20 lat temu podczas Wielkiego Postu przeżyłam spowiedź, którą pamiętam do dziś

20 lat temu podczas Wielkiego Postu przeżyłam spowiedź, którą pamiętam do dziś
(fot. depositphotos.com)
Logo źródła: Blogi Monika Chomątowska / podterebintem.blog.deon.pl

Proszę Cię, która lub który czytasz te słowa. Idź do spowiedzi. Nie bój się Jezusa. Obiecuję Ci, że w najbliższych dniach będę się modlić, abyś także Ty, doświadczył/-a owocnego spotkania z Bogiem w sakramencie pojednania, sakramencie radości. Nie odkładaj go. Nie zostawiaj na potem, na jutro, na Wielki Tydzień, na dzień swojej śmierci… Wróć do Jezusa już teraz.

Już kilkakrotnie spotkałam się z narzekaniem na sakrament pokuty. Na jego rzekomą przemocowość, upokorzenie, wpędzanie w poczucie winy, sposób kontroli ludzi i inne tym podobne zarzuty. Cóż, nie zamierzam z tym polemizować. Nie zamierzam negować doświadczeń odmiennych od moich. Chcę po prostu podzielić się swoim doświadczeniem i świadectwem.

Dla mnie spowiedź jest sakramentem radości, a nie udręczenia. Uwolnienia, a nie wpędzania w poczucie winy. Spotkania z kochającym Ojcem, a nie mściwym władcą. Moje chrześcijaństwo wyrasta z doświadczenia głęboko kerygmatycznego i tym samym, paschalnego. Wielki Post jest dla mnie osobiście czasem szczególnym – w tym roku minie 20 lat od w pełni świadomego i pełnego przeżycia Triduum Paschalnego. Mam nadzieję w Bogu, że w tym roku dane mi będzie uczestniczyć w liturgii osobiście, nie tak jak w zeszłym – zdalnie.

To właśnie w Wielkim Poście, 20 lat temu, w czasie szkolnych rekolekcji, przeżyłam spowiedź, którą zapamiętam do końca życia. Wtedy usłyszałam słowa spowiednika: „Bóg Cię kocha, kocha konkretnie Ciebie, kocha Ciebie taką, jaka jesteś”. Niby wcześniej to też wiedziałam. Ale tego dnia te słowa dotarły na samo dno mojego serca. To był dzień, w którym postanowiłam iść za Jezusem, mimo tego, że od tamtego dnia zrozumiałam, że będzie to droga krzyża. Że nie będzie łatwo. Że łatwiej było wcześniej albo byłoby bez Niego. Łatwiej, ale nie szczęśliwiej.

Kilka tygodni później w czasie Mszy Wieczerzy Pańskiej czułam ciarki na plecach, śpiewając: Jestem Twym sługą, synem Twojej służebnicy, Ty rozerwałeś moje kajdany. A w czasie Wigilii Paschalnej doświadczyłam tego, co przeżywali oazowicze podczas Exodusu – świadomie i dobrowolnie odnowiłam w sobie wybór, który uczynili za mnie rodzice w chwili chrztu – wyrzekłam się szatana i grzechu oraz wyznałam wiarę w Jezusa, wybierając Go na mojego Pana i Zbawiciela. Mojego. Osobistego. Bo on umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2, 2). On nie umarł za anonimowy tłum. Umarł za mnie.

I tak niosę w sobie to doświadczenie przez lata. Raz jestem przy Panu i krzyczę, że oddam za Niego życie, by niedługo potem powiedzieć, że Go nie znam. Ale wiem, że zawsze mogę do Niego wrócić. I że czasem wracam, chwytając Jego nóg i mówiąc coś przedziwnego: odejdź ode mnie, bo jestem człowiek grzeszny (por. Łk 5, 8). Myślę, że wiem, co czuł wtedy Piotr. I że gdyby naprawdę chciał, aby Jezus od Niego odszedł, nie przypadłby Mu do nóg. – Nie odchodź, Panie. Nie, nie, nie! Tak bardzo jestem niegodny Ciebie, ale kocham Cię i błagam, nie odchodź.

