Bezcenny dar
"Chcemy mieć dziecko" - mówią młodzi małżonkowie. A przecież dzieci nie są naszą własnością i nie dostajemy ich dlatego, że nam się należą. Są bezcennym darem, często wytęsknionym i wymodlonym. Czekanie uczy pokory…
Po czterech latach Emilka
Kasia - zgrabna brunetka z promiennym uśmiechem i pewnymi siebie ruchami. Gdy po ślubie okazało się, że nie może mieć dziecka, był to dla niej szok. "Zawsze chciałam mieć wszystko pod kontrolą" - tłumaczy Kasia Gąsiorek. To, że dziecko pojawi się w zaplanowanym przez nią czasie, było dla niej rzeczą oczywistą. Nie brała pod uwagę innych opcji. "Myślałam, że mój plan na życie jest najlepszy, a okazało się, że to Pan Bóg decyduje, kiedy, w jakim czasie i co jest dla mnie dobre" - opowiada. Dojście do tej prawdy było długą i trudną drogą, jednak uśmiech rozpromieniający twarz Kasi i dwójka przekrzykujących się maluchów w drugim pokoju pokazują, że było warto. Na początku małżeństwa Kasia zaczęła mieć problemy hormonalne i pojawiły się cysty. Diagnoza: zespół policystycznych jajników.
"Zaczęłam się leczyć, a jednocześnie szukałam ratunku gdzie indziej. Dowiedziałam się o Mszach z modlitwą o uzdrowienie, na które zaczęłam uczęszczać z mężem" - opowiada. Czy od razu pojawiła się Boża odpowiedź? Cztery lata trwały zmagania, "chwytanie się" szaty Jezusa podczas modlitwy, walka o ufność. Dzisiaj wie, że ten czas był szczególnie cenny. I Bóg nie zwlekał... Po prostu wiedział, kiedy, gdzie i po co. "To był czas nawrócenia, przemiany mojego myślenia… I nauki pokory, bo wtedy pogodziłam się z wolą Bożą".
Modliła się razem z mężem, bo tam gdzie dwaj albo trzej… A poza tym to była siła - wspólne "spieranie się" z Bogiem, aby obdarzył ich owocem małżeńskiej miłości. I kolejny cios: ciąża pozamaciczna, a w konsekwencji utrata dziecka. Jednak Kasia przyjęła to już spokojniej, a co najważniejsze - nie ustała w modlitwie. "Czułam, że Bóg oczekuje ode mnie wytrwałości" - tłumaczy. Dobijała się więc dalej… I w końcu na jednej z modlitw wstawienniczych otrzymała słowa: "Proście, a będzie wam dane". Po pół roku poczęła się Emilka. Po co było to wszystko? "Ten czas oczekiwania nauczył mnie wytrwałości w modlitwie i pokory. Jestem dzisiaj całkiem inną osobą. Człowiek z natury jest pyszny i często wydaje mu się, że wszystko musi mieć natychmiast, a czekanie uczy pokory. Dzisiaj mam pokój w sercu i gdy przychodzą trudności, staram się przyjmować Jego plan".
Wciąż czekamy
"Wszyscy lekarze oprócz jednego, do których chodziłam, polecali mi jedno: in vitro. Nie mogłam już tego słuchać" - wyznaje Agnieszka Harazin. Razem z mężem Marcinem starają się o dziecko już od sześciu lat. "Zaliczyli" mnóstwo lekarzy i wydali na nich krocie. Agnieszka pragnie maleństwa - tak jak każda kobieta, która głęboko w sobie ma wpisane macierzyństwo. Nie po to, aby mieć "laleczkę", którą można czesać i ładnie ubierać, ale by móc je obdarzyć miłością i ukazać mu Boga. Czy jest w tym coś złego?
Jej mąż kończy już dom - taki duży, aby zmieściła się w nim czwóreczka pociech. Na razie jednak czekają na pierwsze maleństwo. Z utęsknieniem. "Miałam momenty, że czułam żal do Boga. Kłóciłam się z Nim, aby wytłumaczył mi, dlaczego. A teraz staram się Mu za wszystko dziękować i ufać" - dzieli się swoimi przeżyciami Agnieszka. Marcin patrzy na żonę z miłością i stara się ją wspierać, jak tylko może. Wie, że musi być silny dla nich obojga - silny w wierze i w miłości. Wyznają, że ten czas oczekiwania zbliżył ich do Boga i do siebie, poznali także ludzi, którzy pozwolili im odzyskać nadzieję. "Ostatnio na rekolekcjach podczas wspólnej modlitwy z mężem otrzymaliśmy słowo o orle i winnej latorośli z Księgi Ezechiela. Orzeł musi ulecieć na górę, aby odnowić swoje siły i móc na nowo żyć. W drugim fragmencie winna latorośl wydała nowe pędy. Wierzę, że po czasie wewnętrznej odnowy Bóg da nam założyć pełną rodzinę" - wyznaje Agnieszka. Po tych rekolekcjach spotkał ją kolejny cios - zaczęła Nowennę Pompejańską, gdy w dwunastym dniu rozpoczął się kolejny cykl. Zaniechała modlitwy. Po czym następnego dnia podczas Mszy świętej z modlitwą o uzdrowienie usłyszała słowa, które zwaliły ją z nóg i dały nową nadzieję: "Jest tutaj kobieta z sześcioletnim stażem - Pan da ci dziecko". "Kontynuuję Nowennę, wierzę, że to jest obietnica Jezusa. Chcę Mu wierzyć. Uchwyciłam się nadziei".
Prezent na siódmą rocznicę ślubu
Kasia i Bartek. Oboje muzycy. Po ślubie wyjechali do Francji. W tym czasie dali sobie dwa lata "luzu" - chociaż byli otwarci na życie, którym obdarzyłby ich Pan Bóg, jednak specjalnie się o dziecko nie starali. "Po pewnym czasie zaczęliśmy stosować metodę rozpoznawania płodności Rötzera w celu poczęcia dziecka. Tak minął rok… i nic" - wspomina Kasia Kozina. I zaczął się szereg wizyt u lekarzy, ale oni byli bezradni. W końcu trafili do lekarki, która zdiagnozowała zespół policystycznych jajników, który można leczyć metodą naprotechnologii, jednak, niestety, ta metoda była wtedy mało rozwinięta w Polsce. Na dodatek w naprotechnologii oprócz lekarzy potrzebni są specjalni instruktorzy modelu Creigtona. W końcu po długich staraniach udało im się znaleźć jedną specjalistkę w Warszawie.
"Przez okres czterech lat wizyt u różnych ginekologów było kilkadziesiąt" - opowiada Bartek Kozina, który spędził kilka godzin, tworząc listę wyników badań przed wizytą z instruktorką. "To spotkanie było dla nas ostatnią deską ratunku" - dopowiada Kasia. I ostatnia deska ratunku… "zatonęła". Instruktorka odmówiła spotkania - jej grafik był na tyle zapełniony, że nie mogła przyjąć żadnej dodatkowej pary. "To było dla nas brutalne. W tym momencie zaprzestaliśmy dalszego leczenia" - stwierdza Kasia. Mieli już dosyć. To, co przeżyli w ciągu czterech lat, było ciągłym zmaganiem się z frustracją i rozczarowaniem. Każdy test ciążowy wymagał od Kasi heroizmu - aby jeszcze raz się przymusić, spróbować, zobaczyć… a potem znowu nic. "Wykłócałam się z Bogiem, bo przez brak dziecka nie czułam się w pełni kobietą. Za każdym razem, gdy widziałam matkę z małym dzieckiem, chciało mi się płakać" - wspomina. "Nasi znajomi co chwilę przychodzili z wiadomością o kolejnej pociesze, a my nadal nie mieliśmy dziecka. To było bardzo trudne. Czasami nie starczało nam już na nic siły, tylko siedzieliśmy i płakaliśmy" - dodaje Bartek.
Znajomi, którzy nie znali sytuacji "od środka", uważali ich za karierowiczów - piękne mieszkanie, wyjazdy tu i tam… Często spotykali się zatem ze stwierdzeniami typu: "No, przydałoby się wam dziecko…". "To są przeżycia małżonków, których nikt sobie nie może wyobrazić, dopóki sam tego nie przeżyje" - stwierdza Kasia. W tym czasie jednocześnie trwał ciągły szturm do nieba w ich sprawie - przyjaciele, którzy wiedzieli o problemach, modlili się za nich. "Podczas jednej modlitwy wstawienniczej koleżanka miała proroctwo, że Bóg da nam dziecko, ale ono się nie pojawiało - opowiada Kasia. - Znajoma zakonnica poleciła mi modlitwę dziękczynną za maleństwo, które otrzymam od Boga, ale trudno było mi dziękować za dziecko, którego nadal nie było! Innym razem, jak już bardzo się martwiłam, otrzymałam SMS-a od przyjaciółki ze słowami z Pisma Świętego: «Moje plany względem was są pełne pokoju»".
I przyszedł czas, że mieli już dosyć bezsilnej pogoni za wiatrem w polu. Wyczerpały się ich akumulatory wytrzymałości. Po rozmowie ze znajomym kapłanem, który stwierdził, że zrobili już wszystko, co było w ich mocy, przyszedł moment akceptacji. Odpuścili. W niedługim czasie Kasia poczuła się bardzo źle i udała się do lekarki rodzinnej, która poleciła jej test ciążowy. Reakcja? "Nie!". Jednak lekarka nie odpuściła. "Nie mogłam uwierzyć, gdy okazało się, że jestem w ciąży, a Bartek zapytał, czy te testy są wiarygodne" - śmieje się Kasia. Kubuś oszczędził rodzicom zapamiętywania kolejnej daty - urodził się dokładnie w siódmą rocznicę ich ślubu. Dzisiaj wiedzą, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Kasia po dwóch latach zapragnęła kolejnego maleństwa. I znowu pod górkę. W czerwcu 2012 roku pojechali na rekolekcje z charyzmatykiem, o. Johnem Bashoborą. "Ojciec John powiedział, że jeżeli jakieś proroctwo odczytamy do siebie, to mamy je przyjąć. Potem w trakcie modlitwy stwierdził: «Są tutaj kobiety, które starają się o dziecko, i Pan Bóg je im obiecuje». «Umówiłam» się z Bogiem na rok. Dokładnie w tym samym okresie w 2013 roku okazało się, że jestem w ciąży. Bóg jest wierny swoim obietnicom".
Natalia Podosek - polonistka, dziennikarka, ukończyła Studium Teologii Rodziny, należy do Szkoły Nowej Ewangelizacji.
Skomentuj artykuł