Kanon rodzinny: Bóg, Honor, Ojczyzna
Najciekawsza osobowość w świecie finansów III Rzeczypospolitej. Twórca najbardziej udanego przedsięwzięcia ekonomicznego minionego dwudziestolecia - Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych (SKOK). Senator RP obecnej kadencji z okręgu Biała Podlaska. Rzecznik prawdy i uczciwości w biznesie.
Gdynia - lekcja historii
Urodził się w 1963 r. w Gdyni, później rodzice przenieśli się do Gdańska. Choć w Gdyni mieszkał tylko przez pierwszy miesiąc swojego życia, to właśnie to miasto obdarza szczególnym sentymentem. Tu bowiem jego rodzice, a zwłaszcza ojciec, który zmarł, kiedy chłopiec miał 9 lat, pokazywali mu dynamikę rozwoju II Rzeczypospolitej. Wymowny symbol: Gdynia - wioska, którą w ciągu kilkunastu lat Polacy rozbudowali w europejskie miasto. Jego budowniczymi byli również dziadkowie chłopca - zarówno ze strony matki, jak i ojca. Historia tego miasta przyczyniła się do tego, że Bierecki junior nigdy potem nie czuł wobec innych kompleksów. Tu uczył się patriotyzmu od dziadków, szczególnie Jana Zembrzuskiego, mazowszańskiego szlachcica, przed wojną oficera żandarmerii polowej w Gdyni. To dzięki rodzicom i dziadkom może dziś z całym przekonaniem podkreślać, że jego dom rodzinny był absolutnie patriotyczny.
Grzegorza Biereckiego kształtowała rodzina. Przedwojenna literatura patriotyczna, a wiersze Władysława Bełzy należały do domowego kanonu lektur obowiązkowych chłopca i jego o 6 lat starszego brata. - "Kto ty jesteś? - Polak mały" i inne wiersze Bełzy wymagane były u nas w domu na pamięć. Szczególnie dbały o to obie babcie - opowiada Grzegorz Bierecki. - Z dziadkiem śpiewaliśmy piosenki piłsudczykowskie, których wiele znałem na pamięć. Chodziliśmy też na groby ofiar II wojny światowej i zawsze zapalaliśmy tam świeczki. Ojciec był harcerzem przed wojną. Inspirował mojego drużynowego, by prowadził drużynę w duchu II Rzeczypospolitej. Podsuwał nawet konkretne pomysły młodemu chłopakowi, który je chłonął. Ojcu zależało, żeby uczniowie poznawali prawdziwą historię. Dbał też o to, aby w programie drużyny uwzględniano obchody przedwojennych świąt patriotycznych. Było to harcerstwo prowadzone w duchu "Kamyka", czyli Aleksandra Kamińskiego. Zupełnie pozbawione akcentów peerelowskich.
Rodzice
Ojciec Grzegorza Biereckiego - Teodoryk w czasie wojny był więźniem obozu w Stutthofie. Po wojnie studiował dyplomację w Sopocie. Kiedy jednak studenci zaczęli domagać się wyjaśnienia fałszerstw wyborczych z roku 1946 i 1947 - komuniści szkołę rozwiązali. Jednym z organizatorów strajku był ojciec Grzegorza i niewykluczone, że tylko wytatuowane numery niemieckiego obozu koncentracyjnego uratowały go przed więzieniem komunistycznym. Wówczas, znając już kilka języków obcych, Bierecki senior założył w Gdyni przedsiębiorstwo spedycji zagranicznej. Działało ono jednak niezbyt długo: komuniści upaństwowili je, pozostawiając Biereckiemu tę samą pracę, ale już na "państwowej posadzie" w Gdańsku. Mama Grzegorza - Marianna do emerytury pracowała jako nauczycielka w placówkach oświatowych znajdujących się na terenie szpitali czy sanatoriów. Najdłużej - w sanatorium przeciwgruźliczym. Pedagog z powołania. Zawsze serdeczna, opiekuńcza, oddana dzieciom.
Wartości najwyższe
Olbrzymim autorytetem dla chłopca był dziadek Zembrzuski. Szczególnie kiedy zabrakło ojca. To on opowiadał chłopcom historię Trójmiasta. O bohaterach II wojny światowej, a także o komunistycznej zbrodni w 1970 r. w Gdyni i Gdańsku. - Przede wszystkim jednak mówił o czasach przedwojennych. O sile państwa, ale i o jego ułomnościach - wspomina Grzegorz Bierecki. - Generalnie, o tym wszystkim, co można sprowadzić do pojęć: Bóg, Honor, Ojczyzna. Były one zawsze u nas wartościami najwyższymi. Jeśli ktoś ich nie przestrzegał, to uważano go w naszej rodzinie za politycznego łobuza i nie podawano mu ręki.
W szkole podstawowej Biereckiego juniora nie zajmowała jednak w żaden sposób polityka. Pochłonięty był nauką i szachami, którą to pasję przekazał mu ojciec. Podobnie jak on swoim dorosłym już dziś dwóm synom. Dopiero w czasie szkoły średniej w otoczeniu Grzegorza zaczęły pojawiać się dyskusje o polityce, w szczególności dotyczące Polski. Jednak najwięcej czasu poświęcał poezji. Czytał literaturę piękną, szczególnie tomiki poetyckie. Sam też pisał wiersze, z których kilka, za namową brata, wysłał na konkurs poetycki. Otrzymał wówczas pierwszą nagrodę: był nią udział w zajęciach koła naukowego polonistów na Uniwersytecie Gdańskim. Odtąd pochłaniały go 2 wielkie pasje: szachy i hermeneutyka. - Byłem dumny z tego, że mogłem poszerzać wiedzę z dziedziny literatury w daleko większym zakresie niż na szkolnych zajęciach. Tym bardziej że moja licealna polonistka korzystała podczas lekcji z podręczników pamiętających lata pięćdziesiąte - wspomina Grzegorz Bierecki. - Moimi kolegami w dyskusjach o literaturze byli więc wyróżniający się już na polonistyce studenci. I było to naprawdę dobre przygotowanie do studiów polonistycznych.
Działacz społeczny
Tymczasem przyszedł rok 1980 i zaczęły się ogólnopolskie strajki. Te kilka tygodni strajków i następujące po nich miesiące stały się dla siedemnastolatka swoistym uniwersytetem politycznym. Wprawdzie już od kilku miesięcy był czytelnikiem podziemnej prasy, szczególnie "Robotnika Wybrzeża", to jednak wielość dotychczas nieznanych wydarzeń z zakresu praktyki demokracji zdominowała jego wcześniejsze fascynacje. Szybko wrócił z wakacji i jako wolontariusz pomagał strajkującym. W pierwszych dniach zajęć szkolnych natomiast założył w liceum, i jej przewodniczył, Federację Młodzieży Szkolnej, kilka miesięcy później przekształconą w Federację Młodzieży Walczącej.
Stan wojenny nie podciął skrzydeł młodemu buntownikowi. Z pierwszą lokatą dostał się na wymarzoną polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Teraz czas zaczął dzielić między studia, szachy i trwające do rana dyskusje o literaturze współczesnej. Do tego dochodziła jeszcze działalność w podziemiu. Był m.in. działaczem Ogólnopolskiego Komitetu Oporu, wydawcą, redaktorem podziemnego miesięcznika "Wprost". Wraz z innymi organizował kolonie letnie dla dzieci działaczy podziemia. Już jako student działał też w NZS i organizował "podziemne" wykłady z najnowszej historii zarówno dla robotników, jak i dla młodzieży.
Grzegorzowi Biereckiemu, co podkreśla, towarzyszyło w tym "wojennym" dojrzewaniu kilka niezwykłych osobowości, a wśród nich przyszła żona Marzena oraz wybitny historyk Jerzy Godlewski i późniejszy prezydent Polski - Lech Kaczyński, którego znał już od 1981 r. Jednak ich ścisła współpraca zapoczątkowana została, kiedy Grzegorz Bierecki, w 1985 r., został delegowany przez NZS do Tajnego Regionu Solidarności.
