Kartka na drzwiach
Przekopałem spory kawałek internetu, aby spróbować ustalić, co właściwie zrobił pewien polityk rodem z Biłgoraju w pewien piękny majowy weekend w Krakowie na ulicy Franciszkańskiej. Wreszcie znalazłem zdjęcie, na którym dało się przeczytać treść kartki, przyczepionej przez niego, bez jakiejkolwiek zgody zarządców budynku, na drzwiach jednego z kościołów.
Zastanawiające, że kompletnego tekstu tego dokumentu wspomniany wyżej poseł nie umieścił ani na swoim blogu, ani na oficjalnej stronie swojego ugrupowania. Dowiedziałem się natomiast, podczas kwerendy w przepastnych zasobach sieci, że podobnych "dokumentów" podpisał on kilka. Po co? Tego nie udało mi się ustalić. Być może mają jakąś wartość dla zbieraczy autografów.
Pytanie o skuteczność
"Każde odejście człowieka z Kościoła, dla Kościoła, dla księdza i dla samego człowieka jest niewątpliwie rzeczą smutną. Natomiast sposób, w jaki się to dokonało, tzn. w taki wyreżyserowany medialnie i prowokacyjny - moim zdaniem - nie zasługuje niestety na uznanie ani tym bardziej na pokazywanie jako przykład" - skomentował kilka dni później podpytywany na tę okoliczność metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz.
Pytany o "skuteczność" działań podjętych przed siedzibą krakowskiej kurii przez byłego szefa sejmowej komisji "Przyjazne Państwo", mającej pod wieloma względami poprawiać polskie prawo, metropolita warszawski nie pozostawił żadnych złudzeń, iż jest ona zerowa. "Jest pytanie, czy da się wymazać znamię chrztu świętego, swoje bycie wierzącym, bycie dzieckiem Kościoła - to jest pytanie teologiczne, ważne. Ta sprawa to formalny przebieg tego procesu, który jest przewidziany przez Kościół, także przez Konferencję Episkopatu Polski. Z punktu widzenia formalnego ta droga nie została zachowana" - wyjaśnił.
Patrząc na zawartość deklaracji podpisanej przez odwołującego się do antyklerykalizmu byłego wydawcy "Ozonu", uważanego za tygodnik radykalnie katolicki, oraz wsłuchując się w jego wypowiedzi, trudno uniknąć pytania, czy rzeczywiście chciał on cokolwiek poza medialnym szumem w dziedzinie swojej przynależności do Kościoła katolickiego osiągnąć.
Szopka i farsa
Jak na kogoś, kto miał kierować tworzeniem nowego, lepszego prawa, lider ruchu własnego imienia zaafiszował się w dawnej stolicy Polski ze szczególnym bublem prawnym. Całe przedsięwzięcie zresztą przeprowadził tak, jakby nie miał pojęcia nie tylko o znaczeniu, ale w ogóle o istnieniu jakichkolwiek procedur. Wystarczy jednak zajrzeć do statutu jego ugrupowania, aby się przekonać, że świetnie o nich wie i ich dopełnienia od swych towarzyszy oczekuje, także w kwestii opuszczania szeregów partii. We wspomnianym statucie, na stronie piątej w paragrafie 8 można przeczytać:
"1. Utrata członkostwa w Ruchu PL [tak "Ruch Palikota" jest nazywany w statucie partii - przyp. red.] może nastąpić wskutek: 1. rezygnacji z członkostwa, która powinna zostać złożona w formie pisemnej Zarządowi Klubu, do którego należy członek...".
Rozumie więc, że również opuszczając jakieś sformalizowane grono, należy spełniać ustanowione przez nie warunki, także te dotyczące miejsca, w którym formalności należy dopełnić. Mimo to, swoje upublicznione na kościelnych drzwiach pismo skierował nie - zgodnie z wymogami Kościoła - do parafii swego obecnego zamieszkania, lecz do parafii chrztu. Dlaczego? Czy po to, aby na pewno było nieskuteczne? Aby faktycznie nie dokonać apostazji?
Może rację ma publicysta TVP Marek Zając, który twierdzi, że mamy do czynienia z kolejną szopką i happeningiem politycznym, bo "wypisywanie się" z Kościoła być może w Niemczech ma jakiś wymierny sens, ale w Polsce nie za bardzo?
Czy kompletne pomieszanie porządków, jakie w całej sprawie nastąpiło w sposób - bardzo wiele na to wskazuje - zdecydowanie zamierzony, łącznie z aluzjami do gestu Marcina Lutra, nie jest kolejnym potwierdzeniem powtórzonego przez Marksa stwierdzenia Hegla, że historia lubi się powtarzać, wraca jednak nie w postaci oryginalnego dramatu, lecz farsy?
Groch z kapustą
Żądny rozgłosu polityk początkowo planował umocować kartkę na drzwiach krakowskiej kurii, lecz widząc przed nimi grupę młodych, bardzo zdeterminowanych mężczyzn, zrejterował i umieścił ją (jak się później okazało na 1,5 minuty) na drzwiach najbliższej świątyni. W rzeczywistości dokonał jednak "Oświadczenia woli", które nazwał aktem apostazji. Następnie napisał, że w pełni świadom swej decyzji oraz jej konsekwencji, z własnej nieprzymuszonej woli "przez ten dokument" poświadcza, że nie chce "być uważany za członka Kościoła katolickiego".
