Trudne braterstwo

(fot. © Mazur/catholicnews.org.uk)

Abp Józef Michalik przychodząc do archidiecezji przemyskiej od pierwszego dnia musiał zmierzyć się trudną i delikatną sprawą relacji kościoła łacińskiego i greckokatolickiego.

- Przychodząc do Przemyśla, wiedziałem, jaka jest sytuacja - mówi dziś Michalik. - Ale dopiero reakcja na moje słowa, łzy w oczach katolików i grekokatolików pokazały mi, jak ona jest trudna.

Prezentujemy fragment biografii abpa Józefa Michalika pt: "Nie mam nic do stracenia".

Trudne braterstwo

DEON.PL POLECA


Obiektem ataków stał się pozostający w łączności z Rzymem Kościół greckokatolicki, odgórnie przyjmowano bowiem, że kto do niego należy, jest Ukraińcem. Antagonizmy powodowało także to, że już w okresie zaborów grekokatolicy cieszyli się dość dużą swobodą działania, mogli prowadzić szkoły i placówki wychowawcze. Ograniczano zaś działalność Kościoła rzymskokatolickiego. Tuż po II wojnie światowej pojawiły się zatem opinie, umiejętnie podsycane przez komunistyczną propagandę, że to właśnie unici stali za ukraińskimi nacjonalistami. W 1946 roku Kościół greckokatolicki został zdelegalizowany w ZSRR, zniszczono także jego struktury w pozostałych krajach tzw. bloku wschodniego. Biskupów i księży siłą usiłowano włączyć do Cerkwi prawosławnej. Ci, którzy odmawiali, poddawani byli represjom. W kwietniu 1946 roku w Przemyślu aresztowano np. bpa Jozafata (Josafata) Kocyłowskiego, który rok później zmarł w obozie pod Kijowem, jego biskupa pomocniczego Grzegorza (Hryhorija) Łakotę skazano na dziesięć lat katorgi. Majątek Kościoła został skonfiskowany przez państwo.

Grekokatolikom zabroniono praktyk religijnych w ich obrządku, praktykowali jedynie potajemnie. Dlatego już w październiku 1946 roku papież Pius XII zobowiązał polski Kościół rzymskokatolicki do opieki nad nimi. Prymas August Hlond i metropolita krakowski Adam Sapieha dostali specjalne uprawnienia w stosunku do duchownych greckokatolickich. Po pewnym czasie kard. Hlond został nawet specjalnym delegatem Stolicy Apostolskiej ds. obrządków wschodnich. Później był nim także kard. Stefan Wyszyński - jako Prymas Polski, od 1964 roku ordynariusz obrządków wschodnich. W 1981 roku obowiązki te przejął kard. Józef Glemp. Swoją władzę nad unitami wykonywali oni za pośrednictwem specjalnie w tym celu powoływanych wikariuszy generalnych.

Faktycznie opieka nad grekokatolikami w końcu lat czterdziestych i przez całe lata pięćdziesiąte była iluzoryczna. Od chwili nominacji na prymasa Polski kard. Wyszyński walczył o utrzymanie niezależności Kościoła łacińskiego od państwa. I choć po październikowej odwilży 1956 roku, po naciskach ze strony ks. Bazylego Hrynyka, przedwojennego proboszcza greckokatolickiej katedry w Przemyślu, prymas erygował kilka unickich parafii, to jednak przez 35 lat przewodzenia polskiemu Kościołowi nie był zainteresowany reaktywacją Cerkwi unickiej. Według prof. Jana Żaryna prymas uważał, że próby jej odbudowy są działaniem politycznym, a sam Kościół przybrałby charakter ukraiński, nacjonalistyczny. Opinię prymasa podzielała większość ówczesnego Episkopatu. Niemniej w 1957 roku prymas wynegocjował z władzami państwowymi porozumienie w sprawie odprawiania nabożeństw w rycie wschodnim. Greckokatolickie parafie powstawały jednak głównie na terenach, na które w 1948 roku przesiedlono Ukraińców. Unici w Polsce południowo-wschodniej pozostawali wciąż bez opieki duszpasterzy. Ale nawet tam, gdzie parafie greckokatolickie powstały, stosunki między wiernymi i duchownymi obu obrządków nie układały się najlepiej. Rzymskokatoliccy księża nie zawsze chcieli współpracować z grekokatolikami. W obawie przed represjami ze strony komunistycznych władz nie wpuszczano ich do świątyń, nie pozwalano odprawiać nabożeństw. Sytuację wykorzystywała bezpieka, która za wszelką cenę usiłowała nie dopuścić do odrodzenia się duszpasterstwa w obrządku wschodnim.

Dość trudna sytuacja była w Przemyślu i jego okolicach. Ksiądz Hrynyk mimo wszystko dążył do tego, by także i tu powstały greckokatolickie placówki. W styczniu 1958 roku złożył w przemyskiej kurii prośbę o erygowanie ośmiu parafii wraz z dwunastoma filiami, odpowiedzi jednak nie otrzymał. Bezskutecznie zabiegał także o możliwość odprawiania liturgii w dawnej greckokatolickiej katedrze. Nabożeństwa w rycie wschodnim odprawiano jedynie w niewielkiej cerkiewce na Błoniu w Przemyślu, w Sanoku i kilku mniejszych miejscowościach. Pozostałe świątynie były własnością państwa, które pod koniec lat pięćdziesiątych zaczęło przekazywać je Cerkwi prawosławnej. Niebezpieczeństwo takie zawisło także nad nieużytkowaną greckokatolicką katedrą w Przemyślu. W tej sytuacji ordynariusz przemyski Franciszek Barda zdecydował o jej oddaniu Zakonowi Karmelitów Bosych. Wywołało to niezadowolenie wśród grekokatolików, ale kuria zezwoliła im na odprawianie nabożeństw w kościele garnizonowym pw. Serca Pana Jezusa. Podobne pozwolenia otrzymali także uniccy księża działający w innych podkarpackich miejscowościach. Spotkali się jednak z oporem duchowieństwa rzymskokatolickiego. Franciszkanie z Sanoka, do których zwrócono się z prośbą o udostępnienie swojej świątyni na sporadyczne nabożeństwa w rycie wschodnim, odmówili.

Zarządzający diecezją przemyską od grudnia 1965 roku bp Ignacy Tokarczuk w związku ze swoim planem rozwoju sieci parafialnej, ale i w obawie przed ekspansją prawosławia, kontynuował politykę poprzednika i przejmował dawne greckokatolickie cerkwie, zamieniając je na kościoły. Udostępniał je grekokatolikom, choć w ograniczonym zakresie. To z jednej strony powodowało protesty katolickiego duchowieństwa i wiernych, którzy twierdzili, że biskup wszelkimi możliwymi sposobami ułatwia życie unitom, a ich naraża na szykany, z drugiej zaś grekokatolicy skarżyli się na to, że biskup zamiast się nimi opiekować, utrudnia im praktykowanie w ich obrządku, każąc np. składać podania o ślub czy pogrzeb. Słali więc skargi nie tylko do kard. Wyszyńskiego, ale także bezpośrednio do Watykanu. Tokarczuk był między młotem a kowadłem. Te silne uprzedzenia w stosunku do Ukraińców wykorzystywała także bezpieka. Jej funkcjonariusze robili wszystko, by udowodnić, że pochodzący z dawnych Kresów biskup w rzeczywistości jest Ukraińcem. Rozpuszczano w tym celu anonimowe listy. Podobne działania bezpieka podejmowała także w stosunku do ks. Bazylego Hrynyka. Na każdym kroku wypominano mu, że w czerwcu 1943 roku wspólnie z bpem Jozafatem Kocyłowskim odprawił w Przemyślu nabożeństwo dla żołnierzy SS Galizien.

Nic dziwnego, że bp Tokarczuk dystansował się od grekokatolików, podejrzewając ich o współpracę z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa. Kiedy usiłowali odebrać swoje dawne mienie lub przynajmniej uzyskać zgodę na odprawianie nabożeństw według rytu wschodniego, zgadzał się na to dość niechętnie.

Wydawało się, że żarzący się w Przemyślu konflikt o podłożu narodowościowo-religijnym zniknie wraz z upadkiem komunizmu. Już 16 lipca 1989 roku, półtora miesiąca po czerwcowych wyborach, Jan Paweł II mianował ks. Jana Martyniaka biskupem pomocniczym archidiecezji warszawskiej z przeznaczeniem dla wiernych obrządku greckokatolickiego. Święcenia przyjął on dwa miesiące później na Jasnej Górze. Decyzja papieska nie została jednak dobrze odebrana w Przemyślu, bo greckokatolicki biskup rozpoczął starania o odzyskanie cerkwi zamienionych na kościoły. Biskup Tokarczuk oponował.

- Była umowa, że w tych miejscowościach, w których jest społeczność greckokatolicka, a tylko jedna świątynia, ma być ona współużytkowana przez jednych i drugich, tam zaś, gdzie była zarówno cerkiew, jak i kościół, cerkiew miała wrócić do nas - opowiada abp Jan Martyniak, greckokatolicki metropolita przemysko-warszawski. - Niestety, bp Tokarczuk przyjął twardą postawę i nie wpuszczał nas nie tylko do kościołów, ale nawet do naszych dawnych cerkwi. My niczego nie chcieliśmy na siłę, próbowaliśmy jedynie odzyskać to, co do nas przed laty należało.

Zajmujący się tematyką mniejszości ukraińskiej i stosunków ukraińsko-polskich w Polsce po II wojnie światowej dziennikarz Bogdan Huk, prezes Stowarzyszenia Ukraińskie Dziedzictwo, używał znacznie dosadniejszych słów niż abp Martyniak: bp Tokarczuk z Ukraińcami właściwie nie rozmawiał. Kiedy pojawiła się sprawa zwrotu cerkwi, mówił, pokazując na wschód: "Tam jest wasza ojczyzna".

Tak było np. w Sanoku-Dąbrówce. Wybudowana w 1867 roku cerkiew greckokatolicka w 1966 roku została przejęta przez diecezję przemyską. Erygowano tu parafię, a pod koniec lat siedemdziesiątych rozpoczęto budowę nowej świątyni, która od wschodu przylega do cerkwi. Kiedy o jej zwrot upomnieli się grekokatolicy, usłyszeli stanowcze "nie". - Pojawiły się awantury, kłótnie. A przecież można było to zrobić w zgodzie, bez żadnych przepychanek - mówi abp Martyniak. - Jednak Tokarczuk wolał konfrontację. To był trudny człowiek, nieskory do dialogu. Miał jakieś przejścia z Ukraińcami na wschodzie i chyba został mu uraz z tamtych czasów, stąd chyba ten upór.

Konflikt przełożył się na relacj e między przemyskimi biskupami łacińskimi. Kiedy Martyniak zaprosił biskupów rzymskokatolickich na uroczystości greckokatolickie do kościoła garnizonowego Serca Pana Jezusa, od 1958 roku współużytkowanego przez oba wyznania, Tokarczuk zabronił swoim sufraganom uczestnictwa w nabożeństwie. Biskupi Stefan Moskwa i Bolesław Taborski nie posłuchali i poszli. Ordynariusz obraził się na nich i zabronił im nawet sprawowania posługi biskupiej w diecezji. Przez jakiś czas porozumiewał się z sufraganami za pośrednictwem sekretarza. Podział błyskawicznie zszedł niżej i przemyscy księża - jak opowiadają ci, którzy byli tego świadkami -nie za bardzo wiedzieli, po której stronie się opowiedzieć. O sporze wiedzieli też inni polscy hierarchowie, którzy przy okazji pobytów Tokarczuka w Warszawie usiłowali nakłonić go do pogodzenia się z biskupami oraz rozwiązania sporu z grekokatolikami.

Konflikt zaognił sięjeszcze bardziej, po tym jak 16 stycznia 1991 roku Jan Paweł II po 45 latach reaktywował greckokatolicką diecezję (eparchię) przemyską i jej pierwszym ordynariuszem mianował bpa Martyniaka. Papieska decyzja wywołała niezadowolenie wśród grekokatolików, że ich istniejąca od ponad tysiąca lat eparchia została podporządkowana zaledwie dwustuletniej łacińskiej metropolii warszawskiej. Szybko okazało się jednak, że to problem drugorzędny. Każda diecezja musi mieć katedrę, a grekokatolicy w Przemyślu jej nie mieli. Kościół św. Teresy, który od 1784 roku pełnił tę funkcję, został im w 1946 roku odebrany i kilka lat później przekazany karmelitom bosym. Sytuacja wydawała się patowa. I choć rozmowy na temat oddania kościoła unitom trwały co najmniej od listopada 1990 roku, nabrały tempa po ustanowieniu Martyniaka ordynariuszem. W negocjacje między zakonem karmelitów, biskupami przemyskimi obu obrządków i Episkopatem Polski włączyła się wówczas watykańska Kongregacja ds. Kościołów Wschodnich. W lutym 1991 roku zapadła decyzja, że kościół zostanie wypożyczony grekokatolikom na pięć lat. W tym czasie mieli oni przy wsparciu finansowym katolików rzymskich wybudować nową katedrę.

Uroczysty ingres Martyniaka do kościoła św. Teresy miał się odbyć w niedzielę 13 kwietnia 1991 roku, a 2 czerwca w tej świątyni papież Jan Paweł II miał spotkać się ze społecznością greckokatolicką. Oba te wydarzenia odbyły się jednak w innych miejscach. Do dawnej katedry greckokatolickiej bpa Martyniaka nie wpuszczono i odbył on ingres do katedry łacińskiej, a spotkanie papieża z unitami zorganizowano w kościele garnizonowym.

O tym, że Martyniak nie wejdzie do katedry, wiedziano wcześniej. Zaraz po decyzji Episkopatu o zwrocie świątyni w Przemyślu zawiązał się Społeczny Komitet Obrony Kościoła Karmelitów. Jego członkowie pikietami najpierw przed kurią przemyską, a potem także siedzibą Episkopatu w Warszawie, usiłowali zmusić biskupów do zmiany decyzji. Zapowiadano protest głodowy. Członkowie komitetu argumentowali, że oddanie grekokatolikom świątyni zaostrzy konflikt polsko-ukraiński. Protestujących wspierała przemyska "Solidarność" oraz miejscowi działacze Porozumienia Centrum, przeciwne oddaniu kościoła unitom były też władze samorządowe. Na frontonie świątyni ktoś wymalował farbą napis: "Siódme - nie kradnij kościoła". "Protestujący na początku skrywają swą niechęć do Ukraińców, ale po jakimś czasie mówią, co im leży na wątrobie: »Jesteśmy otoczeni przez Ukraińców. To najgorsi nacjonaliści*, »Rżnęli Polaków, a teraz wyciągają ręce po ich własność*. Jakiś starszy pan o wyglądzie inteligenta stwierdza: »Nasz Papież, jeżeli tylko chce uhonorować Ukraińców, a nas nie, to niech lepiej w ogóle nie przyjeżdża*" - pisał Grzegorz Polak w "Gazecie Wyborczej".

Eskalacja sporu o karmel nastąpiła w pierwszych dniach kwietnia. Grupa obrońców kościoła zabarykadowała się w środku, organizując "całodobowe czuwanie w formie zamkniętych dni skupienia". Przed kościołem zawieszono czarne i biało-czerwone flagi. Protestu nie przerwano nawet po ingresie bpa Martyniaka do udostępnionej mu katedry katolickiej. Rzeczniczka komitetu protestacyjnego Anna Hayder tłumaczyła dziennikarzom, że w mieście nie ma problemu narodowościowego - chodzi wyłącznie o nieprzemyślaną decyzję Episkopatu. "W mieście był popiół - tłumaczyła. - Kler w popiół dmuchnął i poszły iskry. Nam chodzi tylko o kościół i o nic więcej. Jestem pewna, że po pięciu latach Ukraińcy kościoła nie oddadzą. Dlatego protestujemy".

Robert Choma, obecny prezydent Przemyśla, miał wówczas 28 lat. Wspomina, że w dniach protestu przyjeżdżał pod karmel, protestował i modlił się o pozostawienie świątyni karmelitom. - To było naturalne. Kościół był z fundacji Krasińskich i był własnością karmelitów - przekonuje. - My mówiliśmy prawdę. Nie było przekłamania - dodaje, ale równocześnie zaznacza, że być może wszystkich ponosiły wtedy emocje. -Może faktycznie ktoś ten konflikt sztucznie podsycał - mówi. Kto? Tego Choma nie wie.

Ale z relacji prasowych tego sporu między wierszami można wyczytać, że wśród mieszkańców Przemyśla panowało przekonanie, że za Komitetem Obrony Kościoła stoi... bp Tokarczuk. Nikt jednak nie mówił tego wprost. Bogusław Soniak, radca prawny przemyskiej "Solidarności", tłumaczył jednak Pawłowi Smoleńskiemu, że za wszystkim ukrywa się człowiek, którego podpisu nie ma na żadnym liście protestacyjnym. "Pół Polak, ale bardziej Ukrainiec, knuje po to, by Polaków skompromitować. Bogusław Soniak wie, kto to jest, ale nazwiska ujawnić nie może". W wolnej Polsce odżyły zatem plotki, które przez lata kolportowali komuniści.

Paradoksalnie rację miał jeden z protestujących, że oddanie świątyni pogorszy i tak nie najlepsze stosunki polsko-ukraińskie. Iskra, o której mówiła Hayder, wywołała pożar we wzajemnych stosunkach między oboma krajami. Problem w tym, że sprawcą pożaru była grupka tych, którzy zabarykadowali się w kościele. Równolegle z nominacją bpa Martyniaka na ordynariusza diecezji przemyskiej obrządku bizantyjsko-ukraińskiego papież Jan Paweł II mianował bowiem bpa Mariana Jaworskiego, dotychczasowego administratora apostolskiego polskiej części łacińskiej archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie - arcybiskupem metropolitą całej archidiecezji lwowskiej. Ingres abpa Jaworskiego do katedry rzymskokatolickiej we Lwowie był zaplanowany na 6 kwietnia, ale kiedy w Przemyślu wybuchł spór o karmel, podobne protesty zaczęły się na Ukrainie. Argumentowano, że skoro Polacy nie chcą wpuścić do kościoła w Przemyślu greckokatolickiego biskupa, to to samo powinno spotkać biskupa rzymskokatolickiego we Lwowie. 28 marca rada miejska Lwowa przyjęła nawet uchwałę proponującą odwołanie ingresu "obywatela Rzeczypospolitej Polskiej ze względu na wzrastające napięcie społeczne w mieście". Arcybiskup Jaworski wyjechał wówczas ze Lwowa, a ingres do katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny odbył dopiero 18 maja.

Okupacja przemyskiego kościoła św. Teresy trwała ponad miesiąc. Nie pomogły negocjacje, których podjęli się urzędnicy kancelarii prezydenta RP. Ostatecznie zaplanowane na 2 czerwca spotkanie Jana Pawła II ze społecznością grekokatolików przeniesiono do kościoła garnizonowego pw. Serca Pana Jezusa. Tego dnia tę właśnie świątynię papież przekazał na własność grekokatolikom i ustanowił ich katedrą.

Papieska decyzja wyciszyła wprawdzie nastroje, ale nie ugasiła pożaru. Tlił się on jeszcze, gdy archidiecezję przemyską obejmował Józef Michalik. Dlaczego akurat on? Choć papież nigdy nie tłumaczy się ze swoich decyzji, można przypuszczać, że zapewne brał pod uwagę co najmniej kilka czynników. Po pierwsze: znał Michalika z czasów jego pracy w Rzymie i wiedział, że jest człowiekiem bardziej nastawionym na dialog niż na konfrontację. Po drugie: w latach osiemdziesiątych Michalik uczestniczył w Watykanie w rozmowach dotyczących uregulowania statusu Kościoła greckokatolickiego na ziemiach polskich. Po trzecie: w Gorzowie nowy ordynariusz przemyski miał kontakty z unitami przesiedlonymi w ramach akcji "Wisła" na Ziemie Zachodnie. W Gorzowie współpracował z rezydującym wówczas w Legnicy ks. Janem Martyniakiem, wikariuszem generalnym prymasa Polski dla unitów. I wreszcie po czwarte: Michalik znał Martyniaka od połowy lat sześćdziesiątych ze studiów na ATK. Wydaje się zatem, że Jan Paweł II w byłym rektorze Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie widział kogoś, komu uda się rozwiązać spory między bratnimi Kościołami.

Przychodzę łączyć, a nie dzielić

Jest ustaloną przez setki lat tradycją, że ingres nowego biskupa w Przemyślu zaczyna się w kościele franciszkanów św. Marii Magdaleny i Matki Bożej Niepokalanej przy ul. Franciszkańskiej, skąd w uroczystej asyście nowy ordynariusz jest prowadzony ulicami Asnyka i Katedralną do Bazyliki Archikatedralnej. Tak było też 2 maja 1993 roku, ale po raz pierwszy w historii procesja przechodziła wówczas obok katedry greckokatolickiej. W mieście wyczuwalne było napięcie. Co zrobi nowy biskup? Zatrzyma się przed katedrą? Wejdzie do świątyni? A może minie ją całkowicie obojętnie? Nikt tego nie wiedział, bo obie strony niczego ze sobą wcześniej nie ustalały. Dopiero rankiem do kurii przybiegł greckokatolicki duchowny z pytaniem, czy nowy ordynariusz zatrzyma się przed katedrą. Michalik odparł, że nie widzi żadnych przeszkód. Pół godziny później duchowny znów przyszedł i zadał kolejne pytanie: czy rzymskokatolicki hierarcha wejdzie do katedry. W odpowiedzi usłyszał, że jak będzie zaproszony, to owszem, wejdzie. - Za jakiś czas przyszedł osobiście bp Martyniak i prosił, bym wstąpił do ich katedry - wspomina Michalik. - Pamiętam jeszcze, że na ucho mi szepnął, bym nikomu na razie nie mówił, że jesteśmy kolegami ze studiów.

Kilka godzin później z kościoła franciszkanów ruszyła procesja. Wzdłuż ulic stało kilka tysięcy osób. W progu greckokatolickiej katedry czekał bp Martyniak. Michalik wszedł po kilkudziesięciu stopniach na górę i obaj zniknęli we wnętrzu świątyni. Na zewnątrz szok, ludzie mieli łzy w oczach. Kilkadziesiąt minut później już w swojej katedrze Michalik mówił od ołtarza: "Dzisiaj trzeba to sobie powiedzieć: każdy, kto kocha Kościół - Polak czy Ukrainiec - nie może bez bólu patrzeć na oznaki niechęci czy słuchać wzajemnych oskarżeń, które źle rozsławiają Przemyśl, źle świadczą o Polakach i o Ukraińcach - tłumaczył. - Każdy, kto kocha Przemyśl, nie może pozwolić na to, aby nasze miasto było łączone z nieporozumieniami czy konfliktami narodów, obrządków czy języków, bo prawda jest inna. Tu ludzie żyli i żyją razem, modlą się i pracują razem, tworzą historię tej ziemi". W tej samej homilii Michalik zadeklarował też, że nie chce w żaden sposób wpływać na obrządek wschodni, ale jednocześnie apeluje o wysiłek rozwiązania wszystkich problemów w prawdzie, szczerości i cierpliwości, bo "ludzie nie są w stanie ran stuleci uleczyć jednym pociągnięciem".

