Ta historia całkowicie mnie zmieniła. "Ochrzcijcie to dziecko, będzie żyło dzień, może dwa"
Siedziałem bez ruchu, ze łzami wzruszenia w oczach, byłem świadkiem wiary przenoszącej góry.
Zdarza się, że ktoś dostąpi iluminacji, takiej "jak grom z jasnego dnia". Niektórzy dzielą się tym doznaniem z innymi, oznajmiając przy tym, że ich życie od tego momentu uległo radykalnej, pozytywnej zmianie. Chciałoby się powiedzieć o nich - szczęściarze, gdyby nie to, że takie wydarzenia bardzo często związane są z bardzo traumatycznymi przeżyciami.
Większość jednak z nas, także ja, ku doskonalszemu życiu w wymiarze duchowym, idzie krok po kroku. Bywa tak, że zatrzymujemy się, a nieraz i cofamy się. Żeby to stanie nie przerodziło się w marazm, a cofanie nie stało się nawykiem, to zdarzają mi się od czasu do czasu jakieś wydarzenia, może i te tytułowe przypadki. Niby przypadki, ale zawsze we właściwym momencie, niemal jak te reklamowane leki, które "inteligentnie" trafiają w bolące miejsca. Te, które chcę przedstawić są bardzo rozciągnięte w czasie, w zasadzie powinienem je dawno zapomnieć, a jakoś nie mogę (czasem dodaję "jak na złość").
"Nie pamiętam ile razy obróciłam różaniec w dłoniach"
Byłem jeszcze młody, czas podany w przewodniku na wejście na szczyt góry bez problemu skracałem, dopadły mnie jednak "korzonki". Poszedłem do lekarza, dostałem skierowanie na rehabilitację i po tygodniu zameldowałem się przed gabinetem fizykoterapeuty.
Kolejka taka sobie, ale za to wiek oczekujących? Siedemdziesiąt plus. Niektórzy popatrzyli na mnie prawie z wyrzutem. Usiadłem i próbowałem czytać, ale po paru minutach zrezygnowałem. Zewsząd dobiegały monotematyczne rozmowy - jakie choroby, jakie lekarstwa i jaki lekarz. Od samego słuchania można było zachorować.
I nagle z tej kakofonii dźwięków zaczęło do mnie docierać opowiadanie starszej pani: "Pobraliśmy się zaraz po wojnie, bardzo chcieliśmy mieć dzieci. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży bliźniaczej, radości nie było końca. Większość porodów odbywała się wówczas w domu w towarzystwie położnej, ale w tym wypadku miał być lekarz. Umówiliśmy się z mężem, że jeśli będą chłopcy to damy im imiona Piotr i Paweł. Poród przeszedł bez komplikacji, ale nie trzeba było być lekarzem żeby zobaczyć, że z Piotrusiem jest źle.
Leżał cichutko, blado - siny i z trudem łapał powietrze. Lekarz długo go badał, a potem poszedł do kuchni do męża. - Proszę pana - powiedział, ochrzcijcie to dziecko, ono będzie żyło dzień, może dwa, tu nic nie można zrobić. Niech pan idzie do żony i jakoś ją przygotuje. Kiedy lekarz wyszedł, mąż przyszedł do mnie, po jego twarzy widziałam, że jest źle, bardzo źle. Powiedział mi wszystko, co przekazał mu lekarz.
Nie wiem jak to się stało, ale ja mu spokojnie odpowiedziałam - to dziecko, nasz Piotruś będzie żyło, rozumiesz będzie żyło - niemal wykrzyknęłam. Mąż pokiwał smutno głową, kazałam mu iść spać, o świcie szedł do ciężkiej pracy. Kiedy w kuchni zgasło światło, zdjęłam ze ściany obraz Matki Bożej, postawiłam na stoliku i powiedziałam - Ty wiesz, co to jest być matką, ja też jestem matką i dotąd będę Cię prosić, aż wybłagasz u Twego Syna dar życia dla mojego dziecka, matce się nie odmawia.
