Wobec Boga wszyscy jesteśmy dziećmi

Fragment okładki książki "Tylko Bóg wie czy istnieje. Teologia dziecięca"
Agata Adaszyńska-Blacha

O teologii, dzieciach, traktowaniu ich poważne oraz zbliżających się Świętach Bożego Narodzenia - rozmowa z Tomaszem Dekertem, religioznawcą i wykładowcą Akademii Ignatianum w Krakowie, autorem "Tylko Bóg wie czy istnieje. Teologia dziecięca".  Książka ukazała się właśnie nakładem Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego i jest zapisem opatrzonych komentarzem autora spostrzeżeń jego dzieci na temat Boga, Kościoła, liturgii. Teksty ukazywały się początkowo na jednym z blogów portalu liturgia.pl. Autorem wstępu oraz ilustracji jest żona autora, Agnieszka Myszewska-Dekert.

Agata Adaszyńska-Blacha: Dzieci i teologia, to połączenie dość kontrowersyjne...

Tomasz Dekert: Trzeba zacząć od tego, jak rozumiemy teologię. Chrześcijańska tradycja ascetyczna, zwłaszcza wschodnia, mówi za Ewagriuszem z Pontu, że teologiem jest ten, kto się właściwie modli, mistyk. My współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni do rozumienia teologii, jako dziedziny akademickiej (co moim zdaniem jest pomyłką). W przypadku dziecięcych wypowiedzi zawartych w książce, przyznaję, że na poziomie podstawowym odniosłem do nich to słowo w znaczeniu czysto etymologicznym (theologia od theos - Bóg i logos - słowo). Dziecko mówi coś o Bogu, w tym sensie jest to teologia. Ale w głębszym sensie można by powiedzieć, że te wypowiedzi zahaczają o to "ascetyczne" znaczenie.

Czytając książkę nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że wypowiedzi w dużym stopniu wynikają z treści, jakie Wy, jako rodzice przekazujecie swoim dzieciom. Jak uważasz?

Nie do końca. Gdyby mówiły to, co usłyszały i ich wypowiedzi wynikały z prostego wyuczenia, to nie byłyby takie frapujące i zaskakujące. Wiadomo, że zanim zaczęły coś na ten temat mówić, musiał się w naszych rozmowach pojawić temat Boga. Ale dalej on sam pracował w ich umysłach, na poziomie ich własnych skojarzeń pojawiały się pytania. Bazując na prostych informacjach, dzieci konstruowały coś nowego.

A jednak te informacje wykraczały poza to, co zwykle mówi się o Bogu dzieciom...

Nie trafia do nas takie myślenie, że trzeba ten przekaz jakoś specjalnie przystosowywać.

Jak to? Przecież teologia stanowi wyzwanie dla niejednego tęgiego umysłu, a my przecież rozmawiamy o dzieciach...

To jest kwestia pewnego języka. Nie będę mówić o transcendencji, ani o unii hipostatycznej, bo jestem świadom, że moje dzieci nie mają jeszcze ani odpowiedniego sztafażu pojęciowego, ani określonego poziomu myślenia abstrakcyjnego. Nie przekonuje mnie natomiast myślenie w kategoriach dydaktyki bezpośredniej skuteczności. Ja coś powiem i dziecko to zrozumie dokładnie, tak jak ja. A przecież ja też tego nie rozumiem. Mogę wiedzieć, co pewni autorzy napisali na przykład o relacjach w Trójcy Świętej, ale czy ja to rozumiem, tak w pełni i całkowicie? W pewnym sensie wszyscy występujemy z pozycji takich dzieci. To, że część z nas operuje abstrakcyjnym językiem i spekulacją wiąże się z niebezpieczeństwem, że pomyli przedmiot z językiem, z czystą abstrakcją. Staramy się mówić dzieciom o pewnych kwestiach teologicznych, tak jak my je rozumiemy, ale przekładając je na język konkretu, nie mówiąc zbyt abstrakcyjnie. W mówieniu o wierze nie ma natomiast potrzeby niczego cenzurować. Nie ma tu takich rzeczy, które byłyby nieodpowiednie. Czy mówienie o krzyżu jest nieodpowiednie? Czy mówienie o grzechu czy śmierci jest nieodpowiednie? Niektórzy mogliby tak myśleć, ale moim zdaniem, to jest pomyłka. Wszyscy jesteśmy dziećmi w odniesieniu do rzeczywistości, którą opisuje teologia. Rzecz polega na tym, żeby mówić to, co się samemu jakoś tam wie i w niedoskonały sposób pojmuje, tak żeby być zrozumianym, ale bez pomijania treści trudnych. Zresztą to jest proces. Dziecko zadaje jedno z setek pytań. Za pół roku mogę odpowiedzieć na nie raz jeszcze, może zadane w innym kontekście. Jeśli coś zostało z tej pierwszej odpowiedzi, to ona się utrwali, coś się nadbuduje.

