Bunt satrapów
Zaledwie rok temu Rosja, Kazachstan i Białoruś zdecydowały się na euroazjatyckie małżeństwo. Dziś wydaje się, że przy jego zawarciu nie kierowano się ani rozumem, ani sercem.
Od początku lat 90. XX wieku, Rosja starała się robić wszystko, aby nie utracić wpływów w dawnych republikach radzieckich. Jednym ze sposobów na ratowanie resztek imperium było zrzeszanie nowo powstałych państw w organizacje, w których Moskwa pełniłaby rolę hegemona. Większość z nich nie przetrwała jednak próby czasu, a wielkie słowa o wzajemnej współpracy okazywały się jedynie pustymi deklaracjami. Gdy jednak 29 maja 2014 r. prezydenci Rosji, Białorusi i Kazachstanu spotkali się w kazachskiej stolicy Astanie, aby podpisać akt założycielski Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej (EUG), sceptykom nie było do śmiechu. Chwilę później do organizacji dołączyła Armenia i Kirgistan. W tle konfliktu na Ukrainie za naszą wschodnią granicą powstawał twór, który za jeden z głównych celów postawił sobie stworzenie konkurencji dla Unii Europejskiej.
Siła potencjału
Euroazjatycka Unia Gospodarcza słusznie może wielu osobom kojarzyć się ze swoją starszą siostrą z Zachodu. Przy jej zakładaniu postanowiono zastosować te same rozwiązania. Od 1 stycznia tego roku pomiędzy państwami sygnatariuszami mogą swobodnie przepływać kapitał, siła robocza, towary i usługi. EUG zajmie się także regulacją polityki rolno-przemysłowej, koordynacją wzajemnego handlu i integracją systemów finansowych. Do końca tego roku unifikacji ulegnie rynek farmaceutyczno-medyczny, a do 2019 r. organizacja będzie miała wspólną politykę odnośnie do energii atomowej. Najpóźniej, bo dopiero za 10 lat podjęte zostaną porozumienia odnośnie do ropy i gazu ziemnego. Terytorium nowej unii obejmuje 15 proc. powierzchni świata, a zamieszkuje je ponad 173 mln ludzi. W najbliższym czasie planowane jest powiększenie EUG o Abchazję i Osetię Południową, które poza organizacją nie są uznawane za samodzielne państwa.
Dodatkowym wzmocnieniem dla nowej unii jest fakt, że jej członkowie związani są ze sobą także poprzez Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ); w jej skład wchodzi dodatkowo Tadżykistan. Zbudowany na zgliszczach Związku Radzieckiego sojusz zakłada, że atak na którekolwiek z państw członkowskich zostanie uznany za równoznaczny z wypowiedzeniem wojny pozostałym członkom układu. Armie OUBZ regularnie odbywają ćwiczenia wojskowe oraz utrzymują stałe siły szybkiego reagowania.
Wydawać by się mogło, że Euroazjatycki pomysł Władimira Putina powinien szybko stać się poważnym graczem na gospodarczej mapie świata. Coś jednak powoduje, że unijna maszyna nie może ruszyć, a może raczej ktoś nie chce, aby jej tryby zostały wprawione w pełen ruch.
Szukając swojej drogi
Największym entuzjazmem przy budowie unii euroazjatyckiej kierował się Nursułtan Nazarbajew. Jednak zaledwie kilka miesięcy po wejściu w życie wszystkich porozumień traktatowych prezydent Kazachstanu na każdym kroku stara się podkreślać niezależność swojego państwa i deprecjonuje znaczenie projektu. "Opinia o odrodzeniu ZSRR to teoria ekspertów medialnych i polityków o zimnowojennej mentalności. Nigdy nie doprowadzimy do zawarcia unii politycznej" - stwierdził niedawno, właściwie ucinając wszelkie zamysły Kremla.
Co takiego wydarzyło się, że Kazachstan postanowił odwrócić się plecami do wymarzonej organizacji? Dość szybko okazało się, że interesy Moskwy i Astany są po prostu rozbieżne. Kazachstan liczył, że dzięki powstaniu unii uzyska możliwość eksportowania swoich towarów za pośrednictwem Rosji na Zachód. Dodatkowo, miejscowe władze liczyły na częściowe uniezależnienie się od Moskwy poprzez pozyskanie zachodniego kapitału, gdyż kraj wydaje się być dość atrakcyjny dla inwestorów ze względu na swoje bogate zasoby naturalne. Dramatyczne wydarzenia na Ukrainie i idące za nimi sankcje sprawiły, że Astana nie ma właściwie czego szukać w nowej unii.