Po pewnym czasie działalność Grzegorza Biereckiego została też zauważona przez Służbę Bezpieczeństwa. Przypłacił to kilkumiesięcznym więzieniem w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Szczęście do szczęśliwych pomysłów
Strajki w 1988 r. w Gdańsku Grzegorz Bierecki przyjął jako zupełną oczywistość. Sam je współorganizował na Uniwersytecie Gdańskim. Brał też udział w obradach Okrągłego Stołu, choć nie uważał ich za najtrafniejsze rozwiązanie. Po częściowo wolnych wyborach w 1989 r. i utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego nie uważał też, że jest to już wolna Polska. Kiedy jednak Lech Kaczyński, jako nieformalny przewodniczący NSZZ "Solidarność", powierzył mu organizowanie zupełnie nowych kas zapomogowo-pożyczkowych, Grzegorz Bierecki zabrał się do tego z prawdziwą radością. - Warto przypomnieć, czym były wówczas kasy zapomogowo-pożyczkowe działające w komunistycznych związkach zawodowych. Stanowiły one fundament finansowy OPZZ - opowiada Grzegorz Bierecki. - Tymczasem wartość wkładów w kasach zapomogowo-pożyczkowych zżerała inflacja. Tworzyły się ogromne kolejki po pożyczki w tych kasach. Promowano "kolesiostwo" i kredyt dostawał ten, kto miał "układy", a nie ten, kto tego najbardziej potrzebował. Lech Kaczyński powiedział mi wówczas, abym stworzył coś, co by było atrakcyjną i alternatywną dla OPZZ kasą zapomogowo-pożyczkową. I wówczas wpadłem na pomysł stworzenia Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych. Nie była to jakaś absolutna nowość. W czasie zaborów działały np. "Kasy Stefczyka" i im podobne. Jednak pomysł na nasze kasy, "unii kredytowej", znalazłem w USA. Napisałem więc raport Lechowi Kaczyńskiemu, a Leszek całą koncepcję zaakceptował. Zresztą - mam swego rodzaju "szczęście do szczęśliwych pomysłów"… Kiedy zachorowałem na nowotwór skóry, znalazłem znakomity pomysł na przeniesienie do Polski nowatorskiego sposobu leczenia raka skóry, który stosowano już np. w Niemczech. I założyłem w Gdańsku klinikę SANITAS, gdzie ludzie mogą się leczyć z podobnych schorzeń.
Początkowo, w 1992 r., SKOK-i powstawały tylko w dużych zakładach pracy: portach, stoczniach, hutach, kopalniach. Największe zainteresowanie znalazły jednak na Wybrzeżu. Później na Śląsku. W 1996 r. weszła rozszerzona ustawa o SKOK-ach, która dawała im możliwość działania w organizacjach środowiskowych. Wtedy spółdzielcy z Kas zwrócili się do środowisk katolickich, najliczniejszych w Polsce. - Wraz ze Stowarzyszeniem Rodzin Katolickich zaczęliśmy zakładać kasy parafialne. Spontaniczność i zaangażowanie obu zainteresowanych stron przypominały niekiedy pospolite ruszenie… - podkreśla Grzegorz Bierecki. - I to nadało Kasom największą dynamikę.
* * *
Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe rozpoczęły swoją działalność w 1992 r. Prezydent Lech Kaczyński uważał je za najważniejszy ruch społeczny po 1989 r. Niezwykły wkład w ich budowę i działalność Grzegorza Biereckiego na tym polu doceniła Światowa Rada Unii Kredytowych, mianując go swoim wiceprzewodniczącym. Jest to najwyższe stanowisko, jakie zajmuje Polak w międzynarodowym świecie finansów. W tej chwili do SKOK-ów przynależy dwa i pół miliona Polaków. Stały się one jednak "solą w oku" obecnej ekipy rządzącej. W sposób doskonały bowiem bronią pracowników przed monopolem i lichwiarstwem banków. Tymczasem w kampanii zniechęcania do SKOK-ów lewicowe media porównują je do "parabanków". Nowa ustawa finansowa zaś, lobbowana przez bankowców i wprowadzona w tym roku, może stać się zagrożeniem dla spółdzielczych kas. Ostrzeżeniem jest to, co dzieje się w kilku totalitarnych krajach Ameryki Południowej, gdzie spółdzielcze kasy są wprost zwalczane. Grzegorz Bierecki ma jednak nadzieję, że w Polsce do tego nie dojdzie.
Skomentuj artykuł