Nie pamiętam ile razy obróciłam różaniec w dłoniach. Nad ranem musiałam na chwilę przysnąć ze zmęczenia, obudził mnie głośny płacz dzieci. Chłopaki darły się jeden przez drugiego, nakarmiłam ich, ale nic nie śmiałam myśleć. W południe miała przyjść położna, starsza, doświadczona kobieta, która odebrała setki porodów w najdziwniejszych nieraz okupacyjnych sytuacjach. Przyszła o czasie, podeszła do Piotrusia, wzięła go na ręce, podeszła do okna i dokładnie obejrzała. Potem pocałowała w różową stópkę i głosem nie znoszącym sprzeciwu oznajmiła: "Bogu dzięki, tym razem nasz doktor się pomylił".
Siedziałem bez ruchu, ze łzami wzruszenia w oczach, byłem świadkiem wiary przenoszącej góry, a więc to jest możliwe, to nie tylko ewangeliczna "teoria".
"Tak nie można"
Był stan wojenny, szedłem ulicą naładowany wściekłością i nienawiścią do tych, którzy zgotowali nam ten los. Traf chciał natknąłem się na znajomego księdza i zaraz po przywitaniu, obrazowo mu przedstawiłem, co bym tym draniom zrobił. Znając go liczyłem, że jakimś smakowitym kąskiem zasili moją złość. On tymczasem wysłuchał mojego monologu i powiedział: "Panie Rafale, tak nie można, to są nasi bliźni, Jezus mówił, żeby nieprzyjaciół kochać". Nic nie powiedziałem, ale pomyślałem: "Tośmy sobie pogadali". Ksiądz niedługo potem odszedł do domu Ojca w opinii świętości, a ja zostałem na zawsze z jego słowami: "Panie Rafale, tak nie można…".
Lata minęły a ja z dokładnością co do metra pamiętam miejsce, gdzie, górnolotnie mówiąc, zrealizował swoje powołanie w stosunku do mojej osoby.
"Tego kazania nie da się zapomnieć"
Całkiem już niedawno wysłuchałem dominikańskiego kazania właśnie po odczytaniu fragmentu Ewangelii o miłowaniu nieprzyjaciół. Kiedy po Mszy św. opuszczałem kaplicę, jedyny komentarz jaki "tłukł" mi się w głowie był bardzo krótki: cholera! Cholera, choćbym nie wiem jak chciał, a z pewnością będę chciał, to tej Ewangelii i tego kazania nie da się zapomnieć!
"Jak jest mi bardzo trudno to sobie to powtarzam"
Wiem, przynudzam, ale jeszcze jedna krótka historia, która została we mnie. Spotykam w autobusie koleżankę, zaczynamy wspominać liczne obozy, rajdy i wycieczki na których razem byliśmy. Miło sobie gaworzymy, ale ona w pewnym momencie mówi:" Pamiętasz siedzieliśmy przy ognisku w Bieszczadach, wywiązała się obozowa dyskusja i ty wtedy powiedziałeś - tu przytacza moje słowa, pamiętasz? Jasne, że nie pamiętam - a wiesz - ona dalej mówi, zawsze jak mi jest bardzo trudno to sobie je powtarzam i daje mi to ulgę.
No miło usłyszeć, ale potem przyszła refleksja. A gdybym wtedy powiedział coś głupiego, złośliwego, coś przeciwko komuś i też byłoby zapamiętane? Uważaj Rafał, nie gadaj byle czego, nie gadaj źle, ty zapomnisz, ale innemu możesz otworzyć ranę. Możesz go przybliżyć do Boga, ale i oddalić. Czujność, czuwanie, do którego tak zachęca nas Jezus, niekoniecznie musi oznaczać bezsenność, raczej takie życie, takie zachowanie i takie słowa, które ukażą drogę do Niego.
Tekst pochodzi z bloga rafal.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł