Granice prywatności dziecka
Żeby pokusić się o ustalenie dzieciom w domu zasad regulujących granice ich prywatności, trzeba najpierw zadać sobie podstawowe, choć może nieco dziwnie brzmiące pytanie: "Czy ustalanie jakichkolwiek zasad w tej kwestii ma w ogóle sens?".
Bo może spontaniczność życia, różnorodność temperamentów dzieci, jak również wrodzona niechęć współczesnych dorosłych do mnożenia punktów domowego regulaminu wyklucza rozmowę na ten temat?
Otóż nie wyklucza. I nie zniechęcajmy się przerażającymi statystykami badaczy, którzy twierdzą, że w Polsce obecnie tylko 8% rodziców świadomie wychowuje swoje dzieci. Świadomie, czyli konsekwentnie, starając się, aby dom, szkoła, Kościół, środowisko rodzinne i rówieśnicze, media, do których dziecko ma dostęp, mówiły jednym głosem z rodzicami oraz, na ile to możliwe, reprezentowały ich światopogląd. Pozostałe "inicjatywy" rodzicielskie to oddziaływanie przypadkowe, powierzchowne i właśnie spontaniczne. Nie oznacza to oczywiście, że w Polsce tylko 8% rodziców bardzo kocha swoje dzieci. Kochają je na pewno prawie wszyscy. Jednak jak widać z badań, tylko nieliczni rozumieją, że kochać to znaczy wychowywać. A wychowywać to znaczy wymagać. Czyli między innymi stawiać granice tam, gdzie są one potrzebne.
Granice prywatności obejmują kilka obszarów działania wychowawczego.
Pierwsze skojarzenie odnosi się do sfery intymności ciała dziecka. Ale tutaj z pomocą przychodzi nam natura. W każdej rodzinie niedotkniętej patologią w tej dziedzinie wiadomo, że należy z całym szacunkiem i uwagą traktować dziecięce sygnały wstydliwości i wycofać się natychmiast, kiedy dziecko słowem albo zawstydzeniem da rodzicom i rodzeństwu znać, że już nie potrzebuje asysty w toalecie, w kąpieli czy podczas przebierania się. Zapewnienie mu komfortu intymności przy tych czynnościach jest pierwszym sygnałem dla dziecka, że szanujemy nie tylko jego ciało, ale i jego odrębną osobowość.
Pamiętam, jak będąc nad morzem, byłam świadkiem rozpaczy trzyletniego chłopca, którego mama zmuszała do zabawy nago pomiędzy dziećmi ubranymi w stroje kąpielowe. Chłopczyk chował się wstydliwie za matkę i płakał w głos, ale ta stanowczo wpychała go między rówieśników. Nie wzruszał jej nawet śmiech innych malców drwiących z nagości jej syna. Takiego zachowania rodzica nie da się usprawiedliwić. Chyba tylko bezmyślną lekturą poczytnych czasopism kobiecych albo doktoratem z antypedagogiki. I nie chodzi oczywiście o przesadny purytanizm. Chodzi o świadomość, że wychowanie do wstydliwości i skromności - zarówno zachowania, jak i stroju - jest zgodne z naturą człowieka. Przekraczanie norm i granic w tej dziedzinie skutkuje katastrofą dobrego smaku, obyczajów, kultury społecznej, prowadzi do wojny płci zamiast do ich eleganckiej i pięknej wzajemnej adoracji.
Takiej właśnie wulgaryzacji sfery intymności jesteśmy świadkami obecnie.
