Jest takie miejsce (1)
Uciekali do nowoczesnego świata. Znaleźli się na drodze do nieba. Czy do niego trafią? Sąd nad nami zaczyna się już dzisiaj...
Nowy samochód Piotra rozpędzał się do kolejnych granic możliwości oferowanych przez skrzynię biegów. Na ustach Mai pojawił się uśmiech, a jej oczy lśniły na myśl o zapowiadającym się wieczorze. Prędkość umożliwiała ucieczkę nie tylko z cuchnącego, skostniałego Kamienia, ale także od starego życia z którego wyrwał ją Piotr. Zmierzali teraz do miasta, jasne, brudnego, ciasnego, hałaśliwego, ale jednak dającego szansę miasta. Początek w tym mieście nie rysował się też zresztą tak ponuro, jak mogłaby przypuszczać jeszcze kilka miesięcy temu. Najpierw spojrzenia, westchnienia, potem spotkania, czułość, miłość. Droga do nowego życia z Piotrem zdawała się usłana różami. Lekki posmak goryczy dawała Mai jedynie świadomość, że uczucie, którym darzyła Piotra nie było akceptowane w rodzinnym Kamieniu, ale zauważyła, że pod naporem jej słów i zapewnień powtarzanych w nieskończoność, także te dziwne bastiony tradycji powoli pękały. Tak, to było wręcz stereotypowe. Pytania o zaręczyny, małżeństwo, rodzinę, dzieci. Czy każda dziewczyna zderza się z tymi pytaniami? Oczekiwaniami? Zapewne, ale to jeszcze nie był czas dla Mai na takie sprawy.
Piotr rozumiał oczekiwania wobec siebie. Miał ochotę spełniać je wszystkie. W głowie szumiała radość, szczęście, wolność. Spotkał Maję kilka miesięcy temu będąc przejazdem w jej miejscowości, kupując w absurdalnie zatęchłym miejscowym sklepie papierosy. Potem zaczął coraz częściej przejeżdżać przez Kamień, coraz częściej bywać u niej, potem poznał jej rodziców, kompletnych ignorantów widzących horyzont tuż za granicą Kamienia. Teraz udało mu się z nimi wygrać. Wydobył ją stamtąd i wiózł do miejsca, gdzie będzie mu wdzięczna, gdzie siłą rzeczy rodzice przestaną indoktrynować ją swoim katolickim światopoglądem. Wolność, nie zniewolenie. Radość, nie ponura egzystencja. Przymknął oczy, do płuc sączył powoli powietrze przepojone jej perfumami. Nawet wydawało mu się, że sama jej obecność wprawia obecny w tym powietrzu tlen w jakieś specyficzne drgania, które wywoływały w jego ciele stan dziwnego, wspaniałego uniesienia.
Usilnie naciskający na lewą półkulę mózgu przedmiot nie dawał za wygraną. Był to ułamek chwili, ale chwila ta jakby z każdą jej kroplą wydłużała się, a sprawy na zewnątrz świadomości zwalniały. Przedmiot sprawiał, że do świadomości zaczynały napływać sygnały wymagające reakcji. Co to może być? Zdenerwowanie? Nieprzyjemność? Ból? Skąd w tym pełnym własnego szczęścia samochodzie pojawił się ból? - pytał Piotr. Nagle poczuł, że przedmiot zagłębia się w jego ciało, że rozrywa po kolei każdą tkankę w jego głowie, w jakimś momencie zauważył, że przestaje prawidłowo rozumieć, a ostatnie obrazy utrwalają się w świadomości. Na kierownicy pojawiły się niewielkie ogniki, światełka mrugające przyjaźnie, jakoś znajomo. Bezwład nie pozwolił mu jednak zareagować na nie, aż do chwili, gdy ujrzał swój samochód na drodze przygnieciony przez naczepę TIR-a. TIR rozpadł się na dwie części, a z jego środka wysypały się buty. Męskie, damskie, wszystkie eleganckie, skórzane, pewnie drogie. Obraz samochodu oddalił się w taki sam sposób jak obraz Ziemi, Słońca, Galaktyki. Spadał w jakiś dziwny sposób, ani w dół, ani do tyłu, ani w bok. W sposób zupełnie dziwaczny i obcy jego dotychczasowemu doświadczeniu. Zdziwił się, że nigdy dotąd nie zechciał w taki sposób się poruszać.