W Waszym przypadku ten przekaz odbywa się także w formie zorganizowanej. W książce pojawia się wątek katechez, które przygotowujecie dla dzieci. Jak one wyglądają?

Zwykle prowadzi je Agnieszka, a ja zajmuję się w tym czasie młodszymi dziećmi. Ona jest katechetką, więc zna się na tym lepiej. Dzisiaj był mój debiut. Z racji Adwentu zajmujemy się historią zbawienia. Opowiadałem o patriarchach. Dziewczynki słuchały i rysowały.

Pokutuje przeświadczenie, że Adwent i Boże Narodzenie, to taki czas w roku liturgicznym zarezerwowany dla dzieci. Roraty są dla dzieci, pasterka jest dla dzieci, żłóbek, kolędy...

Nie zgadzam się z takim myśleniem, że jakaś część naszej wiary jest bardziej dziecięca, a jakaś jej część jest bardziej dorosła. Wielkanoc dla dorosłych, Boże Narodzenie dla dzieci, przecież to bzdura! Można odpowiedzieć na to pytanie przywołując klasyczną, kanoniczną ikonę Bożego Narodzenia, w której grota narodzenia jest jednocześnie grobem, a żłóbek sarkofagiem. Narodzenie wiąże się nierozerwalnie z tajemnicą śmierci. To jest zresztą fakt biologiczny, który tutaj zostaje podniesiony do wyższej rangi, przesycony myśleniem o zbawczej tajemnicy zarówno Wcielenia Syna Bożego jak i Jego śmierci jako jego konsekwencji. Boże Narodzenie jest straszliwą tajemnicą. Ale też w pewnym sensie można powiedzieć, że jego tajemniczość przejawia się także w tym, że można je w taki sposób infantylizować. Wynika to z tego, czym się Syn Boży zasłonił; pieluszkami, żłóbkiem i tak dalej. My jednak powinniśmy w wierze odkrywać tę tajemnicę w całym jej wymiarze, pamiętając o tym, że Stwórca stał się stworzeniem. Oczywiście jest coś dobrego i normalnego w rodzinnej atmosferze, w dziecięcej oprawie świąt. Ale jeśli poprzestaniemy na takim odbiorze, to nie odbędzie się to bez szkody dla naszej wiary, będzie ona po prostu nieprawdziwa.

Wróćmy do książki. Do kogo ona jest adresowana?

Nie ma jednego, konkretnego odbiorcy. Zawarte w niej wypowiedzi były dla mnie w swojej prostocie odkrywcze. Ale to zdecydowanie literatura z zakresu duchowości z przymrużeniem oka, taka religijna rozrywka.

A co o książce sądzą jej współautorzy, czyli Twoje dzieci?

One nie znają tych historii. Dopiero teraz Marianna dowiedziała się, że coś takiego było spisywane. Ale czytać nie chciała. Opowiedziałem im o tym, że taka publikacja będzie wydana. Jagoda dopytywała się, ile będzie tych książek, bo ona jest na okładce. Obawiam się jednak, że na wewnętrzną recenzję musimy jeszcze poczekać.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wobec Boga wszyscy jesteśmy dziećmi
Komentarze (1)
M*
Menio *
27 kwietnia 2016, 13:25
Jak bez przykładów w rodzinie do naśladowania ma Papież sam jeden walczyć ze zbutwieniem laickiej, materialnej i egoistycznej Europy - na fundamentach aborcji i eutanazji nie tylko starszego pokolenia ale i dzieci. Gdzie miłosierdzie w obliczu czułości i współczucia i poświęcenia w tej trosce. Czy w świecie i Polsce ma również "czas" mieć wymiar w przeliczeniu na roboczogodziny? Czy pozwolimy niszczyć nasze nowe pokolenia Polaków - skazując na emigrację do zmywaków, odtrącenia ks.Międlara i Narodowców? Dlaczego budowniczowie systemu komunistycznego otrzymują sowite emerytury i ekscentryczne lansowania ich styków życia? A nasi młodzi muszą rezygnować z zakładania rodzin, posiadania dzieci, nie mają szans na godną pracę.