Człowiek jest istotą wysoce uspołecznioną. Ale ma takie chwile, kiedy najchętniej ukryłby się w mysiej dziurze: bo chce przemyśleć sukcesy albo porażki, bo jest zmęczony, bo ma po prostu dość hałasu czy lawiny cudzych spraw walących mu się na głowę. Więc kiedy stado, to stado. A kiedy samotność, to samotność. Zwłaszcza pokolenie dziadków i babć ma tendencje do utyskiwania, że się młodzi zamykają teraz w swoich pokojach. Że kiedyś się żyło lepiej, bo "na kupie". Cała rodzina albo i dwie w jednej izbie i "dobrze było" i "się ludzie kochali". Powiem szczerze, nieco irytujące są takie wnioski i w najlepszym razie nieprawdziwe. Bo jednostronnie przemilczają, jak z powodu tego "na kupie" nie tylko "się kochali", ale i nienawidzili. Ile było problemów, ile zaburzeń emocjonalnych, ile intelektualnej biedy…
Ukłońmy się więc z najwyższym szacunkiem historycznemu polskiemu domowi, który dzięki gościnności, miłości i religijnym tradycjom przetrwał nawet "na kupie", i ucieszmy się, że dziś jest już nieco łatwiej: że dzieci mają swoje łóżka, swoje biurka, swoje szafki na przybory i ubrania, swoje książki, swoje kąty do ukrycia przed całym światem, a nawet swoje pokoje. Istnienie osobnego kąta czy pokoju to nie jest dowód społecznej izolacji dziecka. Problem zaczyna się wtedy, kiedy dziecko ucieka tam zbyt często przed rodziną, żeby robić rzeczy, których inni nie akceptują, albo okazać w ten sposób obojętność czy pogardę. Moim zdaniem brak porządnego stołu z krzesłami (niech przepadną ławy!), brak wspólnych posiłków przy tym stole, brak serdecznego zainteresowania sprawami domowników i brak czasu dla siebie nawzajem są o wiele większym problemem izolującym ludzi niż istnienie w domu kątów - schronień z granicą zamkniętych przed wszystkimi, choćby na chwilę, drzwi…
Nie nadzwyczajne to odkrycie, że coraz częściej dzieci uciekają nam z domu, nawet nie opuszczając własnego pokoju. Muzyka i słuchawki na uszach, niezdrowe słuchawki niszczące słuch. Internet: godziny zmarnowane, które nie wrócą. Godziny odizolowania od rodziny i świętego gniewu, jeśli ktoś o coś wtedy poprosi albo coś przerwie. Pozornie to może być nawet nauka. Realnie, po oddzieleniu czasu na rzeczywistą edukację, pozostają gry, portale społecznościowe, surfowanie po informacyjnych śmietnikach, pioseneczki, żartobliwe filmiki… Czasem można, ale codziennie?!… Do tego Jaśnie Pan Telewizor… I Jaśnie Pan Telefon. Zwłaszcza ten ostatni przestał być sposobem komunikowania się w razie potrzeby i stał się sposobem komunikowania bez potrzeby. Nie mówiąc już o tym, że genialnie drenuje kieszenie rodziców.
Z mediami sprawa jest zatem poważna: tutaj ponad "prawem do prywatności" dziecka jest prawo rodzica do wychowywania zgodnie z zasadami swojego sumienia. Najlepiej oczywiście zapobiegać, niż potem walczyć, więc ustalenie w domu racjonalnych zasad korzystania z mediów to dziś priorytet. Jeśli jednak mimo porozumienia co do czasu korzystania z nich, co do jakości proponowanych materiałów filmowych, edukacyjnych i muzycznych, tematyki programów czy stron, na które można dziecku pozwolić, sprawa wymyka się spod kontroli, trzeba działać i naruszyć błogostan prywatności. A w skrajnych sytuacjach (uzasadnione podejrzenie o dostęp do pornografii, pedofilii, treści satanistycznych, realnie okultystycznych czy innych stron przestępczych) zażądać pełnego dostępu do archiwum, hasła, telefonów i adresów osób, z którymi kontaktowało się nasze dziecko, bez hipokryzji "respektowania prawa do prywatności i nietykalności korespondencji". Czasem prawdziwa informacja o tym, co, z kim i dlaczego robi nasze dziecko, może uratować mu życie.
Powtórzmy więc na koniec dla przypomnienia i utrwalenia treści: kochać to znaczy wychowywać. A wychowywać to znaczy wymagać. Czyli między innymi stawiać granice tam, gdzie są one potrzebne.
Skomentuj artykuł