Piotr i Maja siedzieli obok siebie w miejscu przypominającym dworzec kolejowy w Bernie. Prosto skonstruowane, logiczne, schludne, a jednocześnie sprawiające przyjemność przebywania w nim miejsce. Siedzieli na metalowej, pomalowanej na zielono ławce ustawionej równolegle do zagłębienia, w którym zwykle widywało się ułożone na drewnianych belach tory. Torów jednak tam nie było. Po drugiej stronie tego torowiska znajdował się domek. Domek zbudowany był z czegoś imitującego pruski mur.
Brązowe drewniane bele w sposób bardzo efektowny odcinały się od bieli ścian, a tuż przy brązowych okiennicach wisiał czarno-biały zegar. Wskazywał godzinę za piętnaście piątą. Zegar był stary, okrągły, stylizowany chyba na czasy wiktoriańskie. Rozglądając się można było zorientować się, że wskazuje wczesną godzinę ranną, nie zaś popołudnie. Chociaż nad głowami i nad całą stacją rozciągał się ogromny, typowy dach, to przez jego półprzeźroczyste szyby widać było jakby poświatę wschodzącego słońca, miejscami bladą, miejscami różowawą. Pod półokrągłą konstrukcję tego dachu wkradała się jakby poranna rosa, mgła. Za pruskim domkiem znajdowało się rozległe puste miejsce. Przechadzali się po nim ludzie. Zwierząt nie można było dostrzec.
Maja odwróciła głowę. Zorientowała się, że po drugiej stronie ławki znajduje się wysoki, szary mur. Nie można było zobaczyć jak jest on wysoki, ponieważ przykrywający stację dach przylegał do niego.
- Czy możesz wstać? - zapytała Maja.
Piotr wstał powoli. Odkrył, że ruchy są w tym dziwnym świecie o wiele łatwiejsze.
- Nie jestem pewien co się właśnie wydarzyło - odpowiedział Piotr - ale musimy przede wszystkim spróbować zorientować się co tutaj robimy i w ogóle gdzie jesteśmy.
Piotr złapał za dłoń Mai i podniósł ją z ławki.
- Zobacz, tam jest jakaś tabliczka! - powiedział z radością. Maja spojrzała jeszcze kątem oka na ludzi po drugiej stronie torowiska, ale stwierdziła, że może rzeczywiście lepiej jest najpierw zorientować się gdzie się znaleźli. Oboje podbiegli do tabliczki, która jak się okazało wisiała nad nieproporcjonalnie małymi wobec tej ściany drzwiami.
- Obserwatorium Astronomiczne? - zawołała ze zdziwieniem - o co w tym wszystkim chodzi, gdzie my jesteśmy?
Piotr zauważył na mosiężnej tablicy znajome świetliki. Wydawało się, że to słońce wzeszło już na tyle wysoko, aby oświetlić to miejsce ciepłymi promieniami. Światełka jednak zbiły się w zwartą smugę. Do niej z kolei po chwili dołączyła druga, a ciężkie dębowe drzwi ustąpiły pod naporem światła. Promienie oświetliły przedsionek. Podłogę zdobiły słowa "Omnia subiecta sunt naturae", "wszystko podlega naturze". Piotr wykonał krok jako pierwszy, za nim do środka weszła Maja. Po przejściu przedsionka dostrzegli, że ktoś zbliża się do nich z drugiej strony pomieszczenia. Był to mężczyzna ubrany w dobrze skrojony garnitur. Jasne, krótkie włosy i równie krótka broda współgrały z pooraną zmarszczkami twarzą.
