Czy kłaniać się telewizji?
Książkę* ks. Andrzeja Draguły czytałem podczas wakacyjnego wypoczynku, w miejscach raczej nieprzywykłych do obecności dysertacji naukowych, tym bardziej tej – trzeba wiedzieć – teologicznej rozprawy habilitacyjnej. W miejscach tych – namioty, las, jezioro, Kaszuby – problematyka dzieła zielonogórskiego księdza cieszyła się wielkim, wręcz ogromnym zainteresowaniem moich znajomych i przyjaciół, teologicznych laików. Już sam tytuł – Eucharystia zmediatyzowana – prowokował wiele pytań.
Dyskutowaliśmy, spieraliśmy się. Chyba nieczęsto zdarza się, że temat teologicznej rozprawy naukowej tak bardzo zaprząta głowy i serca laików (wiernych).
W środku sosnowego lasu pod kaszubskim niebem pytaliśmy więc: Czy Msza w telewizji lub w radiu to prawdziwa Msza? Czy oglądanie Mszy w telewizji (słuchanie w radiu) ma charakter liturgiczny i sakramentalny? Czy i w jakim zakresie oglądanie lub słuchanie transmisji Eucharystii jest uczestnictwem we Mszy? Jak należy się zachowywać podczas takiego oglądania czy słuchania – czy wypada przełączać kanały, wychodzić z pokoju, rozmawiać, otwierać drzwi gościom, pić i jeść? Czy opowiadanie dowcipów w trakcie transmisji liturgii to coś grzesznego – choćby wtedy, gdy program widzimy przypadkowo w pubie, którego właściciel ogląda go sobie za barem, wyłączywszy fonię? A może, biorąc pod uwagę możliwość jej odbioru w takich właśnie „nieprzystojnych” warunkach, grzeszny jest sam pomysł relacjonowania Mszy w telewizji? Czy spełniamy przykazanie kościelne o konieczności uczestniczenia we Mszy w niedzielę i święta nakazane, gdy w te dni bierzemy udział jedynie w Eucharystii zmediatyzowanej?
Jak z uśmiechem powiedział jeden z uczestników naszych kaszubskich eucharystyczno-medialnych rozmów, pozytywna odpowiedź na ostatnie z postawionych pytań bardzo uprościłaby życie wielu takim jak my wczasowiczom. W końcu kościół znajdował się daleko, a komputery blisko, w kilku naszych namiotach.
Właściwa odpowiedź na powyższe pytania, prowokowane przez współczesny technologiczny rozwój mediów i nasze od nich uzależnienie – twierdzi Draguła – domaga się najpierw teoretycznego namysłu nad innymi: w czym uczestniczę – o ile uczestniczę – oglądając w telewizji Mszę świętą lub słuchając jej w radiu? Czy uczestniczę – o ile uczestniczę – w Eucharystii, czy też może tylko w jej transmisji? Czy jednak w transmisji można w jakikolwiek sposób uczestniczyć? Jak nazwać to, czego jesteśmy świadkami, oglądając Mszę czy słuchając Mszy? Kim wtedy jesteśmy: uczestnikami, widzami, słuchaczami, odbiorcami? Na ile nasza obecność przed radiem czy telewizorem może mieć charakter aktywnego uczestnictwa? Co mamy w konsekwencji robić: zachowywać się „jak w kościele”, „jak podczas normalnej Mszy” czy może tak, jak zwykliśmy się zachowywać, gdy oglądamy telewizję lub słuchamy radia? Tym też pytaniom poświęcona jest książka Eucharystia zmediatyzowana.
Ks. Draguła własne odpowiedzi i rozwiązania umieszcza w kontekście propozycji wielu innych naukowców. Wydaje się, że Eucharystia zmediatyzowana to pierwsza tak poważna i bogata historyczno-systematyczna synteza światowych badań nad relacją między Mszą a mediami, umieszczona – co istotne – w szerokiej perspektywie relacji między religią a kanałami, środkami i mechanizmami komunikowania społecznego.
