6. Nie cudzołóż
"Musimy spróbować, przecież jak nie dobierzemy się pod cielesnym względem, to będziemy męczyć się całe życie, a ja męczyć się nie chce". Człowiek stał się salonowym nowym samochodem. Przychodzę, próbuję, trochę zużyję i pójdę, bo muszę sprawdzić też inne modele.
Wkraczamy teraz na ogromne pole minowe. Jeden fałszywy krok i bum. Można umoralniać, grozić palcem czy straszyć piekłem, ale na osobie w wieku 40 lat lub mniej, nie zrobi to najmniejszego wrażenia. Jeśli ktoś z was łudzi się, że nakłoni osobę żyjącą w seksualnej wolności do wstrzemięźliwości przed ślubem to, powiedzmy sobie szczerze, szanse są porównywalne z wygraną Adamka z Kliczką. Nie będę nikogo umoralniał z jednego prostego powodu, każdy z nas ma swój rozum i wybiera, co jest dla niego dobre. Chce pokazać na przykładach, jak można osadzić to bardzo różnie interpretowane przykazanie w dzisiejszym świecie młodego człowieka. Zaczynamy.
Ktoś się myli
Dwa dni temu przeczytałem bardzo ciekawą historię. Młoda katoliczka na tydzień przed ślubem poszła do spowiedzi. Jak napisała, "pełna wiary i ufności" chciała wyznać wszystkie grzechy przed ślubem. Powiedziała księdzu, że spała ze swoim przyszłym mężem. Na co ksiądz zareagował pytaniem: - Co robiłaś?. - Spałam ze swoim przyszłym mężem - odpowiedziała. Ksiądz powtórzył pytanie i usłyszał po raz kolejny tę samą odpowiedź. Pouczył panią, że nie "spała ze swoim przyszłym mężem" tylko cudzołożyła ze swoim przyszłym mężem. Wybuchła kłótnia. Pani stwierdziła, że cudzołóstwo to "stosunek z cudzą żoną lub cudzym mężem". Przecież ona kochała się tylko z nim, bo go kocha, a zresztą i tak będą małżeństwem, tak więc nie rozumie, o co ksiądz się czepia.
Pani obraziła się na księdza, że nie chciał jej udzielić rozgrzeszenia i z wielkim fochem wyszła z konfesjonału. Poszła do innego kościoła, powiedziała innemu księdzu, w czasie spowiedzi szybko i mało zrozumiale, że cudzołożyła i otrzymała rozgrzeszenie. Cały wywód zakończyła stwierdzeniem, że po ślubie to ona już do kościoła nie będzie chodzić, bo księża są zacofani, nie rozumieją młodego pokolenia, a jak ktoś ją pyta, czy chodzi do kościoła, to odpowiada, że nie musi chodzić do kościoła, żeby być dobrym człowiekiem. Poza tym, w chwili chyba uniesienia, dodała, że praktykujący wierzący to pójdzie na niedzielną Mszę, poskłada ręce do modlitwy przez godzinę, a jak przychodzi poniedziałek, to chleje, bije żonę, klnie i wyżywa się na dzieciach.
Jak przeczytałem cały ten filozoficzny wywód, to pomyślałem, że jestem głupi, bo po co żyje w czystości przedślubnej ze swoją narzeczoną, jeśli nasze współżycie jest tylko kwestią czasu. Przed ślubem, po ślubie, co za różnica, przecież i tak będę z nią do końca życia. W tym właśnie momencie serce wali mocny prawym sierpowym i zwraca uwagę na słowa "do końca życia" . Jak mamy ze sobą być do końca życia, jeśli nie możemy wytrzymać kilku miesięcy, hamując nasz popęd seksualny ?
Maraton
Żadnym odkryciem nie będzie stwierdzenie, że życie to nie jest bieg na sto metrów. To jest maraton i to z przeszkodami. Ważne, jak do tego maratonu jesteśmy przygotowani. Czy potrafimy rozłożyć siły na cały bieg? Czy nastawiamy się na ciągły sprint? Czy po ślubie będę w stanie ofiarować coś swojej żonie? Czy mój arsenał nie jest już pusty? Pójść do łóżka jest łatwo. Czy tak samo łatwo jest się wspólnie modlić? Jeśli stanę do maratonu pod nazwą małżeństwo i będę chciał go przebiec sprintem, zmęczony w dodatku 8-letnią rozgrzewką mieszkania razem, to po jednym kilometrze zejdę z trasy, bo nie dam rady. Nie będę miał sił. Czy w trudnych momentach narzeczeństwa, kiedy pojawia się pożądanie, jesteś w stanie wziąć Pismo Święte i modlić się o siłę do wytrwania w czystości? Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że nie jest to łatwe, ale możliwe. To tak jak z nauką jazdy samochodem. Jeśli wciskam tylko gaz, to skończę na drzewie pod nazwą rozwód. Kościół uczy, gdzie w tym narzeczeńsko-małżeńskim samochodzie jest hamulec i jak go używać. Gaz jest ważny, ale nie bez powodu obok niego jest hamulec.
Ja muszę spróbować
Jak z taśmy można puszczać teksty młodych ludzi typu: "Musimy spróbować, przecież jak nie dobierzemy się pod cielesnym względem, to będziemy męczyć się całe życie, a ja męczyć się nie chce". Człowiek stał się salonowym nowym samochodem. Przychodzę, spróbuję, przejadę się trochę i pójdę, bo muszę przecież sprawdzić inne modele.
Przejechałem się drugim, trzecim, czwartym i piątym i już teraz wiem, który z nich najbardziej mi odpowiada. Przyznam szczerze, że pomysł jazdy próbnej jest niesamowicie trafionym marketingowym strzałem, ale w przypadku samochodów. Człowiek samochodem nie jest. Oprócz podwozia, nadwozia, silnika, elektryki i mózgu ma też serca i uczucia. Gdyby samochód mógł czuć, to jakby się czuł po fakcie, że nikt go nie chce, chociaż przejechało się nim już ze sto osób?
Pewien ksiądz uświadomił mi bardzo ważną rzecz, na którą wcześniej nie zwracałem uwagi. Mianowicie, jeśli próbowanie jest tak ważne, to jakbyś się czuł, gdyby twoją narzeczoną lub żonę wypróbowali wcześniej wszyscy twoi koledzy? Przecież oni też szukają i chcą próbować.
Każdy sam wybiera swoją życiową drogę i kieruje się w tę stronę, w którą chce. Ze swojego doświadczenia wiem jedno: to Bóg daje miłość. To on ją wymyślił i stworzył tak cudowną i poetyczną. Spójrzmy na św. Józefa ten to był kozak. Wiedząc o Maryi tylko dwie rzeczy: że jest brzemienna i to nie z nim, oraz, że grozi jej ukamienowanie za cudzołóstwo, zabiera ją i ucieka wojskom Heroda sprzed nosa uzbrojony jak Shrek tylko w osiołka, w dodatku niemowę. To jest poświęcenie i męstwo. Józef wiedział, że nie może przegrać najważniejszej rzeczy w swoim życiu - miłości. Z całego serca życzę wszystkim, aby nie przegrali w swoim życiu miłości. Z Bogiem.
Skomentuj artykuł