List do Taizé
Wczoraj wróciłam ze Spotkania w Rzymie. Było to moje czwarte Spotkanie Europejskie. Chciałabym podzielić się kilkoma refleksjami, do których skłoniło mnie szczególnie polskie spotkanie narodowe w Bazylice Świętego Pawła z dnia 1 stycznia 2013.
Do Rzymu przyjechałam z grupą przyjaciół. Po raz pierwszy udało nam się zebrać, dlatego z wyjazdem wiązaliśmy wielkie nadzieje na wspólne spędzenie czasu w miejscu tak ważnym dla naszej wiary. Początek nie był łatwy. Z przykrością stwierdzam, że pod względem organizacyjnym tegoroczne spotkanie było tragiczne.
Nie chodzi tylko o stronę włoską. Nawet polscy wolontariusze pozostawiali wiele do życzenia. Byłam wolontariuszką w Rotterdamie, więc wiem, o czy mówię. Nasza mała grupa została rozdzielona do innych parafii. Argumentem było to, że parafie są typowo żeńskie lub męskie. Kiedy z koleżankami dotarłyśmy do parafii "żeńskiej", okazało się, że najliczniej przybyli do niej mężczyźni. Po 5 godzinach oczekiwania zostałyśmy "wrzucone" do jednej sali gimnastycznej z chłopcami, którzy nie omieszkali celebrować spotkania przy alkoholu. Zostały złamane wszelkie zasady dotyczące zakwaterowania zbiorowego. Miejscowi organizatorzy potraktowali nas jak zwierzęta, a atmosfera daleka była od modlitwy i miłości do drugiego człowieka. Nasz los nie był jednak najgorszy.
Bardzo zabolała mnie sytuacja tysięcy osób ulokowanych w hangarach na obrzeżach miasta. W ich przypadku nie respektowano żadnych praw człowieka! Zdaję sobie sprawę z tego, że warunki na spotkaniach Taizé nie zawsze są idealne. Nie może być jednak tak, że tysiące osób zagania się jak bydło do jednego pomieszczenia bez warunków chociażby do umycia się. Idea nigdy nie może stać nad człowiekiem. Takie traktowanie nie było dla Boga. Ktoś zapomniał, że Chrystus jest w każdym człowieku.
I tu odniosę się do spotkania narodowego. Jak co roku wypowiedzi były mocno tendencyjne. Tym razem do granic możliwości. Czy ludziom, którzy prawdopodobnie przeżyli na hangarach życiową traumę, wystarczą oklaski? Myślę, że nie. Należą im się oficjalne przeprosiny. Byłam dotknięta do żywego całkowitym zignorowaniem ich sytuacji. Organizatorzy zakwaterowania ani słowem nie okazali żalu. Wręcz przeciwnie, jeden z wolontariuszy skrytykował postawę miejscowych sióstr zakonnych. Ja mam zupełnie inne świadectwo.
Ja i moje przyjaciółki nie czułyśmy się w naszym miejscu zakwaterowania bezpiecznie. Załamane pojechałyśmy na plac świętego Piotra na wieczorną modlitwę z Ojcem Świętym. Ten dzień wypełniony był osobistą modlitwą każdej z nas. W trakcie oczekiwania postanowiłyśmy, że spróbujemy poszukać schronienia w Zakonie Sióstr Zmartwychwstanek. Miałyśmy tylko adres. Mimo wielu wątpliwości wiedziałyśmy, że Pan Jezus nas wysłucha i Siostry przyjmą nas choćby na korytarzu. Po modlitwie udałyśmy się na wskazaną ulicę. Siostry powitały nas z nieprawdopodobną miłością. Nigdy w życiu nie doświadczyłam takiego dobra. Siostry zaprosiły nas do sali lekcyjnej, gdzie otrzymałyśmy materace, pościel, ręczniki i butelkę wody. Tak niewiele, a płakałyśmy ze szczęścia. Było to wspaniałe świadectwo Miłosierdzia i natychmiastowej odpowiedzi Pana Boga. Nigdy tego nie zapomnę.
Spotkanie w Rzymie było dla nas wspaniałym doświadczeniem Boga dzięki Siostrom Zmartwychwstankom! Mam za to żal do polskich wolontariuszy, którzy na spotkaniu narodowym zachowali się bardzo źle i potraktowali sprawę bardzo płytko. Dziękuję Panu Bogu za to, co dobre i modlę się za te osoby, które dobra zaniechały.
Skomentuj artykuł