Czekając na debatę
Oczywiście mogą być wybory jednoznaczne i łatwe - gdy partia czy koalicja rządząca się skompromituje i musi być odrzucona (albo odwrotnie, gdy zaskarbi sobie miłość narodu). W Polsce miało być właśnie tak łatwo i przyjemnie, miał wygrać z dużą przewagą i w pierwszej turze jedynie słuszny kandydat na prezydenta, Bronisław Komorowski. Tak się jednak nie stało i dziś musimy zadać sobie pytanie: co wyrazili Polacy w wyniku niedzielnego głosowania? Jaki przekaz przypłynął do nas w butelce z liczącego kilkanaście milionów głosów wyborczego morza?
Pierwsze wrażenie jest paradoksalne - wyniki tej tury wyborów niewiele tylko odbiegają od ostatnich przedwyborczych sondaży i przedłużają szanse obu głównych kandydatów. Sondaże wskazywały od początku kampanii, że znaczna przewaga głównego pretendenta do zwycięstwa ulega stopniowej erozji i w końcowej fazie zmalała do kilku punktów procentowych. Wyborcy przy urnach dopasowali się do tego schematu. Wszędzie indziej na świecie (a ściślej: w krajach o utrwalonej demokracji) byłoby naturalne, że pracownie badawcze w miarę trafnie odczytują nastroje społeczeństwa, ale w Polsce odnosi się wrażenie, że to raczej społeczeństwo postąpiło zgodnie z sugestiami sondażowni i mediów. Miała być przewaga marszałka Komorowskiego i jest. Ale nie na tyle bezpieczna, by mecz uznać za rozegrany. Będzie druga tura, a więc poczekamy, zobaczymy...
Remisowy w gruncie rzeczy wynik pierwszej tury świadczy, że istnieje niedosyt dyskursu w tych wyborach. Chcielibyśmy dowiedzieć się, co obydwaj kandydaci sądzą o głównych problemach i wyzwaniach, przed którymi stoi dziś Polska. Chcielibyśmy doświadczyć ich starcia na argumenty i debaty twarzą w twarz. W praktyce taka konfrontacja nie powinna się ograniczyć do jednej debaty - jest wyraźne zapotrzebowanie na dialog w kilku odsłonach, tak by istotne kwestie - na przykład kształt polityki zagranicznej czy ochrony zdrowia - nie musiały być ograniczone do pięciu minut. Jestem dziwnie spokojny, że oglądalność takiej telewizyjnej konfrontacji porównywalna będzie z najlepszymi spektaklami w rodzaju "You can dance".
Remisowy wynik z ostatniej niedzieli świadczy również o tym, że nie udało się zaszufladkować Jarosława Kaczyńskiego jako wroga ludu i pomocnika diabła, jako polityka owładniętego manią władzy i populistę zagrażającego społeczeństwu. Uporczywie pytano, czy się zmienił (z oczywistą intencją, że nie, albo że tylko na potrzeby wyborów), poddawano w wątpliwość jego kwalifikacje do sprawowania najwyższego w państwie urzędu, a także szczerość jego deklaracji, usiłując zrobić z niego niemal drobnego cwaniaczka. Pocieszające jest, że w tych warunkach bezpardonowego ostrzału wiele milionów współobywateli nie dało wiary brudnym atakom i oddało na niego głos. Nie można ich dziś nazwać moherową mniejszością. Jutro mogą być po prostu większością.
Pewna pani socjolog z naukowym tytułem, której nazwiska przez litość nie podam, skomentowała pierwsza fazę kampanii następująco: "Miło już było, teraz czeka nas bardzo ostra kampania; mam nadzieję, że nie pojawi się w niej czarny PR". Oczywiście ma na myśli pani socjolog czarny PR ze strony Kaczyńskiego (zobaczymy więcej "starego" Kaczyńskiego - twierdzi).
Jeśli prymitywne i chamskie filipiki Palikota, zjadliwe bon moty Bartoszewskiego, satyryka Majewskiego i Nowaka (szefa sztabu PO), straszenie IV RP i jej czarnymi sotniami, insynuacje Wałęsy, że przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem należy upatrywać w rozmowie telefonicznej braci Kaczyńskich feralnego ranka, jeśli wszystko to można skwitować zgrabnym "miło już było" - to muszę zapytać: a co byłoby niemiłe? I co zasługuje na miano czarnego PR?
Na szczęście wydaje się, że amunicja w postaci pomówień, insynuacji i przekłamań właśnie się wyczerpała. Nie można wciąż na nowo odgrzewać tych samych kotletów, choć zapewne Janusz Palikot ponownie spróbuje odesłać Kaczyńskiego do psychiatry, policzyć odszkodowanie otrzymane przez Martę Kaczyńską czy wymyślić coś równie miłego. Trzeba będzie w końcu podjąć rozmowę na oczach milionów Polaków, rozmowę bez buczenia, tupania i śmiechów klaki. Na taką niezakłóconą rozmowę zasługują zarówno zwolennicy marszałka, jak i byłego premiera.
Źródło: Czekając na debatę, dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł