Adam Szustak OP: ludzie, idźcie do spowiedzi

Adam Szustak OP: ludzie, idźcie do spowiedzi
Logo źródła: w drodze Adam Szustak OP

"Prawdziwie doświadczymy świąt, gdy zaczniemy porzucać nasze grzechy, gdy będziemy z nimi na serio walczyć na przykład przez regularne chodzenie do spowiedzi" - pisze dominikanin.

W dzisiejszych czytaniach mamy wyłożoną całą prawdę  o nawróceniu, o tym, czym ono jest i jak się do niego zabrać. Ewangelia daje nam za przewodnika Jana Chrzciciela, o którym św. Marek pisze krótko, ale bardzo konkretnie i mocno. Zanim jednak przejdę do kwintesencji słowa z drugiej niedzieli Adwentu, przytoczę pewną opowieść, którą usłyszałem kiedyś z ust łódzkiego arcybiskupa Grzegorza Rysia.

Ksiądz biskup jako zawodowy historyk Kościoła zna wiele ciekawych i nieoczywistych faktów. Kiedyś, podczas jednej z jego wizyt w naszym dominikańskim klasztorze na Zielonej w Łodzi, opowiadał nam, skąd się wzięła na Wawelu Kaplica Zygmuntowska. Zwykle nie interesują mnie takie informacje, ale przyznam, że ta historia była dla mnie bardzo inspirująca. Otóż okazuje się, że król polecił wybudowanie tej kaplicy w jednym, bardzo konkretnym celu. Chciał, by codziennie były tam odprawiane roraty. Było to zarządzenie niezależne od okresu liturgicznego, czyli nie tylko w Adwencie, ale i na przykład w Wielkim Poście czy okresie Wielkanocy (oczywiście  z wyłączeniem Wielkiego Piątku i Wielkiej Soboty) w Kaplicy Zygmuntowskiej każdego ranka sprawowane były roraty. Myślę, że musiało być to dość śmieszne, gdy w dzień Bożego Narodzenia, po czterech tygodniach wyczekiwania na narodzenie Jezusa, znów o poranku śpiewano Rorate caeli… Król zarządził, że do codziennych rorat w Kaplicy Zygmuntowskiej mają być wyznaczeni księża, którzy spełniają jeden warunek: potrafią śpiewać. I choć ten pomysł króla wydaje się dość dziwny i trochę zabawny, to kryje się za nim genialna intuicja duchowa, według której każdy dzień powinien być Adwentem, czyli każdy dzień powinna wypełniać intensywna praca nad sobą, będąca czekaniem na przyjście Zbawiciela.

Jan Chrzciciel, którego dziś dostajemy jako przewodnika, kojarzy mi się właśnie z kimś takim, kto codziennie ma w życiu Adwent, kto całe swoje życie poświęcił na odprawianie rorat, czyli na oczekiwanie na przyjście Zbawiciela. Jan to prorok ogłaszający: "Nadchodzi. Idzie Mesjasz. Przygotujcie ścieżki, bo już przychodzi. On jest gotowy, by z wami być". Co ważne zaś, jego zapowiadanie przyjścia Mesjasza miało bardzo konkretny rys, który szczególnie  widoczny jest w Ewangelii św. Marka.

DEON.PL POLECA

W dzisiejszej Ewangelii czytamy, że Jan Chrzciciel oczekiwał na przyjście Chrystusa, udzielając chrztu na odpuszczenie grzechów. Bardzo prosto nawoływał ludzi do nawrócenia, mówiąc niemalże tylko: "Masz grzechy, więc je zostawiaj, nie trwaj w nich". Według niego jedynym sposobem przygotowania się na przyjście Mesjasza było odwracanie się od własnych grzechów, czyli bardzo konkretna robota. Pozostali ewangeliści inaczej opisują działalność Jana, na przykład pokazując, że gdy przychodzili do niego poborcy podatkowi, on mówił im: "Przestańcie kraść" albo gdy rozmawiał z żołnierzami, nakazywał im: "Bądźcie łagodni i nie uciskajcie ludzi" (por. Łk 3,10–14). W opisie św. Marka Jan Chrzciciel po prostu udzielał chrztu, czyli prosił ludzi, by nazywali swoje grzechy, wypowiadali je i oddawali się Bożemu miłosierdziu przez zanurzenie w wodach Jordanu. Pozornie może się wydawać, że takie działania to coś nieatrakcyjnego, zbyt zwyczajnego, by mogło mieć jakąś wagę. Otóż nic bardziej mylnego.

To, co robił Jan Chrzciciel nad Jordanem, jest również dla nas ważną podpowiedzią, jak przeżywać Adwent. Przygotowując się do Bożego Narodzenia, powinniśmy zrobić jedną bardzo ważną rzecz: pozbyć się naszych grzechów. By święta rzeczywiście były czasem przyjścia Boga do naszych serc, musimy podjąć pracę nad wadami i słabościami, musimy nazwać nasze grzechy i się od nich odwrócić. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie da się raz na zawsze pozbyć się grzechów i nigdy więcej do nich nie wracać. Prawdopodobnie całe życie będziemy walczyć z naszymi grzechami i ciągle się  z nich wydobywać. Ważne jest jednak, by w końcu szczerze i mocno postanowić, że nie zgadzamy się na grzechy w naszym życiu i że na serio zaczynamy z nimi walczyć. Bardzo przydałaby się każdemu z nas wybudowana w sercu Kaplica Zygmuntowska, czyli takie miejsce, gdzie codziennie rano przychodzi prorok Jan Chrzciciel, który mówi nam: "Gotujcie ścieżki dla Pana! Przygotowuj się, bo jesteś grzesznikiem".

Pierwszy komunikat dzisiejszej Ewangelii jest więc bardzo prosty: "Jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy natychmiastowego nawrócenia". Gdy słyszymy takie słowa, często reagujemy na nie lekceważąco, mówiąc: "Tak, wiem, wiem, że jestem grzeszny". Wspomniany już biskup Ryś opowiadał kiedyś, że, będąc rektorem w seminarium w Krakowie, czasem pytał swoich kleryków: "Czy ty wiesz, bracie, że jesteś grzesznikiem?" i zwykle słyszał odpowiedź: "No tak, proszę księdza rektora, jestem człowiekiem, więc grzeszę jak wszyscy ludzie". Nie o taką odpowiedź jednak chodziło. Nie wystarczy logicznie wywnioskować, że skoro jesteśmy ludźmi, to jesteśmy grzesznikami, ale bardzo potrzeba nam zobaczyć nasz osobisty grzech i to, że zło nie dotyka jakiejś ludzkości, lecz nas samych. Koniecznie musimy zatem zobaczyć grzechy, w których tkwimy, nazwać je po imieniu, a potem podjąć radykalną walkę z nimi. Nawrócenie musi dziać się w konkrecie, o czym zresztą mówi dziś mocno Jan Chrzciciel: "Prostujcie ścieżki, bo wasze grzechy mogą sprawić, że możecie minąć się z Bogiem, nie spotkać Go, choć będzie blisko, bo wasze serca będą nieczułe i zamknięte grzechem". Jako chrześcijanie nie czekamy przecież na kolację wigilijną, na której najemy się dobrych potraw, ani też na dwa dni leżenia, oglądania telewizji i nicnierobienia. Pewnie, że wszystko to będziemy robić w święta, ale nie to jest ich celem. Prawdziwie doświadczymy świąt, gdy zaczniemy porzucać nasze grzechy, gdy będziemy z nimi na serio walczyć na przykład przez regularne chodzenie do spowiedzi. Może niektórzy, słysząc to radykalne wezwanie do rozprawienia się ze swoimi grzechami, pomyślą, że chodzi o nakaz: "Weź się zepnij i weź się nawróć" i powiedzą: "No dobrze, niby to wszystko wiem i nawet próbuję się nawracać od dłuższego czasu, ale mi to nie wychodzi". Również na takie myśli Jan Chrzciciel ma dla nas - grzesznikowych brudasów - odpowiedź. Biblia często nazywa Jana "głosem wołającego na pustyni", co oczywiście oznacza, że był prorokiem, który na pustyni głosił słowo nawrócenia. To określenie ma jednak jeszcze jedno ważne znaczenie, wynikające z faktu, że pojawia się ono w Piśmie Świętym także w innym miejscu, a dokładniej w Księdze Rodzaju, gdzie opisywana jest historia Hagar i jej dziecka.

Hagar była niewolnicą Sary, żony Abrahama, i jednocześnie matką Izmaela, syna Abrahama, ponieważ Sara, będąc niepłodną, poprosiła męża, by zbliżył się do jej niewolnicy i by z niej miała potomstwo dla siebie. Po latach jednak Sara urodziła własnego syna, Izaaka, i między kobietami pojawił się konflikt. W tej sytuacji Abraham za namową Sary wygnał Hagar i jej syna ze swojego domu na pustynię, dając jej trochę chleba i dzban wody na drogę, choć i tak wiadomym było, że z pewnością wkrótce zginą. Gdy więc skończył się im chleb i wody także zaczęło brakować, Hagar, nie chcąc patrzeć, jak umiera jej dziecko, położyła je pod jakimś pustynnym krzewem, a sama odeszła na taką odległość, by nie słyszeć jego płaczu i jęku. W tym momencie, jak podaje Biblia, Bóg usłyszał głos wołającego na pustyni Izmaela i wysłał aniołów do Hagar, by pokazali jej, że tuż obok jest studnia, z której mogą zaczerpnąć wody i ona, i dziecko. Ponadto Bóg obiecał Hagar, że z Izmaela wyjdzie wielki naród. Kobieta zaczerpnęła więc wody ze studni, dała dziecku, a potem ruszyła w drogę. Z czasem zaś proroctwo się spełniło i z Izmaela narodził się mnogi naród.

Czemu tak szczegółowo przytaczam tę opowieść? Ponieważ słowa, którymi Biblia nazywa Jana Chrzciciela, są cytatem właśnie z tego fragmentu Księgi Rodzaju. Jan nie był więc człowiekiem, który wykrzykiwał: "Nawróćcie się, bo jak tego nie zrobicie, to nigdy nie spotkacie Boga, bo wasze grzechy zamkną Mu drogę". On doskonale wiedział, że człowiek sam nie jest w stanie wydobyć się ze swoich słabości i nie potrafi zwyciężyć w walce ze złem. Każdy z nas jest jak to dziecko Hagar wołające na pustyni, które krzyczy przeraźliwie, bo samo nie potrafi wydobyć się z własnych grzechów i własnych śmierci. Dlatego Jan Chrzciciel jest nazywany "głosem wołającym na pustyni", a sam mówił też: "Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby schyliwszy się, rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym". Jan mówi nam dziś zatem: "Nie wystarczy świadomość, że jesteś grzesznikiem potrzebującym ratunku, choć to oczywiście bardzo ważny pierwszy krok. Nie wystarczy, że zobaczysz w wodach Jordanu swój egoizm, swoje szukanie siebie na każdym kroku, swoją nieczystość, czy też wszystkie inne straszne rzeczy, które robisz. Te wody cię nie obmyją, bo sama świadomość grzechu cię nie uratuje. Musi przyjść Ten, który chrzci Duchem Świętym i któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów".

Wyrażenie, którym posługuje się Jan, mówiąc o tym, że nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandałów Jezusa, związane jest z żydowskim prawem lewiratu. Według tego prawa na przykład ktoś, do kogo przynależała żona po zmarłym bracie, mógł zrzec się tej dziedziczności i dać ją komuś innemu, jeśli inny ją kochał. Rozwiązanie rzemyka u sandała oznaczało przekazanie tego prawa i jednocześnie pozwolenie, by ten ktoś wziął ową kobietę za żonę. Gdy więc Jan zapowiada, że przyjdzie Ktoś, komu nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandała, to próbuje nam powiedzieć, że wszyscy należymy do Boga. Nikt nie jest w stanie wyrwać nas z Jego ręki. Jesteśmy Jego własnością i tylko Bóg może nas zbawić, wyciągając nas z grzechów.

Dziś Kościół w liturgii opowiada nam tak naprawdę w skrócie cały kerygmat. Mówi, że koniecznie musimy zobaczyć, że jesteśmy grzesznikami i bardzo potrzebujemy nawrócenia. Czas w końcu przestać się usprawiedliwiać słowami: "Ja po prostu taki jestem i nic z tym się nie da zrobić", tylko radykalnie powiedzieć "dość" naszym grzechom. A tuż po tym, jak nie zgodzimy się na życie w brudzie i bagnie, powinniśmy stanąć przed Bogiem w bezsilnym wołaniu o Jego miłosierdzie. Jak mówi Jan Chrzciciel, On już nadchodzi. Jeśli więc przyjdziemy do Boga z naszymi grzechami, On nas z nich wyciągnie. Mówiąc najkrócej: Ludzie, idźcie do spowiedzi! Pozwólcie, by Pan Jezus wziął wasze grzechy! Nie mówcie: "Od tylu lat się z tego spowiadam i nic się nie zmienia",  to nic, idźcie po raz kolejny. Nie czekajcie ze spowiedzią do świąt Bożego Narodzenia albo Wielkanocy. Jeśli odkładamy spowiedź, nie korzystamy z niej regularnie, jeśli przez kilka miesięcy, a może nawet lat czekamy na Boże miłosierdzie, to nie dziwmy się, że  nie pozbywamy się  naszych grzechów. Grzech nieoddawany w ręce Pana Boga i trzymany w sercu nabiera mocy.

Wszyscy bardzo potrzebujemy nawrócenia. Na szczęście jest między nami Jezus, który ma Ducha Świętego mogącego nas wydźwignąć z największych ciemności. To jest najpiękniejsza nowina świata. Dołączam się więc do wołania Jana Chrzciciela: "Grzesznicy i brudasy, nawracajcie się i prostujcie wasze ścieżki, bo Zbawiciel nadchodzi. Macie Go na wyciągnięcie ręki, więc Go przyjmijcie. Tylko On ma moc wydobyć was z grzechów".

Rozważanie pochodzi z książki Adama Szustaka OP "Niedzielnik"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Adam Szustak OP

Zbiór komentarzy Adama Szustaka OP do niedzielnych czytań na rok B 2021 roku. Pierwsza z czterech części cyklu.

Książka powstała na podstawie homilii wygłoszonych w ramach cotygodniowej serii internetowej („CNN – Słowo na niedzielę”) publikowanej...

Skomentuj artykuł

Adam Szustak OP: ludzie, idźcie do spowiedzi
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.