Nad przepaściami wiary
Wiara, gdy nie prowadzi do prawdziwego spotkania z Bogiem, wcześniej czy później sprowadzi człowieka na manowce.
"Podwoje wiary są dla nas zawsze otwarte" - pisze Benedykt XVI w liście apostolskim "Porta fidei" na rozpoczęcie Roku Wiary. Słowa te można uznać za hasło programowe tego, co będziemy przeżywać.
Te podwoje są dla nas otwarte na dwa sposoby: wiarę przyjmujemy z pokolenia na pokolenie lub staję się ona naszym własnym odkryciem. Wydaje się, że drugi sposób przynosi większe owoce. I rzeczywiście tak jest. Dzieje się tak dlatego, że wiara jest przede wszystkim doświadczeniem. Często tego, co zachodzi między Bogiem a człowiekiem, nie da się opisać. Udaje się to niektórym mistykom jak św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Avilla.
Człowiek, który wierzy, po prostu czuje, że jest kochany, że coś jest ponad nim, coś co czuwa nad przebiegiem jego życia. Wiara rośnie szczególnie wtedy, gdy jest przeżywana jako doświadczenie miłości. Wiara jest właśnie spotkaniem z Miłością, bo przecież Bóg jest Miłością.
Właściwie co oznacza wiara, wierzyć? Można cytować definicje, pisać mądre słowa. Ale czy o to w wierze chodzi? Zdecydowanie NIE! Nikt nie może drugiemu "wyłożyć na stół" Boga i Jego Królestwa. Nikt nie ma prawa głosić Boga, jeśli go nie spotkał. Tylko ten, kto najpierw słucha Boga, ma coś do powiedzenia temu światu.
Sam Benedykt XVI wiele mówił, pisał o wierze i o tym, jak należy wierzyć. Przypomina mi się wyrażenie używane przez kard. Ratzingera: "skok w wiarę". Papież pisze wprost: "między Bogiem a człowiekiem jest niezmierzona przepaść, Bóg zawsze będzie poza polem widzenia człowieka".
Wierzyć, znaczy uznać, że człowiek ani swoim okiem, ani swoim dotknięciem nie może poznać Boga. Uznaję, że to, czego nie widzę, jest czymś rzeczywistym. To, czego nie mogę dotknąć, mnie "dotyka".
Każdy w swoim życiu duchowym na pewnym etapie dochodzi do wniosku, że jego wiara jest marna czy wręcz martwa, że potrzebuje odnowy, nawrócenia. Dzieje się to niezależnie od pozycji społecznej, wykształcenia, inteligencji czy talentów. Zdarza się klerykowi na piątym czy szóstym roku, zdarza się księdzu z dwudziesto, czy pięćdziesięcioletnim stażem.
Wymagana jest otwartość na Boga, na Jego działanie. Następuje to jedynie wtedy, kiedy spotkanie z Bogiem jest prawdziwe. Człowiek ze spotkania z Bogiem nie wychodzi taki sam. Bóg na nim jakby "wymusza" zmianę, przede wszystkim myślenia, bo to właśnie umysł jest źródłem czynów. Bóg nie chce, aby człowiek żył jedynie dla siebie. Bóg nie jest singlem, wyznajemy jednego Boga w trzech Osobach, więzią, która łączy Ojca z Synem jest Duch Święty, tę więź możemy nazwać Miłością. Jednak istnieje ryzyko, że spotkanie z Bogiem sprawi, że człowiek zamknie się w sobie. Albo spojrzę na siebie, że jestem kimś szczególnym w życiu Boga, albo potraktuję siebie jako grzesznika, który nie ma prawa stawać przed Bogiem, wtedy z obawy przed Nim, mogę wrócić do swojej kryjówki i zaryglować się na wszelkie możliwe sposoby. Człowiek musi zaryzykować, musi dokonać tego "skoku wiary", musi uwierzyć, że nieznana mu Siła złapie go w swoje silne ramiona i nie wypuści mimo jego najcięższych grzechów.
Wiara nie jest czymś nagłym. To długotrwały proces, który wymaga od nas stałego nawracania się. Dzieje się tak, dlatego że człowiek chce się za wszelką cenę upodobnić do swojego Stwórcy, cały czas jako stworzenie dostrzega w sobie różnego rodzaju braki. Bóg sam siebie tak ograniczył, że nigdy nie przekroczy granicy ludzkiej wolności.
Czy zmuszenie kogoś do miłości, można jeszcze nazwać miłością? Czy wymuszone wyznanie: "Jezu Ufam Tobie" wniesie coś do mojego życia? Owszem Bóg wychodzi pierwszy z inicjatywą do człowieka, ale choćby zrobił 99 kroków w twoją stronę, a ty tego setnego nie zrobisz, nie podejmiesz decyzji, możesz się minąć z Bogiem. U podstaw wiary znajduje się decyzja człowieka, który na Miłość odpowie miłością albo odrzuci Boga. Wiara sprawia, że mogę komuś zaufać, zawierzyć swoje życie, mogę powierzyć swój najcenniejszy skarb, jakim jest sens mojego życia. Człowiek musi wyjść z kryjówki swojego życia. Miłość, nie może obejść się bez cierpienia. Człowiek, który przekracza siebie, naraża się z jednej strony na zranienia, z drugiej na miłość. A ten, który siedzi w swojej kryjówce, niczego nie doświadcza, ani miłości, ani zranień.
Benedykt XVI podaje kapitalną myśl: "Człowiek, który nie stawia czoła cierpieniu, nie akceptuje życia. Ucieczka przed cierpieniem jest ucieczką przed życiem". Nie da się w życiu uniknąć cierpienia. Zawsze jakieś cierpienie człowieka dopadnie. Ważne, aby wybrać sobie kogoś, kto mi będzie towarzyszył w moim zmaganiu. Człowiek nie powinien cierpieć sam. Człowiek w momencie cierpienia powinien wybrać Jezusa Chrystusa i łączyć swoje cierpienie z Jego cierpieniem. Cierpienie najbardziej nas upodabnia do Chrystusa. Piotr Naszych Czasów ogłasza Rok Wiary, sprawiając tym samym, że możemy liczyć na szczególne łaski od Pana, na Jego głębsze poznanie.
Warto zaryzykować i dać się ponieść wierze, która jest zawsze przygodą. Nie wiemy, przecież, co nas spotka. Dokonasz tego skoku?
Skomentuj artykuł