Cały
Gdyby człowiek zobaczył jak niewiele może sam z siebie, załamałby się tym widokiem. Gdyby też wiedział, ile naprawdę się mu wybacza, mogłaby go zgubić pycha. Trudno mieć jednocześnie świadomość własnej małości i uprzywilejowania pośród stworzeń. Tak żyła np. św. Faustyna, która widziała siebie jako proch, ale obdarzony największym darem. Tylko prawdziwa pokora potrafi być wdzięczna za dary.
Bardzo często spotykam się z modlitwą, która neguje swoje człowieczeństwo. Ma to miejsce szczególnie podczas adoracji i mszy o uzdrowienie. Słyszy się wtedy prośby "uwolnij mnie Panie ode mnie samego, zabierz moje myśli i pragnienia". Rozumiem, że intencją jest wejście w sferę Bożego zamysłu i oddanie się Jego Opatrzności. Mam wrażenie jednak, że nadużywanie jej buduje w człowieku pewną barierę przed uznaniem siebie takiego jakim istnieję. Prowadzi to człowieka do poczucia rozdarcia duszy, jakby istniały we mnie dwa światy, w którym tylko jeden zasługuje by istnieć, a drugi ulega negacji i oddaleniu.
Pod przykrywką pokory można zamknąć w głębi bardzo istotną i szlachetną część siebie, która wymaga Bożej uprawy. Zamknięta dziczeje niczym sadzonka bez dostępu światła. Z pięknej rzeczy, jaką jest jedność ciała i ducha można wyhodować swojego osobistego potwora karmiącego się strachem i emocjami. Gdy zamykamy duszy dostęp do ciała, tracimy kontakt z rozsądkiem. Nasza duchowość wzlatuje gdzieś wysoko, ale jest tak lekka, że zdmuchnąć ją może słaby wiatr, gdyż nie ma dociążenia. Jest jak statek bez kotwicy - nie może utrzymać się przy brzegu i porywa go sztorm. Rozsądek jest umiarkowaniem, które łagodzi ambicje, gdyż na szczyt nie dociera się w pojedynkę. Czekać na odpowiedni moment nie znaczy poddać się.
Trudno też mówić o pokorze, która jest cnotą duszy, jeżeli nie ma jej w relacji między naszą duchowością i fizycznością. Dusza nie może wywyższać się ponad ciało, gdyż tylko z nim tworzy osobę jako całość. Nasz duch jest odpowiedzialny za zdrowie ciała. Podobnie jest z rolą ciała. Nie może obarczać grzechem i złymi wyborami swoich popędów. Ciężar większy ponad ten dany od Boga nie pozwala nam duchowo rozwinąć skrzydeł. Ciało częściej kojarzy się nam negatywnie. Obarczamy je winą za wszystkie pragnienia nie pochodzące od Boga, za wszystkie rządze i złe wybory. Tymczasem Kościół nazywa je świątynią Ducha Świętego, głosząc zmartwychwstanie duszy i ciała. Zostało dane nam przez Boga, więc nie może być złe. Wykorzystanie ciała wbrew jego powołaniu ma także swoje korzenie w duszy. Nasz Mistrz pokazał nam inną drogę tej wewnętrznej relacji. Jezus nie wyrzekł się cierpienia, nie skosztował mieszaniny octu i żółci, by stracić świadomość. On umarł na krzyżu z ciałem i z tym samym ciałem zmartwychwstał. Stał się człowiekiem przez przyjęcie go z Maryi.
Ciało siłą ducha jest zdolne do poświęceń i cierpienia w imię miłości. Duch poprzez ciało kształtuje swoje cnoty. Zamykając się na jedno lub drugie nie rozwijamy się prawidłowo. Nasza psychika, emocjonalność czy stabilność to nic innego ja owoce tej relacji. Osoby piękne i mocne ciałem popadają w choroby duszy, depresje, nerwice i lęki. Wiele nie tylko konsekrowanych osób nie może sobie poradzić ze swoją seksualnością, a wydaje się, że żyjąc duchem mają większą świadomość i zdolność oceny sytuacji. To są współczesne choroby rozdarcia wewnętrznego.
Czy istnieje złoty środek? Tak! Z całą pewnością mogę powiedzieć, że działa i jak każdy wymaga pracy nad sobą. To dwa kroki - akceptacja i transformacja. Trzeba uznać, że nasze ciało pochodzi z zamysłu Boga od początku do końca. Wszystkie jego pożądliwości i instynkty są dane, by mądrze się nimi dzielić. Pożądanie zbliża małżonków, głód pozwala zatroszczyć się o potrzeby rodziny, nawet chęć bycia zauważonym jest po to, by dać się zauważyć tym, którzy potrzebują naszej pomocy, by dawać świadectwo. W tym drzemie nasza życiowa moc. To nasza motywacja, którą trzeba dobrze ukierunkować. Tym nadaniem kierunku jest właśnie transformacja. Mamy wybór jak rozładujemy naszą pożądliwość czy głód. Możemy też zadać pytanie, czy nie narodziły się z naszej bezczynności? Zamiast bać się, wypierać, zamykać oczy i płakać, zaakceptujmy ten stan, a jego energię wykorzystajmy w pracy, w sporcie czy w studium. Tak naprawdę największym zagrożeniem naszego człowieczeństwa jest znudzenie. Ktoś, kto zamknął swoją cielesność w klatce strachu podczas znudzenia doświadczy największej słabości. Będzie bił się z myślami przeciw swoim pożądaniom.
Na koniec znana wielu historia. Pewien stary Indianin Cherokee nauczał swoje wnuki. Powiedział im tak - Wewnątrz mnie odbywa się walka. To straszna walka. Walczą dwa wilki: jeden reprezentuje strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancję, użalanie się nad sobą, poczucie winy, urazę, poczucie niższości, kłamstwa, fałszywą dumę i poczucie wyższości. Drugi to radość, zadowolenie, zgoda, pokój, miłość, nadzieja, akceptacja, chęć zrozumienia, hojność, prawda, życzliwość, współczucie i wiara. Taka sama walka odbywa się wewnątrz was i każdej innej osoby.
Dzieci myślały o tym przez chwilę, po czym jedno z nich zapytało - Dziadku, a który wilk wygra? - Ten, którego nakarmisz - odpowiedział stary Indianin.
A jeżeli w nas jest podobna walka, tylko między duszą i ciałem? Wtedy warto karmić obydwa wilki, by nie zjadły się wzajemnie. One muszą stworzyć watahę, w niej łatwiej o zwycięstwo. Jeżeli jesteśmy bardziej ludźmi ciała, nie bójmy się otworzyć na głębię ducha, jego wrażliwość i pragnienie poszukiwania sensu oraz Boga. Jeżeli jesteśmy ludźmi ducha, nie bójmy się kształtować swojego ciała, próbować zrozumieć pragnienia i zaakceptować je jako mieszkanie dla naszej duszy. Bądźmy ludźmi kompletnymi, ale bez kompleksów.
Nie piszę tego, by się przypodobać trendom psychologicznym. Wierzę, że Bóg stworzył nas całych na swoje podobieństwo. Tylko i wyłącznie nasza wolna wola decyduje, którą drogą idziemy. Bądźmy wdzięczni Bogu, że stworzył nas tak pięknymi. Niech nasze wybory życiowe podkreślają to piękno.
Skomentuj artykuł