Mówiąc najbardziej ogólnie, książka, na którą składają się cztery rozdziały, ma dwie zasadnicze części: teoretyczną (trzy pierwsze rozdziały) i praktyczną (rozdział ostatni). W tej drugiej autor patrzy na Eucharystię zmediatyzowaną z punktu widzenia duszpasterskiego. Wielkie wrażenie na czytelniku robi wszechstronność ks. Draguły, który – bardziej lub mniej swobodnie, ale zawsze starannie – porusza się po drogach wielu dziedzin, jak teologia, filozofia, kulturoznawstwo, antropologia komunikacji, mediologia, nauka o ikonie, malarstwo czy teatrologia.
Wachlarz proponowanych dziś teologicznych odpowiedzi na pytanie o liturgiczno- -sakramentalny status Mszy transmitowanej w telewizji czy radiu jest bardzo szeroki. Stanowiska wchodzą ze sobą w napięcia, debaty i spory. I o nich w dużej mierze traktuje Eucharystia zmediatyzowana. Oto niewielki wycinek żywych obecnie sporów, konkretnie tych, które skupiają się wokół pytania: czy transmisja Mszy pozwala na jakiekolwiek uczestnictwo w jej sakramentalności?
Część teologów uważa, że oglądanie Mszy w telewizji może być prawdziwym uczestnictwem w sakramentalności Eucharystii. Przeszkodą w takim udziale – podkreśla się – nie może być niemożność przystąpienia do Komunii, wszak wiadomo, że autentyczna partycypacja w sakramentalności Mszy nie musi wiązać się z przyjmowaniem konsekrowanych postaci chleba i wina. Mamy przecież obowiązek uczestnictwa we Mszy w niedziele i święta, ale nie przyjmowania Komunii we wszystkie takie dni. Dla wielu jednak teologów niemożność przystąpienia do Stołu Pańskiego jest wystarczającą przyczyną, by wręcz negować sens jakiejkolwiek medialnej transmisji Eucharystii.
Msza „bez możliwości przystąpienia do Komunii nie jest Mszą” – pisze Charles Wackenheim, dodając: „Spektakl nie może zastąpić «jedzenia» i «picia», które są integralną częścią Wieczerzy”. Z kolei franciszkanin Tom Richstatter formułuje dobitne porównanie: „Jeśli ludzie głodują w jakimś kraju, to nie wysyłamy do nich telewizyjnych obrazów szczęśliwych ludzi będących w trakcie jedzenia, aby mieli zastępcze doświadczenie posiłku.
Wysyłamy do nich prawdziwy pokarm”.
Inni teologowie jednak nie godzą się z absolutną niemożnością uczestnictwa w Wie czerzy poprzez Komunię podczas transmisji Mszy. Postulują możliwość tzw. konsekracji na odległość, telekonsekracji, a w konsekwencji – teledystrybucji, telekomunii. Na przykład Jean-Marc Chappuis z uniwersytetu w Genewie dowodzi, że transmitowanie Wieczerzy Pańskiej tylko i wyłącznie dla samego oglądania (słuchania) nie ma większego sensu. Stoimy przed alternatywą: albo zaakceptujemy naturę telewizji (radia) i zrezygnujemy z transmisji Eucharystii, albo wykorzystując naturę tego medium, przyjmiemy prawdziwą telekomunię, czyli konsekrację chleba i wina na odległość, w miejscach, gdzie transmitowana Wieczerza jest oglądana/słuchana. Jeśli to drugie „albo” nie wchodzi w rachubę, to należałoby zrezygnować z jakichkolwiek transmisji Mszy. Negacja rzeczywistego zaistnienia Eucharystii na odległość sprawia, że każda transmisja jest – wbrew naturze Mszy – jedynie wydarzeniem kulturowym, traktowanym przez odbiorców jak inne spektakle telewizyjne i audycje radiowe, a na to nie możemy sobie pozwolić. Chappuis posuwa się do szokującego (jakże medialnego!) – ale dającego do myślenia – porównania: transmitowana Wieczerza Pańska bez możliwości przyjęcia Komunii przypomina filmy erotyczne, które potęgują pożądanie seksualne, niemniej jednak nie umożliwiają jego zaspokojenia.
Szwajcarski teolog uzasadnia możliwość telekomunii pneumatologicznie. Widzi konieczność dowartościowania roli Ducha Świętego w Eucharystii oraz proponuje, by rozumieć symbolikę fal elektromagnetycznych jako fizyczny znak Ducha Świętego. Jeśli chleb i wino – twierdzi – symbolizują obecność Jezusa Chrystusa, to dlaczego nie przyjąć, że fale radiowo-telewizyjne symbolizują wszechobecność Ducha Świętego, który sakramentalnie przemienia eucharystyczne postaci zarówno w świątyni, jak i w miejscach, gdzie Mszę się ogląda czy jej słucha. Chappuis porównuje fale elektromagnetyczne do „fal wody” podczas chrztu, uzasadniając możliwą analogiczną skuteczność sakramentalną. Tak jak fale wody niosą łaskę chrztu, podobnie fale elektromagnetyczne mogą stać się narzędziem, środkiem teleobecności. Teolog odrzuca ewentualny zarzut, że Eucharystię zmediatyzowaną traktuje magicznie. Pisze: „Fale nie stanowią «świętego fluidu», który działając na odległość, skutkowałby ex opere operato [«na podstawie dokonanej czynności» – tak w teologii określa się obiektywną owocność i skuteczność sakramentów, niezależną od postawy szafarza czy przyjmującego – J.M.] cudowną przemianą zwykłego chleba i zwykłego wina”.
Stanowisko Chappuis spotkało się z po- ważną krytyką, o czym można przeczytać w Eucharystii zmediatyzowanej. Sam ks. Draguła – podobnie jak zdecydowana większość teologów – krytycznie ocenia liturgiczno-sakramentalną wykładnię zarówno telewizyjnej, jak i radiowej transmisji Eucharystii. Mszę w mediach można uzasadnić jedynie praktycznie, traktując ją jako (bardzo niedoskonałą, ale pożyteczną) pomoc duszpasterską, przede wszystkim z myślą o osobach chorych, które nie mogą bezpośrednio uczestniczyć we Mszy. Jednak oglądanie/słuchanie transmisji nie jest tożsame z wypełnieniem przykazania kościelnego o świętowaniu niedzieli i dni świętych. W przykazaniu tym Kościół nie domaga się oglądania czy słuchania Mszy, ale realnego i bezpośredniego – cielesnego – uczestnictwa w konkretnej Eucharystii.
Draguła przypomina rzecz nie bez znaczenia: o ile transmisja Mszy w radiu spotykała się z rezerwą ze strony Magisterium Kościoła, o tyle transmisja w telewizji szybko zyskała jego aprobatę. Dotychczasowe wypowiedzi Magisterium zdają się przedkładać transmisje telewizyjne nad radiowe. Te pierwsze pozwalają nie tylko „usłyszeć” Eucharystię, ale również ją „zobaczyć”. Draguła uważa jednak, że tak dalece aprobujący stosunek do transmisji telewizyjnych jest uzasadniany duszpastersko, lecz bez wystarczająco głębokiego namysłu nad kryteriami teologicznymi i antropologiczno- -komunikacyjnymi. Autor Eucharystii zmediatyzowanej pisze: „Zarzuty wobec Mszy św. telewizyjnej są wielorakie, wszystkie można jednak sprowadzić do jednego: ekran wykazuje «właściwości» idolatryczne, a obraz, jaki się na nim pojawia, […] traci swój referencyjny związek z rzeczywistością”. Innymi słowy: elektroniczny obraz Eucharystii „nieustannie narażony jest poprzez swoją spektakularność na popadnięcie w pułapkę idolatrii”. Takiego obrazu nie da się wpisać w teologiczną koncepcję „obrazu świętego”, ponieważ obraz elektroniczny – podkreśla Draguła – jest po prostu martwy. Więcej, zbliża się do obrazu-idola, który uwagę odbiorców skupia na sobie samym zamiast na idei (jak obraz, który jest ikoną) lub na rzeczywistości (jak obraz, który jest imitacją).