W kwietniu tego roku, rządzący od 25 lat Nazarbajew, wypowiedział swojemu wielkiemu bratu cichą wojnę gospodarczą. Najpierw Kazachstan zablokował własny rynek dla rosyjskiej ropy, gdyż w zupełności wystarczają mu krajowe źródła. Później rozszerzono zakaz importu na mięso i mleko. Odpowiedź Kremla znamy dobrze z naszego podwórka - z dnia na dzień okazało się, że kazachskie towary nie spełniają sanepidowskich norm.
Pod koniec kwietnia 75-letni Nazarbajew został wybrany na kolejną kadencję, zdobywając blisko 98 proc. głosów. Eksperci zwracają uwagę na krótkowzroczność przywódcy, który powinien raczej zacząć zajmować się szukaniem następcy niż aktywną polityką. Trudno dziś powiedzieć, do czego może doprowadzić śmierć "wiecznego" prezydenta, gdyż zarówno w obozie rządzącym, jak i w opozycji próżno szukać osoby, która mogłaby pociągnąć za sobą cały kraj. Na razie wiadomo jedno - pierwszy z tematów, jakimi kazachski parlament zajmie się po wyborach, będzie pakiet ustaw przeciwdziałających separatyzmowi. W Kazachstanie, który ma z Rosją drugą co do długości granicę na świecie, co czwarty mieszkaniec jest Rosjaninem.
Piasek w trybach
"Jeśli ktoś myśli, że Białoruś jest częścią rosyjskiego świata, to żyje złudzeniem" - te słowa jednoznacznie oddają stanowisko Aleksandra Łukaszenki, który już w styczniu zagroził wyjściem jego kraju z unii. Choć eksport do Rosji sięga połowy zagranicznych obrotów Białorusi, to jednak można odnieść wrażenie, że Mińsk o wiele bardziej wolałby bezpośrednio handlować z Astaną, na co oczywiście nie ma zgody Putina. Łukaszence przeszkadza w rosyjskim partnerze to, że nie potrafi on rozdzielić interesów gospodarczych i politycznych. Białorusinom doskwiera także nieprzewidywalność posunięć Kremla. Gdy Rosja wprowadziła zakaz importu dla towarów z Unii Europejskiej, zaskoczony Łukaszenko nie widział potrzeby, aby ją poprzeć. Europejskie towary trafiły na Białoruś, która sprytnie sprzedała je dalej na Wschód, zarabiając spore pieniądze na krótkowzrocznej polityce sąsiada. Ratując twarz, Rosjanie zablokowali swój rynek dla białoruskiego mięsa i mleka. Tym razem Mińsk odpowiedział wprowadzeniem specjalnych atestów na produkty rosyjskie, przez co stanowczo opóźnił ich wchodzenie na rodzimy rynek. W ten sposób po raz drugi tam, gdzie granica powinna być otwarta, doszło do gospodarczej blokady.
Prognozy dla Putina nie są zbyt optymistyczne. Pierwszym poważnym ciosem była utrata Ukrainy, która miała stanowić główny filar projektu. Teraz cichy sojusz Kazachstanu i Białorusi robi wszystko, aby pokazać, że niedocenianie tych państw było poważnym błędem. Dla Mińska i Astany sprawa wydaje się być jasna - albo unia będzie respektować interesy wszystkich stron, albo stanie się kolejną martwą instytucją, której postanowień nikt nie będzie przestrzegał. Dzieła zniszczenia rosyjskiej polityki dopełniły także niskie ceny ropy, przez co nie jest ona tak atrakcyjną kartą przetargową jak kiedyś. Z pewnością u boku Putina pozostaną słabe gospodarczo Armenia i Kirgistan, które nie potrafiły znaleźć sensownej alternatywy dla dawnej metropolii. Do nich Rosja będzie jednak zmuszona dopłacać - w tym roku na wsparcie swoich partnerów Putin wyda 5,2 mld dolarów.
Euroazjatycka maszyna do robienia pieniędzy stanęła, zanim na dobre zaczęła działać. Czas pokaże, czy skruszy ona przeszkody zalegające w jej trybach, czy zdąży do tego czasu zardzewieć.
Skomentuj artykuł