Dalej powołał się na konstytucję i domagał się poszanowania swojej wolności religijnej. Po czym ogłosił: "Wbrew instrukcji Episkopatu Polski i w zgodzie z Konstytucją RP nie mam zamiaru podawać w tym dokumencie powodów, dla których opuszczam Kościół rzymskokatolicki".
Na cytowanej kartce jest jeszcze zastrzeżenie, że w wypadku "represji wygłaszanych w czasie kazań" wobec jej autora lub jego rodziny wniesie on "stosowną skargę" (nie wiadomo do kogo) oraz informacja, że w razie naruszenia jego prawa do wolności wyznania nie wyklucza dochodzenia go na drodze sądowej.
Najbardziej zaskakujące jest jednak ostatnie zdanie: "Proszę o pisemne potwierdzenie dokonania stosownej adnotacji w księdze chrztu".
Jak widać, zarówno ogłoszony przez znanego polityka "dokument", jak i sama akcja jego nagłaśniania, to kompletny groch z kapustą i pomieszanie z poplątaniem.
Do urzędowej wiadomości
Próżno wypatrywać na wspomnianej kartce czegoś, co odpowiadałoby apostazji w rozumieniu Kościoła katolickiego. Zgodnie z kanonem 751 Kodeksu prawa kanonicznego, apostazją nazywa się "całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej". Tymczasem, szukający popularności polityk ani w formie pisemnej, ale również w tym, co przy okazji mówił na forum publicznym, w ogóle o swej wierze się nie wypowiadał. Jedyne, czego dotyczyły jego wypowiedzi, to "opuszczenie" Kościoła katolickiego. Na takiej zasadzie, na jakiej rezygnuje się z udziału w jakimś stowarzyszeniu albo na przykład w partii politycznej. Lider ruchu swojego imienia ma różne uwagi wobec Kościoła i z tego powodu "nie chce być uważany" za jego członka.
Być może więc usiłuje osiągnąć to, o czym mówił niedawno w wywiadzie ks. dr hab. Piotr Majer, konsultor Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski, kanclerz Kurii Metropolitalnej w Krakowie, a zarazem wykładowca Instytutu Prawa Kanonicznego na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w tym samym mieście. "Właściwie zamiast o «wystąpieniu» można by było mówić o «odstąpieniu» od wspólnoty wierzących, bowiem nie można wystąpić, czyli "wypisać się" z Kościoła w ten sam sposób, jak się rezygnuje z członkostwa w świeckiej organizacji" - wyjaśnił ks. Majer i dodał: "Można zerwać z nim widzialne, formalne więzy, ale nie da się zniweczyć miłości Chrystusa, który nabył nas własną krwią. Dlatego mówimy o apostazji dokonywanej przez formalny akt, kładąc nacisk na to, że chodzi o przyjęcie do urzędowej wiadomości woli człowieka, który nie chce mieć z Kościołem nic wspólnego. Nie można natomiast mówić o absolutnym odejściu ochrzczonego od Kościoła". Nie ma jednak pewności, że byłemu politykowi partii rządzącej faktycznie o to chodzi.
Pytania, pytania…
Po widowisku, jakie wokół całej sprawy urządził, można było wśród polskich katolików, zarówno duchownych, jak i świeckich, zauważyć silną tendencję do lekceważenia jego wyczynów, przy równoczesnym sugerowaniu, że zmierza on do wywołania konfliktu religijnego.
Moim zdaniem zbywanie wzruszeniem ramion zarówno akcji "apostazyjnej", jak i innych antykościelnych wypowiedzi tego polityka, byłoby błędem. Nie należy również przeceniać jego możliwości w dziedzinie wywoływania w Polsce konfliktu religijnego. Według mnie najgroźniejszym i sięgającym w przyszłość skutkiem jego aktywności na tym polu jest przede wszystkim powiększanie zamętu wokół spraw ważnych, egzystencjalnych, fundamentalnych. Przez stale podsycany szum medialny utrwala on w ludzkich umysłach (ze szczególnym naciskiem na ludzi młodych) traktowanie kwestii życia religijnego oraz relacji do wspólnoty wiary w sposób płytki i byle jaki.
Usiłuje ukazać je jako drugo-, a nawet trzeciorzędne. Kształtuje nieprawdziwy obraz Kościoła, odwołując się nie do argumentów, lecz do emocji.
Po co to robi? To kolejne z pytań, na które wcześniej czy później trzeba będzie znaleźć odpowiedź. Bo sam sprawca omawianej awantury raczej jej nie zechce udzielić.
Można zerwać z Kościołem widzialne, formalne więzy, ale nie da się zniweczyć miłości Chrystusa, który nabył nas własną krwią. Dlatego mówimy o apostazji dokonywanej przez formalny akt. Nie można natomiast mówić o absolutnym odejściu ochrzczonego od Kościoła.
Skomentuj artykuł