To nie tak, że nigdy nie zostałam źle potraktowana w konfesjonale. Gdybym tak powiedziała, skłamałabym. Niosę w sobie kilka takich zranień, które się zabliźniają. Wierzę głęboko, że trafiło na mnie, bo gdyby trafiło na kogoś innego, może ta osoba już by więcej nie wróciła?

Gdy mnie takie coś spotka wiem, że powinnam interweniować, upomnieć kapłana, czy zgłosić to jego przełożonym. Nie dlatego, że urażono moją pychę. Ale dlatego, żeby nie zgaszono kiedyś małego knotka i nadłamanej trzciny. Takich sytuacji spotkało mnie jednak tylko kilka. Owszem, o kilka za dużo. Ale w absolutnej większości spotkań z Jezusem (właśnie z Jezusem, wtedy, gdy kapłan nie zapomina, w czyim Imieniu sprawuje ten sakrament i że to nie jest przestrzeń na niegrzeczne zachowanie, czy pochopne sądy można łatwiej zobaczyć, że to Jezus na nas tam czeka) w sakramencie pokuty, otrzymuję radość. Nie jeden raz wracam do domu i płaczę ze szczęścia. Jezus naprawdę jest szalony z miłości do nas. Tak, Jezus naprawdę odszedł od zmysłów (por. Mk 3, 21). Tak, w takiego Boga wierzę.

Raz jestem przy Panu i krzyczę, że oddam za Niego życie, by niedługo potem powiedzieć, że Go nie znam. Ale wiem, że zawsze mogę do Niego wrócić.

Proszę Cię, która lub który czytasz te słowa. Idź do spowiedzi. Nie bój się Jezusa. Obiecuję Ci, że w najbliższych dniach będę się modlić, abyś także Ty, doświadczył/a owocnego spotkania z Bogiem w sakramencie pojednania, sakramencie radości. Nie odkładaj go. Nie zostawiaj na potem, na jutro, na Wielki Tydzień, na dzień swojej śmierci… Wróć do Jezusa już teraz.

A On jej odpowiedział: «Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj!» A kobieta odrzekła Mu na to: «Nie mam męża». Rzekł do niej Jezus: «Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą». Rzekła do Niego kobieta: «Panie, widzę, że jesteś prorokiem.(…) Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: «Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?» Wyszli z miasta i szli do Niego. (J 4, 16-19.28-30).

Samarytanka zachowuje się… irracjonalnie. Kto z nas biegnie, by opowiadać innym, że właśnie spotkał człowieka, który powiedział mu to, co złego zrobił? Kto? Chodzi jednak nie o nas i nie o zło. Chodzi o tego, który o nim powiedział i o sposób, w jaki to zrobił. Jest tylko jeden Człowiek, który potrafi powiedzieć nam o wszystkim, co złego uczyniliśmy, wprost, bez owijania w bawełnę. Powiedzieć tak, że gdy to usłyszymy, nie chcemy uciec. Powiedzieć tak, że nie czujemy się poniżeni, wyśmiani, czy wystraszeni. Powiedzieć tak, że rzucamy wszystko i idziemy zapraszać innych, aby także oni do Niego przyszli. Jest tylko jeden taki Człowiek. Na imię ma Jezus z Nazaretu.

Tekst pochodzi z bloga podterebintem.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Piotr Jordan Śliwiński OFMCap

Ksiądz Józef Tischner powiedział kiedyś, że nie lubi się spowiadać. To chyba powszechne doświadczenie, bowiem nikt z nas nie lubi opowiadać o własnych grzechach i słabościach. Wyznanie grzechów czyni Sakrament Pojednania najtrudniejszym spomiędzy wszystkich spotkań...

Skomentuj artykuł

20 lat temu podczas Wielkiego Postu przeżyłam spowiedź, którą pamiętam do dziś
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.