aires. Byliśmy profesorami teologii na dwu różnych uniwersytetach. Chcieliśmy dać świadectwo, że nędza istnieje, ale że można także pokojowo wstawiać się za ubogimi. Od Kościoła urzędowego i od naszych przełożonych otrzymaliśmy wyraźną misję, żeby przenieść się do ubogich. Jednak dla wielu ludzi nasza obecność w slumsach była solą w oku, gdyż byli oni nastawieni o wiele bardziej prawicowo. Nasze zamieszkiwanie w dzielnicy nędzy było przez nich interpretowane jako popieranie guerilli. Planowano zadenuncjować nas jako terrorystów. Wiedzieliśmy, skąd wieje wiatr i kto odpowiada za oszczerstwo. Poszedłem do tej osoby i wyjaśniłem, że igra z naszym życiem. Ten człowiek obiecał mi, że zakomunikuje wojskowym, iż nie jesteśmy terrorystami. W świetle późniejszych wypowiedzi pewnego oficera i wedle świadectwa trzydziestu dokumentów, które później miałem w rękach, było zupełnie oczywiste, że tamten człowiek nie dotrzymał obietnicy, ale przeciwnie, złożył u wojskowych fałszywe doniesienie. 23 maja 1976 roku, pewnego niedzielnego przedpołudnia, nasza chata na skraju dzielnicy nędzy została otoczona przez 300 uzbrojonych żołnierzy i wozy policyjne. Gdy odcięli całą okolicę, wtargnęli brutalnie do naszego domu, skuli nam ręce, naciągnęli na głowę ciasne kaptury i uprowadzili nas." Tutaj dziennikarze dodają, że Jalics miał w innym czasie stwierdzić, że to właśnie prowincjał Bergoglio był tym człowiekiem. Do tej wypowiedzi Ojca Jalicsa nie udało mi się dotrzeć. Po uwolnieniu wyjechał do Niemiec i pracuje do dnia dzisiejszego w domu rekolekcyjnym w Gries. Oprócz cytowanej powyżej książki Ojca Franza Jalicsa w języku polskim wydano także "Uczmy się modlić" (WAM, 2002).
A teraz wróćmy do O. Jorge Mario Bergoglio. Jak Prowincjał mógł się zachować w takich czasach? O. Bergoglio starał się zachować powierzoną mu prowincję w dobrym stanie. Nie afiszował się jak inni duchowni kontaktami z juntą i stronił od jej przedstawicieli. Kiedy było to konieczne, szukał możliwości załatwienia ważnych spraw i wtedy kontaktował się z władzą - np. gdy udało mu się uwolnić ojców Jalicsa i Yorio. Był przeciwnikiem marksistowskich wpływów w teologii wyzwolenia, a zarazem szukał dróg pomocy biednym: ewangeliczna solidarność z biednymi - tak, marksistowska walka klas i użycie siły - nie. Robił dokładnie to samo, co Kardynał Wyszyński w latach stalinowskich, czy Prymas Glemp w stanie wojennym. Dbać o dobro Kościoła, szukać porozumienia z władzą, pilnować, aby po stronie kościelnej nie było radykalizacji nastrojów, przeciwdziałać konfrontacji, a zarazem bronić prześladowanych, a, kiedy to konieczne, przeciwstawiać się przemocy i kłamstwu ze strony władzy.
Pamiętajmy, że nie tylko Prymas Glemp był krytykowany za ugodową postawę wobec komunistów w stanie wojennym lub za brak wsparcia dla księdza Popiełuszki. Tak samo było z Kardynałem Wyszyńskim w latach 40-tych, gdy podpisywał porozumienie z komunistami. Był krytykowany nie tylko w kraju, że sprzedaje interesy Polski z korzyścią dla Kościoła, ale i w Watykanie, że idąc na ugodę z komunistami, zdradza interesy Kościoła. Prowincjał Bergoglio był jednak w o wiele trudniejszej sytuacji. W Polsce sytuacja była czarno- biała. Po jednej stronie społeczeństwo i Kościół, po drugiej komuniści, lewica, władza i bezpieka. W Argentynie tak społeczeństwo jak Kościół i zakon jezuitów były podzielone na dwie części i często stały po dwóch stronach barykady. Często podzielone były też rodziny. Pamiętajmy, że są to lata tuż po rewolucji dzieci kwiatów i wielu młodych bojowników lewicowej partyzantki pochodziło z dobrze sytuowanych rodzin, które same wspierały prawicowe rządy. Nieprosta była też sytuacja wśród samych jezuitów. Jedni jezuici uważali, że Prowincjał powinien być bardziej stanowczy wobec reżimu, drudzy przeciwnie, zarzucali mu ugodowość wobec jezuitów propagujących teologię wyzwolenia.
Tak się zdarzyło, że jako misjonarz byłem świadkiem dwóch rewolucji i jednej wojny domowej. Bogu dzięki, Kościół stał na uboczu tych wydarzeń, ale i tak były momenty, kiedy trzeba było podejmować decyzję, nie mając pełnej informacji, co się tak naprawdę dzieje i kto ma rację. Niełatwo też było działać, gdy każda ze stron konfliktu oczekiwała jednoznacznego poparcia z naszej strony. Niełatwo stać na środku, gdy z obu stron ludzie obrzucają się kamieniami. Potrzeba było dużo spokoju i rozwagi, by nie popełnić jakiegoś błędu i nie zaszkodzić Kościołowi, a zarazem być po stronie skrzywdzonych i bronić prawdy. Dlatego rozumiem, że i porwani Ojcowie, i Prowincjał mieli swoje racje, mieli też swoje słabości i mogli się w czymś mylić. Widzę tutaj analogię do sprawy tajnych współpracowników w Polsce. Byli ludzie, którzy bez skrupułów donosili na przyjaciół lub współbraci i załatwiali w ten sposób swoje interesy; byli też ludzie, którzy ugięli się pod szantażem; byli ludzie, którzy próbowali negocjacji z bezpieką w nadziei, że uda im się coś ugrać i byli ludzie, którzy pozostali czyści od jakichkolwiek podejrzeń.
O stosunku Kard. Jorge Mario Bergoglio do tragicznych wydarzeń okresu wojskowej junty najlepiej świadczy fakt, że to właśnie on doprowadził w październiku 2012 r. do zbiorowych przeprosin biskupów argentyńskich za postawę Kościoła w tym okresie.
I jeszcze jedno: Rozśmieszyły mnie gwałtowne ataki red. Macieja Stasińskiego z "Gazety Wyborczej" na nowo wybranego biskupa Rzymu. A dlaczegóż to nagle bratanie się z generałami jest tak godne potępienia? I co w tym złego, że ktoś donosił na przyjaciół? Czyżby poglądy "GW" na generała Jaruzelskiego i Kiszczaka radykalnie się zmieniły? I lustracja nie jest już taka obrzydliwa? Proponuję najpierw poćwiczyć się w zamiataniu własnego podwórka, a dopiero potem robić porządki w Argentynie.
Brat Damian Wojciechowski (ur. 1968), jezuita. Z wykształcenia dziennikarz i reżyser (ukończył szkołę filmową w Moskwie). Na początku lat 90-tych pracował w TVP. Od 1996 misjonarz w Syberii, Kirgizji i Kazachstanie.
Skomentuj artykuł