Nie możemy korzystać z sakramentów i zaczynamy tęsknić. To doskonały czas
Gdyby dzisiaj było tak, jak rok temu o tej porze, to czy wzbilibyśmy się na poziom takiej kontemplacji i uważności, jak teraz? Normalnie w większości nie mielibyśmy wystarczającego uporu do szukania.
Jak mijają święta Wielkiej Nocy? Szybko. Szybko się zbliżają, szybko trwają i szybko odchodzi się od ich „konsumowania”, rozważania, odnoszenia do swojego życia, kiedy minie już kilka albo kilkanaście dni po Triduum. Ten czas trwania w zawieszeniu i próby zrozumienia coraz bardziej się z czasem rozmywa.
Teraz, w naszych nadzwyczajnych czasach zarazy, mamy czas, w którym możemy żyć wolniej. Mamy czas, siedzimy w domach, nadal mamy swoje obowiązki, ale nasze maski leżą jakby odłożone. Jesteśmy trochę bardziej sobą, bez udawania, bez zasłon dymnych. Jesteśmy w świetnym miejscu do dostania się „do środka” siebie. Jest wiele przypadków, w których należałoby w końcu odpowiedzieć sobie na pytanie „co jest dla mnie wartością?”, „po co to wszystko?” O co nam w ogóle chodzi?
Słyszymy z różnych stron żal, pewnie różnie motywowany, że nie możemy korzystać z sakramentów. Im dłużej to trwa, tym bardziej jest to zrozumiane. Wszyscy zaczynamy tęsknić. Msza „online” nie zastąpi spotkania „personal”. Możemy jeszcze nie wszyscy zauważać, że ta tęsknota może doprowadzić do czegoś dobrego. Gdyby dzisiaj było tak, jak rok temu o tej porze, to czy wzbilibyśmy się na poziom takiej kontemplacji i uważności, jak teraz? Normalnie w większości nie mielibyśmy wystarczającego uporu do szukania. Będzie miało to wydźwięk krytyczny, ale trudno tego nie powiedzieć – gdyby było tak jak było, to może nawet byłoby łatwiej pójść na Mszę i wypełnić coniedzielny obowiązek niż gimnastykować się z tą całą komunią duchową. Mamy szansę na nowe oczy, możemy odkryć dotychczas znane-nieznane.
Wszelki potencjał dla duchownego zysku. 1:0 dla nas, jeśli tylko podejmiemy rękawicę, korzyści na wyciągnięcie ręki.
Mamy doskonały czas, w którym co prawda nie mamy sakramentów, ale jesteśmy na przymusowym odosobnieniu. Życie, świat, bieg wydarzeń zamknął nas w naszych domach. To jak gdyby sam Bóg zamknął nas w domach i powiedział „przemyślcie to sobie”. Oczywiście to porównanie w wielkim uproszczeniu i przerysowaniu. Bóg nie zmusza, niczego nie odbiera, nie karze, nie grozi palcem. Ale jeśli mamy wyprowadzić z obecnej sytuacji coś pożytecznego, to warto spojrzeć i zastanowić się, czy przypadkiem On by nie chciał, żebyśmy nareszcie odważyli się nie uciekać w swoje różne, niecierpiące zwłoki sprawy, a stanąć przed lustrem. Zobaczyć siebie.
Co musi się jeszcze wydarzyć, żebyśmy się nawrócili, byli trochę lepszymi ludźmi, niż jesteśmy teraz? Mniej samolubnymi, mniej zazdrosnymi, mniej rozgoryczonymi, mniej z góry traktującymi innych, mniej szukającymi swojej wartości tam, gdzie nie da się jej znaleźć. Bardziej praktykującymi, kochającymi niż przybierającymi szablony katolików. Ktoś mógłby odpowiedzieć: stek gorzkich słów; przesada. Z tym, że gorzkie słowa, jeśli nie są prawdziwe, nie zostawiają śladu. A gorzkie, które prowadzą do zadawania sobie pytań i dokonywania zmian, odciskają się w umysłach i sercach. Przypominają o sobie, trochę niechciane, wypierane, i jednocześnie jeszcze bardziej ożywiane.
Chociaż Bóg żyje w duszach, nie uświadamiających sobie jego obecności, jakże mogę powiedzieć, że Go znalazłem i odkryłem w Nim samego siebie, jeżeli Go nie znam, ani nie myślę o Nim, nie szukam Go, nie interesuję się Nim wcale i nawet nie pragnę, aby zamieszkał w mojej duszy? Cóż z tego, że odmówię kilka urzędowych modlitw, jeżeli potem odwracam się od Boga, skupiając cały wysiłek myśli i woli na rzeczach stworzonych dążąc wyłącznie do celów nie mających z Nim nic wspólnego? […] Jeżeli pragnienia nie sięgają do Boga, jeno rozpraszają się w świecie stworzeń, to dlatego, że ograniczyłem Jego życie we mnie do zewnętrznych form, nie pozwalając mu wywierać na mnie prawdziwie życiodajnego wpływu.
Tekst pochodzi z bloga coczeka.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł