Jak zając spotkał się z Chrystusem
Nikt nie mówi, że bez całonocnej adoracji oraz rezurekcji nie ma spotkania z Chrystusem. Może wystarczy kilkanaście lub kilka minut, ale powierzonych całym sercem. Szczerych i radosnych kilku zdań wypowiedzianych Chrystusowi.
Jestem na zakupach tuż przed Wielkanocą i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszędzie widzę króliki, ewentualnie zające. Są czekoladowe, lukrowe, landrynkowe a nawet "żywe", chodzące po markecie z koszyczkiem, w którym znaleźć można mnóstwo kolorowych jajeczek. Pięknie to wszystko wygląda i napatrzeć się człowiek na to nie może. Pełno sztucznych kwiatów, mnóstwo ofert na twaróg, ser, mak, a oprócz tego sikawki, pistolety czy nawet AK 47 i wszystko na wodę. Nie można oczywiście zapomnieć o jajkach i kiełbasie, bo co do koszyczka człowiek włoży.
Ach nie ma co się znęcać nad klawiaturą, własnym mózgiem a przede wszystkim nad tymi, którzy będą to czytać. Jeśli Wielkanoc jest dla kogoś święconką, królikiem, jajkiem i kiełbasą i jest mu z tym dobrze, to niech tak zostanie. Tylko niech nie mówi, że przeżywa święta Wielkanocne, ponieważ święta wielkanocne są świętami zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, a nie koszyczkiem z dwoma jajkami i kiełbaską.
Wielkanoc może być duchową wędrówką z Chrystusem. Wędrówką, w której widzimy cierpienie, pot, łzy, krew, żal, okrucieństwo ale też przebaczenie, wiarę, wytrwałość oraz ogromną miłość. Miłość, która chce dobra dla drugiego człowieka. Miłość, która nie szydzi, nie pokazuje palcem, czy też nie wciska komuś swojego sposobu przeżywania świąt. Miłość, która jest podarunkiem, a nie niechcianą koniecznością. Miłość, która jest spotkaniem z Chrystusem. Spotkaniem przy stole, ale stole eucharystycznym. Jak długo może trwać to spotkanie? Tyle, ile każdy z nas chce i potrzebuje. Nikt nie mówi, że bez całonocnej adoracji oraz rezurekcji nie ma spotkania z Chrystusem. Może wystarczy kilkanaście lub kilka minut, ale powierzonych całym sercem. Szczerych i radosnych kilku zdań wypowiedzianych Chrystusowi. Tak jak w opowiadaniu Bruno Ferrero o pewnym młodym człowieku:
"Codziennie w południe pewien młody człowiek zjawiał się przy drzwiach kościoła i po kilku minutach odchodził. Nosił kraciastą koszulę i podarte dżinsy, tak jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał w ręku papierową torebkę z bułkami na obiad. Proboszcz, trochę nieufny zapytał go kiedyś, po co tu przychodzi. Wiadomo, że w obecnych czasach istnieją ludzie, którzy okradają również kościoły. Przychodzę pomodlić się - odpowiedział chłopak. Pomodlić się... Jak możesz modlić się tak szybko? Och... codziennie zjawiam się w tym kościele w południe i mówię tylko: "Jezu, przyszedł Jim", potem odchodzę.
To maleńka modlitwa, ale jestem pewien, że On słucha. W kilka dni później, w wyniku wypadku przy pracy, chłopak został przewieziony do szpitala z bardzo bolesnymi złamaniami. Umieszczono go w pokoju razem z innymi chorymi. Jego przybycie zmieniło oddział. Po kilku dniach, jego pokój stał się miejscem spotkań pacjentów z tego samego korytarza. Młodzi i starzy spotykali się przy jego łóżku, a on miał uśmiech i słowo otuchy dla każdego. Przyszedł odwiedzić go również proboszcz i w towarzystwie pielęgniarki stanął przy łóżku chłopaka. Powiedziano mi, że jesteś cały pokiereszowany, ale że pomimo to wszystkim dodajesz otuchy. Jak to robisz?. To dzięki Komuś, Kto przychodzi odwiedzić mnie w południe. Pielęgniarka przerwała mu: Tu nikt nie przychodzi w południe... O, tak! Przychodzi tu codziennie i stając w drzwiach mówi: "Jim, to Ja, Jezus"- i odchodzi."
Skomentuj artykuł