Kilka miesięcy później w wywiadzie dla "Powściągliwości i Pracy" powtórzył, że Przemyśl nie zasługuje na złą opinię, a obowiązkiem wszystkich jest uszanowanie tego, że na tej ziemi przez wieki żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy, Żydzi i muzułmanie. "Wszyscy oni mają prawo do Ojczyzny, do miłości tej ziemi, na której się urodzili. To jest prawo każdego człowieka. Musi ją kochać, bo inaczej wyludni się ziemia i nie będzie dzieł tworzących znaki przywiązania - ostrzegał. - Ale z tej racji, że taki jest mój pogląd, będę też zapewne psuł nerwy niektórym ludziom. Jeśli zechcą zobaczyć te sprawy podobnie jak ja - będę się cieszył, jeśli nie - będę przekonywał" - stwierdzał.

- Przychodząc do Przemyśla, wiedziałem, jaka jest sytuacja - mówi dziś Michalik. - Ale dopiero reakcja na moje słowa, łzy w oczach katolików i grekokatolików pokazały mi, jak ona jest trudna. Widziałem jednak, że ludzie chcą zgody, że to wszystko było ciężarem dla Przemyśla. Przychodziłem łączyć, a nie dzielić.

Z kolei abp Martyniak nie ma wątpliwości, że wejście Michalika do katedry greckokatolickiej, a potem także słowa, które wypowiedział podczas kazania, otworzyły nowy rozdział we wzajemnych stosunkach między Kościołami. Użytkowane przez katolików cerkwie w niedługim czasie udostępniono grekokatolikom. Przez kilka lat bazylianie studiowali także w przemyskim seminarium duchownym. Dziś obaj biskupi razem uczestniczą w uroczystościach kościelnych. - Michalik zaprasza mnie na wigilie, święta. Utrzymujemy kontakty koleżeńskie. Można porozmawiać o wszystkim - mówi Martyniak. - Są oczywiście pewne zatargi. Wina leży głównie po stronie księży, naszych i rzymskich. Ale staramy się załatwiać wszystko na bieżąco, żeby nie było żadnych niedomówień.

Początki tej współpracy nie należały jednak do najłatwiejszych. Obie strony musiały się przełamać. Michalik do dziś pamięta, jak zaproponował, by jeden z ołtarzy na Boże Ciało w 1993 roku grekokatolicy zrobili przed swoją katedrą. Nie chcieli. Kiedy się ostatecznie zgodzili, chcieli ewangelię czytać najpierw po polsku, a potem po ukraińsku. - Zaprotestowałem. Powiedziałem, że mają czytać wyłącznie po ukraińsku. Mają się nie wstydzić być sobą - opowiada. - Jakoś się przełamali i poszło.

Tamtą uroczystość, której po raz pierwszy przewodniczył nowy metropolita, doskonale pamięta też Robert Choma. Wspomina, że ludzie nie byli zadowoleni z umieszczenia ołtarza przed greckokatolicką katedrą. - Wszystkim w Polsce się to podobało, ale nie tu w Przemyślu, gdzie ludzie przez konflikt z karmelem byli mocno spolaryzowani. Pamiętam, że pytali, po co ten Michalik to robi. Wyczuwalna była niechęć - opowiada. -Ale kolejne Boże Ciało było już normalne. Ludzie docenili otwarcie na dialog. Dziś ołtarz pojawia się tam co rok, i traktujemy to tak, jakby działo się tak od wieków. Podobnie jest na innych uroczystościach. To, że uczestniczą w nich biskupi obu obrządków, jest naturalne. Ale trzeba było to zbudować, wziąć na swoje barki. I Michalik to zrobił - dodaje.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.