- Witam ciebie Maju. Witam także ciebie Piotrze - powiedział nieznajomy uśmiechając się lekko. Jego głos wydawał się lekko chropowaty, ale jednocześnie spokojny, opanowany, pewny. Otworzył teczkę, w której znajdowały się tylko dwie kartki papieru. Maju, urodziłaś się jako córka Barbary i Jana w parafii pod wezwaniem świętej Jadwigi w Kamieniu. Było to dwadzieścia osiem ziemskich lat temu. Ty, Piotrze, synu Rozalii i Tadeusza, urodziłeś się również dwadzieścia osiem lat temu w Warszawie, w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Tu nieznajomy skłonił głowę. Oboje zakończyliście ziemski żywot w roku 2010 w drodze z Kamienia do Warszawy w wypadku samochodowym. - Czy wszystko się zgadza? - dodał z uśmiechem.
- Mam trzydzieści lat, nie dwadzieścia osiem. Nie jestem też w stanie potwierdzić tożsamości mojego ojca, bo go po prostu nie znałem - odrzekł Piotr. Nieznajomy zmarszczył brwi i otworzył znów swoją teczkę. Przez chwilę oglądał z uwagą swoje dwie kartki i zaczął czytać: "Pomimo wielu starań nie udało mi się przekonać matki Piotra do udzielenia mu Sakramentu Włączenia do Kościoła. Jako ostateczny krok zawnioskowałem ciężkie zapalenie płuc u dwulatka, co miało miejsce w styczniu roku Pańskiego 1982. Piotr został przywieziony do szpitala kolejowego w Warszawie, gdzie będąc w ciężkim stanie został potajemnie ochrzczony przez pielęgniarkę oddziałową. Wkrótce potem pielęgniarka powiadomiła o tym fakcie proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Warszawie, który dokonał stosownego wpisu do ksiąg parafialnych. Matka Piotra pozostała nieugięta i nie zdecydowała się potwierdzić Sakramentu wobec kapłana."
- Tak więc dla Kościoła urodziłeś się wtedy, gdy Maja - w roku Pańskim 1982. Gdyby nie owa pielęgniarka, nie miałbyś dziś szansy usłyszeć tego, co zaraz Wam przedstawię - kontynuował brodacz, tym razem jednak uśmiech zniknął z jego twarzy. Maja silniej ujęła dłoń Piotra.
- Czy to oznacza, że za chwilę zostaniemy osądzeni? - zapytała z pewną trwogą.
- Zaraz wszystko się wyjaśni, ale po kolei moi drodzy. Nazywam się Krzysztof Clavius. Na Ziemi byłem papieskim astronomem. Tutaj zajmuję się wprowadzaniem w nowy świat ludzi takich, jak wy. Za chwilę zaproszę Was do góry, gdzie sami będziecie mogli przekonać się o kilku pomniejszych kwestiach, ale najpierw chciałbym powiedzieć wam kilka podstawowych informacji. Po pierwsze: jest jeden Bóg. Tutaj Krzysztof ponownie schylił głowę. Jest On sprawiedliwym Sędzią. Wynagradza On wszystkich za każde dobro, ale za każde wyrządzone zło karze. Jest on w trzech Osobach - Ojca, Syna i Ducha. Na szczęście dla nas Syn Boży stał się Człowiekiem i umarł za nas, abyśmy mogli żyć. Jak sami widzicie nasze dusze są nieśmiertelne, ale do waszego zbawienia potrzebna jest Boża łaska.
