Czy nasza ojczyzna jest chora?
Katastrofa pod Smoleńskiem, "sprawa krzyża", jak również będący efektem narastającej nienawiści politycznej mord w Łodzi skłaniają do pytania o duchową kondycję naszego narodu.
Niedawne Święto Niepodległości sprzyja takiej refleksji. Jacy my właściwie jesteśmy? Oczywiście, społeczeństwo polskie jest bardzo zróżnicowane. Dlatego każdy opis, zwłaszcza publicystyczny, traktujący je jako monolit, musi być z konieczności uproszczony.
Mimo że w sytuacjach ekstremalnych potrafimy się wspaniale jednoczyć, na co dzień ciągle jeszcze jesteśmy indywidualistami, a może lepiej mówiąc - monadystami, samotnymi wyspami. Nie dostrzegamy zatem związku między dobrem indywidualnym, np. wyrzuceniem niepotrzebnego sprzętu gospodarstwa domowego do lasu, a dobrem wspólnym - zaśmieconym lasem. A nawet więcej - dobra te przeciwstawiamy sobie. Na szczęście ta postawa Polaków zmienia się na lepsze, co można łatwo zauważyć na poziomie bloków mieszkalnych, samorządów itp.
Bez wątpienia jesteśmy jako Słowianie obdarzeni bogatą emocjonalnością. Niestety, często nasza sfera uczuciowa jest niedojrzała, infantylna, a jednym z jej przejawów jest ślepa miłość - obecna m.in. w wychowywaniu dzieci oraz w życiu społeczno-politycznym. Bardzo łatwo zakochujemy się w atrakcyjnych (co w istocie znaczy: przedstawianych przez media jako atrakcyjni) politykach. Przez całe lata znaczna część mieszkańców naszego kraju była zakochana w Aleksandrze Kwaśniewskim, a obecnie - powtarza się to w stosunku do Donalda Tuska. Miłość dojrzała różni się od ślepej tym, że - w przeciwieństwie do niej - dostrzega wady przedmiotu swojego uwielbienia. Publicyści się dziwią, jak to się dzieje, że premier Tusk podnosi podatki i robi wiele innych wątpliwych czy negatywnych rzeczy, a jego poparcie społeczne rośnie. Wyjaśnienie jest banalnie proste: duża część Polaków jest w nim nadal zakochana - są oni głęboko przekonani, że jest to po prostu fajny facet. A jeśli jeszcze porówna się go z odpychającym i znienawidzonym Jarosławem Kaczyńskim, jego atrakcyjność się potęguje. Nie twierdzę, rzecz jasna, że jest to jedyny element decydujący o popularności obecnego premiera.
Głód uznania
My, Polacy, jesteśmy spadkobiercami wielu negatywnych doświadczeń historycznych. Frustrują nas zarobki wielokrotnie niższe niż na Zachodzie. Media postkomunistyczne i liberalne od dwudziestu lat "dołują" nasz naród, eksponując z upodobaniem i dziwną satysfakcją tylko jego słabe strony. Trudno w tej sytuacji nie mieć wątpliwości co do swojej wartości i wartości własnego narodu.
Wątpliwości te pogłębia nasza niedojrzałość emocjonalna, co się wyraża w naszych kompleksach wobec Zachodu oraz w głodzie uznania ze strony innych osób i narodów. Nie daje nam zatem spokoju pytanie, co o nas naszych zachowaniach, naszych politykach itd. pomyślą sobie mieszkańcy Zachodu. Przecież w mediach tak często słyszymy: "Zachód się z nas śmieje". Z kolei wpadamy w euforię, gdy jakiś polityk czy dziennikarz z innego kraju obdarzy nas komplementem. A jak bardzo jesteśmy wdzięczni rodzimym politykom, którzy nas zapewniają, jacy to jesteśmy wspaniali - "młodzi, wykształceni i z dużych miast". Wybory wygrywają na ogół ci działacze, którzy bardziej skutecznie się nam podlizują. Natomiast denerwują nas politycy, którzy nam mówią gorzką prawdę i stawiają nam wymagania.