Medialna transmisja Eucharystii ze swej istoty też, uważa Draguła, prowadzi do teatralizacji liturgii, a tejże teatralizacji właściwa jest – niezgodna z naturą liturgii – opozycja: aktor–widz. Liturgia jest rytuałem, a rytuał nie poddaje się transmisji i domaga się aktywnego współuczestnictwa wszystkich: celebransa i wiernych – bez podziału na aktorów i widzów. W transmisji dochodzi do rozbicia jednorodnej czasoprzestrzeni na dwie odrębne: na czasoprzestrzeń aktywnego zgromadzenia (aktorzy) i czasoprzestrzeń pasywnych odbiorców (słuchacze, widzowie). O ile transmisja radiowa redukuje strukturę komunikacyjną liturgii tylko do warstwy fonicznej, „o tyle transmisja telewizyjna przekształca liturgię w zupełnie nową jakość gatunkową, jaką jest film o liturgii. Komunikacyjnie najbliższa Mszy św. transmitowanej jest transmisja gry, w której biorą udział zarówno uczestnicy aktywni, jak i uczestnicy pasywni. Aby pokonać naturalny proces teatralizacji relacji międzypodmiotowych podczas Mszy św. transmitowanej, teologia wypracowała pojęcie partycypacji intencjonalnej […], która wyraża stosunek odbiorcy (słuchacza, widza) do rzeczywistości sprawowanego misterium Mszy św., a w którym on sam z powodów obiektywnych nie może uczestniczyć”. Oglądanie (słuchanie) Mszy może więc być duchowo owocne, ale nie jest uczestnictwem w liturgii.
Ks. Andrzej Draguła krytyczną teologiczną i antropologiczno-komunikacyjną ocenę Mszy telewizyjnej w zasadniczym stopniu opiera na analizie „psychodynamiki widzenia i słyszenia”. Wykorzystuje tu koncepcję i ustalenia Waltera Onga, amerykańskiego jezuity, klasyka antropologii komunikacji, jednego z filarów szkoły komunikacji z Toronto (Harold Innis, Marshall McLuhan, Jack Goody i inni). Autor Eucharystii zmediatyzowanej przyjmuje dwa ważne założenia, które mają uzasadnić takie właśnie „psychodynamiczne” spojrzenie na Mszę telewizyjną. Po pierwsze – w jego oczach telewizja to (zasadniczo) tylko obraz, któremu po stronie odbiorcy odpowiada widzenie. Drugie założenie Draguła formułuje w następujący sposób: choć Ong „skupił się na opozycji oralność– piśmienność, to wydaje się jednak, iż wiele z jego wniosków można także zaadaptować do opozycji słowo–obraz, albowiem obraz, podobnie jak pismo, percypowany jest wzrokowo”. Problem w tym jednak, że taka adaptacja jest nieuzasadniona, bo suponowana przez Dragułę psychodynamiczna analogia między medium pisma i medium telewizji nie istnieje.
To prawda, że słowa napisane są obrazami (do tego – podkreślmy – obrazami statycznymi), które się widzi i które angażują psychodynamikę „samego” widzenia, niemniej jednak to, co się transmituje w telewizji, to nie tylko obrazy (do tego – w przeciwieństwie do pisma – są to obrazy dynamiczne, ruchome!), ale i słowa mówione, mowa. Transmisja telewizyjna angażuje jednocześnie widzenie i słyszenie, a nie – jak chce autor Eucharystii zmediatyzowanej w tych partiach swojej książki, gdzie analizuje psychodynamikę widzenia i słyszenia – wyłącznie widzenie.
Walter Ong – jestem przekonany – nie zgodziłby się na wykorzystanie przed Dragułę swojej koncepcji. Psychodynamika tylko i wyłącznie widzenia, jak w przypadku samego pisma, ma zupełnie inny charakter niż psychodynamika widzenia i jednocześnie słyszenia (widzenia-słyszenia), jak w transmisji telewizyjnej. Takie (redukcyjne) jedynie „obrazowe” potraktowanie przez ks. Dragułę transmisji telewizyjnej służy mu do uzasadnienia krytycznej oceny Mszy telewizyjnej. Nie twierdzę, że właściwa psychodynamiczna analiza takiej Mszy – od strony jednocześnie widzenia i słyszenia – z konieczności musi prowadzić do negacji takiej oceny. Nie musi, ale przecież może.
*Andrzej Draguła, Eucharystia zmediatyzowana. Teologiczno- pastoralna interpretacja transmisji Mszy Świętej w radiu i telewizji, „Vers” Wydawnictwo Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej, Zielona Góra 2009, 519 s.
Józef Majewski – doktor habilitowany teologii, mediolog, profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Redaktor WIĘZI, publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor, współautor i współredaktor ponad 20 książek. Opublikował ponad 700 rozpraw i artykułów naukowych, popularno naukowych, publicystycznych i dziennikarskich. Żonaty, dwoje dzieci. Mieszka w Gdańsku.
Skomentuj artykuł