Salę wypełniała cisza. Piotr i Maja wpatrywali się w oczy Krzysztofa jakby spodziewali się usłyszeć od niego decyzję: niebo, czy piekło. Po lewej stronie pomieszczenia znajdowały się szerokie, kamienne schody. Oświetlane jakby z dwóch stron sprawiały wrażenie zapraszających do góry. Tańczące promienie zamieniły się nagle jakby miejscami. Powietrze przeciął jakby świst metalu szpady czy też może miecza. Na schodach nie znać było już delikatnych promieni, lecz stało tam dwóch potężnych mężczyzn.
- Zło, które wyrządziliście sobie i innym woła przeciwko wam - powiedział krótko Krzysztof - ale Pan nasz okazał wam łaskę. Będziecie mogli poznać dobro i zło. Wasi Aniołowie, którzy strzegli was jak najdroższego skarbu naszego Pana, wskażą wam drogę na sam szczyt obserwatorium. Tam poznacie wasze życie z perspektywy przedsionka niebios. Będziecie odtąd wiedzieć co jest dobrem, a co złem, a w związku z tym będziecie w stanie rozumnie wybrać, czy chcecie żyć zgodnie, czy wbrew waszej naturze.
Drogę do najwyższej w obserwatorium kopuły pokonywali w towarzystwie Aniołów w milczeniu. W trakcie tej drogi musieli zatrzymywać się kilkukrotnie, aby odpocząć. Zmęczenie tą wspinaczką było jednak tym zdrowym zmęczeniem, które na Ziemi wywołuje naturalną radość. Odwiedzali więc kolejno mieszkańców Obserwatorium. Zajmowali się oni porządkowaniem praw wszechświatów, których Bóg stworzył niezliczoną ilość. Powoli odkrywali też radość z poznawania tych innych wszechświatów. Inne fizyki, inne mechaniki, inne naturalne logiki dawały tak wiele możliwości. W niektórych z nich mogło pojawić się życie, w innych nie. Powoli odkrywali znaczenie sporów, które prowadzili jeszcze kilka dni temu, sporów o kolor tapicerki, kolor ścian w ich mieszkaniu w mieście. W końcu dotarli na sam szczyt.
- Jaki jest cel naszej wizyty tutaj? - zapytał w końcu anioła Piotr - Doskonale znam przecież swoje życie na Ziemi. Wiem, co zrobiłem dobrze, co nie wyszło. Potrafię się rozliczyć i żadna retrospekcja nie jest tutaj potrzebna - stwierdził stanowczo. Anioł Piotra spojrzał na niego z uwagą. Stali w wąskim korytarzu, który ze schodów prowadził do pomieszczenia obserwacyjnego. Piotr mógł w nim poruszać się w miarę swobodnie, ale postać anioła ledwie mieściła się w tym przejściu.
- Porozmawiamy o tym, gdy spojrzysz choćby na swoje dzieciństwo. Będziesz wiedział o czym chcemy Cię powiadomić - odparł spokojnie anioł.
Maja przyspieszyła kroku. Koniec korytarza wieńczył wykonany z czerwonej cegły portal. Brak ozdób przypominał raczej portale, bramy i przejścia charakterystyczne dla ceglanych zamków krzyżackich na wschodzie Europy, niż bogato zdobione wejścia do gotyckich katedr Francji. Wewnątrz panował charakterystyczny półmrok. Po prawej stronie lekką poświatą odcinały się od niego ekrany maszyn liczących. Siedzieli przy nich ludzie zajęci wprowadzaniem do maszyny jakichś informacji. Maja przyjrzała się bliżej ich pracy. Na dwóch ekranach znajdowały się podobne zdjęcia złożone z mnóstwa mniejszych i większych ciemnych, często prawie czarnych kropek. Na ekranie środkowym widniały kolumny cyfr. Dopiero po chwili zorientowała się, że zdjęcia na bocznych monitorach pokazują gwiazdy. Były to po prostu negatywy!
- To nie jest twoja okolica - powiedział, uśmiechając się, milczący dotąd anioł Mai. Ziemia znajduje się w zupełnie innej galaktyce. Pan nasz stworzył twój wszechświat z pewnym bardzo dowcipnym elementem. Jak widzisz, badamy tutaj ten świat w skali makro, ale gdybyśmy przyjrzeli mu się głębiej, zobaczylibyśmy planety, potem kontynenty, na waszej planecie nawet miasta, ulice, domy, a w nich ludzi i konkretne przedmioty. Ale wchodząc jeszcze głębiej dotarlibyśmy do cząsteczek, atomów, cząstek elementarnych i tak dalej. W szkole uczono cię, że każda reakcja ma swoją przyczynę, że jeśli dwukrotnie powtórzysz to samo doświadczenie, otrzymasz ten sam wynik. W waszym wszechświecie nie jest tak do końca. W skali cząstek elementarnych musimy użyć pewnego prawdopodobieństwa. Co więcej, według praw tego wszechświata przykładowo nie można stwierdzić na pewno, że elektron w atomie znajduje się w konkretnym miejscu, w konkretnym czasie. To nie oznacza, że nie potrafiliście tego stwierdzić, tylko że po prostu tak nie jest. Te dwie wartości na raz są po prostu nieokreślone. Możesz tylko powiedzieć, że dany elektron jest w tym miejscu z pewnym prawdopodobieństwem...
- Dlaczego o tym mówimy? - przerwała aniołowi Maja - Dlaczego to takie skomplikowane?
- Widzisz, ludzie tutaj badają światło z gwiazd waszego wszechświata. Na podstawie tych obrazów opisują go bardzo dokładnie. Położenia planet, gwiazd, ich prędkości, masy. Jest to konieczne, ponieważ przez brak pewności w skali mikro nikt nie jest w stanie powiedzieć jak dokładnie wygląda ten świat w skali makro. Jest to też przyczyna, że ty, Piotr i każdy inny człowiek możecie mieć wolną wolę. Że atomy z których składają się wasze mózgi nie dyktują wam waszych myśli, decyzji. Pan nasz stworzył ten świat właśnie w taki sposób specjalnie po to, aby wolna wola mogła zaistnieć także poza Nim. W człowieku. Abyście w sposób wolny mogli podejmować decyzje. Dopóki nie nastąpi koniec tego świata, wolna wola nie zostanie wam ludziom w nim żyjącym zabrana.
Anioł się uśmiechnął, a w jego oczach Maja dostrzegła spojrzenie, którym dawno temu obdarowywał ją ojciec, człowiek zajmujący się na co dzień prostymi czynnościami, ale mający w swojej duszy jakąś ogromną przestrzeń, miejsce dla myśli wielkich. Kiedyś zabierał ją w niedzielne wieczory na długie spacery nad jezioro w Kamieniu. Uczył ją nazw gwiazdozbiorów, czasem tuż po zachodzie słońca pokazywał Wenus, innym razem Jowisza. Razem marzyli o małej lunecie aby oglądać jego cztery galileuszowe księżyce. Potem te wieczory stawały się coraz rzadsze. Maja myślała więcej o konkretnej przyszłości, o pracy, o wyrwaniu się z Kamienia. Czas poświęcała na konkrety. Teraz tak bardzo chciałaby podzielić się tym wszystkim z ojcem!
Po przeciwnej stronie pomieszczenia znajdował się metalowy podest. Prowadziła na niego drabina. Nad podestem znajdował się zawieszony na złożonym z wielu metalowych kół, podnośników i odważników spory teleskop. Sufitu w pomieszczeniu nie było. Na samej górze nad teleskopem znajdowała się kopuła przedzielona na dwie przylegające do siebie ściśle części. W pewnej chwili całe pomieszczenie poruszyło się gwałtownie. Stojący na podłodze kubek potoczył się pod ścianę dowodząc, że pomieszczenie zostało wprawione w ruch obrotowy. Po chwili kubek zatrzymał się świadcząc, że pomieszczenie przestało się obracać. Z kolei głuchy stukot z górnych części pomieszczenia rozpoczął procedurę otwierania kopuły. Oczom Mai i Piotra ukazała się najpierw wąska szczelina tego czegoś, co znajdowało się nad obserwatorium. Na kruczo czarnym niebie usianym białymi, żółtymi, błękitnymi i różowymi gwiazdami znajdowało się coś jakby serce. Czerwony gaz lub pył uformował je otaczając bladoróżową mgiełką w podobnym kształcie. W środku tego obłoku migotała biała gwiazda, a na prawo radośnie błyszczał cały ich komplet. Oboje wdrapali się na metalowy podest czym prędzej i zanim kopuła otworzyła się razem ze swymi aniołami podziwiali ten spektakl stojąc już tuż obok teleskopu.
- To Wielki Obłok w Orionie - powiedział anioł Mai.
- Tylko widziany z przeciwnej strony - dodał drugi z nich - jeśli zajrzymy za niego, zobaczymy Ziemię.
Serca Mai i Piotra zabiły szybciej. Ze wzruszeniem spojrzeli w górę.
Schodząc po schodach mijali tych samych ludzi. Myśli Piotra jednak krążyły wokół zupełnie innych spraw. Koncentrowały się na jego ojcu, którego w końcu zobaczył. Zobaczył, przegraną przez niego bitwę z własnym alkoholizmem. Zobaczył człowieka, który po narodzinach Piotra podjął wyzwanie i odstawił kieliszek i podjął decyzję o całkowitej zmianie życia. Widział samego siebie w ojcowskich ramionach noszonego z wielką uwagą, bawionego, śmiejącego się i płaczącego obojga rodziców. Widział aniołów odsuwających wtedy od ojca wszelkie problemy początku lat osiemdziesiątych, posyłających sąsiadów z mlekiem w proszku wystanym w kolejce "przy okazji", pakujących w darach z zagranicy tetrowe pieluchy. Tak, aby decyzja o rzuceniu picia miała czas ugruntować się w duszy ojca, zapuścić korzenie i przetrwać bitwę, którą musiał przecież jeszcze stoczyć z nałogiem. Rok później, jeszcze przed stanem wojennym ojciec wyszedł po taką paczkę do kościoła. Było to tuż po niespodziewanej wizycie teściów, którzy z wiadomych przyczyn niezbyt przychylnym okiem na niego patrzyli. Wracał do domu z paczką spięty, zdenerwowany. Przechodził koło zalesionego nieużytku. Mijał kamienny murek. Za murkiem znajdowała się ścieżka prowadząca do ich domu. Jeszcze dwieście metrów dzieliło go od wejścia do bloku. Jakiś półmrok pokrywał tą ścieżkę. Coś jakby cienie co chwila przemykały przez nią smagając ojca po twarzy. Zatrzymał się, w jego głowie pojawiła się myśl, aby jeszcze tylko chwilę poczekać pod domem, nabrać sił na kolejną przeprawę z teściami. Cienie usłużnie wskazywały mu drogę do zagajnika. Przeszedł dwa kroki w prawo, minął pierwsze krzewy. Chciał nabrać w płuca rześkie powietrze i wracać, ale zobaczył siedzących na ziemi dawnych kolegów. Pili. Chciał uciec, ale bitwa była już przegrana. Wypił "na odwagę". Tego dnia nie wrócił do domu. Następnego także. Po kilkunastu dniach przyszedł, przepraszał. Matka już mu nie wybaczyła. Bogu także. Rok później odmówiła chrztu Piotra w kościele. Piotr zaś znalazł wzór mężczyzny w zupełnie innych miejscach, zupełnie innych ludziach. Kariera, szybkie samochody, suto zakrapiane imprezy i amfetamina sprawiały, że czuł jak w jego żyłach krew pulsuje popychając go ku lepszemu środowisku, większym pieniądzom, ekskluzywnemu życiu.
Skomentuj artykuł