Wprawdzie komunizm już dawno upadł, ale jego skutki pozostały w naszych duszach. Jednym z najbardziej doskwierających w życiu społecznym jest mentalność monopolistyczna. Od samego początku, tzn. od 1989 roku, mieliśmy kłopot z rzeczywistym pluralizmem - przede wszystkim medialnym i politycznym. Niestety, przez dwadzieścia lat nie wypracowaliśmy autentycznego ładu medialnego: nie udało się stworzyć z prawdziwego zdarzenia telewizji publicznej; brakuje nam prawicowego odpowiednika TVN; nie ma na rynku ogólnopolskiego dziennika, który wyrażałby poglądy zwolenników PiS-u, a wśród tygodników dominują pisma lewicowo-liberalne. Ciągle jeszcze mamy kłopoty z pluralizmem politycznym. Mentalność monopolistyczna daje o sobie znać również w obrębie polskiego katolicyzmu.
Homo sovieticus, który, niestety, jest w nas ciągle żywy, przejawia się również w "przewartościowaniu wartości" - w zamienianiu aksjologicznych i etycznych "plusów dodatnich" na "plusy ujemne" - i odwrotnie. Krótko mówiąc: rzeczy dobre, np. obrona symboli religijnych, są oceniane jako złe, a złe, np. obrażanie innych, jako dobre. Marksistowska etyka klasowa zmieniła po 1989 roku twarz - została zastąpiona przez "etykę plemienną". Pokrewna "etyce Kalego", "etyka plemienna", niszcząca życie społeczne w Polsce, polega na tym, że inaczej oceniamy słowa i czyny osób, które uznajemy za "nasze" - posiadające takie same jak my poglądy religijne, polityczne, a całkiem inaczej słowa i czyny osób, które nie należą do "naszego plemienia". To samo obraźliwe sformułowanie raz jest haniebne - jeśli wyszło od przedstawiciela, który nie należy do "naszego plemienia", innym znów razem - jeśli jego autorem jest osoba, którą cenimy - stanowi ono tylko przejaw spontaniczności, która zwłaszcza u twórców jest czymś naturalnym.
Usankcjonowanie nienawiści, pogardy, szyderstwa itd. wobec osób należących do innego od "naszego plemienia", jest jednym z "owoców" wyznawania przez część społeczeństwa "etyki plemiennej". Jesteśmy w swoim mniemaniu wspaniali, ponieważ darzymy szacunkiem, podziwiamy i kochamy "swoich" - swoje dzieci, swoich idoli politycznych. Miłość do "swoich", ślepa miłość, zdaje się usprawiedliwiać nienawiść, agresję, pogardę wobec innych, należących do "obcego plemienia". Istota politycznej nienawiści i agresji w Polsce, która przyniosła pierwszy polityczny mord po 1989 roku, sprowadza się do tego, że jest ona wprawdzie - jak słusznie twierdzi Rafał Ziemkiewicz - produkowana sztucznie, ale napotyka na podatny grunt "mentalności plemiennej".
Jeśli część Polaków nadal tęskni za życiem w komunizmie, to m.in. dlatego, że system ten, zabierając ludziom wolność, gwarantował im poczucie bezpieczeństwa. Potrzeba ta wydaje się obecnie zaspokojona - duża część Polaków ma, jak za czasów Edwarda Gierka, poczucie małej stabilizacji. Wprawdzie bardzo dużo narzekamy, a to na służbę zdrowia, a to na fatalny stan dróg, a to na drożyznę w sklepach i zadłużanie kraju, ale w istocie czujemy się jednak pod względem materialnym dość bezpiecznie. Stopniowo przyjmujemy również zachodni, konsumpcyjno - hedonistyczny model życia. Tak naprawdę ważne jest dla nas to, co dzieje się tu i teraz. Używamy świata, póki służą lata. Żyjemy dniem dzisiejszym. Nie przejmujemy się natomiast losem przyszłych pokoleń: radykalnie malejącą liczbą urodzeń, potęgującym się zadłużeniem narodu itd.
Jeśli rzeczywiście chcemy przyczynić się do zmiany tej sytuacji, spróbujmy odważnie zapytać media i spokojnie przemyśleć kilka spraw. Czy faktycznie Polacy tak strasznie się nienawidzą? Czy to przede wszystkim politycy są odpowiedzialni za potęgującą się w Polsce agresję polityczną? A może odpowiada za nią tylko kilku polityków, przede wszystkim Janusz Palikot i Stefan Niesiołowski, oraz "producenci nienawiści", np. niektóre media i ich mocodawcy? Czy agresja i nienawiść mają rzeczywiście charakter symetryczny? Czy obydwie strony sporu są w takim samym stopniu winne? Czy wolno utożsamiać piętnowanie i potępianie zła z agresją i nienawiścią? Czy nie ma różnicy między krytyką, czasami bardzo ostrą, a agresją, nienawiścią i poniżaniem?
Skomentuj artykuł