Kłopoty ze świętymi?
Otóż na samym wstępie muszę się przyznać, że akurat ze świętymi to ja mam najmniej kłopotów. Na pewno nie mam problemów ze świętymi kobietami. Tu polityki kościelnej stanowczo mniej i tylko żałować można, że ciągle nie dość docenia się ogrom dobra wygenerowanego przez pokolenia Bożych kobiet. Podzielam opinię, że w dzisiejszych czasach „jedyna naprawdę skuteczna apologia chrześcijaństwa opiera się na dwu argumentach – na świętych Kościoła i sztuce, która powstała w jego łonie” (kard. Joseph Ratzinger, Raport o stanie wiary). Ludzie zmieniają życie na lepsze nie po przeczytaniu takiego czy innego, choćby i wzniosłego, kościelnego dokumentu, ale nierzadko pod wpływem zetknięcia z wielkością drugiego człowieka, olśnienia jego świadectwem. Święci naprawdę sprowadzają na świat kolejnych świętych. Bezpośrednie obcowanie z nimi, czy choćby tylko z ich spuścizną, rodzi dobre owoce, oczyszcza i uszlachetnia umysł, otwiera na miłość do Boga i otoczenia. Świętość budzi nadzieję i radość.
W języku potocznym świętość jako określenie cechy może dotyczyć Boga czy bóstwa (istoty będącej przedmiotem najwyższej oceny religijnej i czci z tym związanej), osób (cnotliwych, bardzo dobrych, szlachetnych), rzeczy będących przedmiotem czci religijnej, związanych z kultem (święty obrazek, Pismo Święte), a także tych spraw, których nie można naruszyć, zmienić (święte prawa, zasady).
Pismo natomiast uczy, że doskonale święty jest tylko Bóg. Człowiek może być uświęcony. Teologia katolicka wypracowała przy tej okazji kilka pojęć: latria to oddawanie czci boskiej, adoracja; dulia – kult świętych, aniołów, relikwii i innych przedmiotów; hiperdulia – specjalna cześć oddawana Matce Boskiej. Kult świętych w religii katolickiej i prawosławnej to szczególne, publiczne uznanie dla osób zbawionych. Mają swoje miejsce w liturgii. Do świętych można zwracać się z prośbą o wstawiennictwo do Boga.
Encyklopedja kościelna, podług teologicznej Encyklopedji Wetzera i Weltego z licznemi jej dopełnieniami przy współpracownictwie kilkunastu duchownych i świeckich osób wydanej przez X. Michała Nowodworskiego (Warszawa 1876) podaje: „Wielka zachodzi różnica między: być świętym a być czczonym jako święty, między świętością w tryumfującym a walczącym Kościele. Świętość w Kościele walczącym jest podwójna: za życia i po śmierci. Za życia nazywamy świętym tego, który osobliwie niewinnem i świątobliwem życiem się odznacza, a i po śmierci, możemy powiedzieć o wielu, że są świętemi, jak na przykład dzieci zmarłe zaraz po chrzcie świętym, ale w znaczeniu kościelnem ten tylko może być nazwanym i czczonym jako święty, o kim jest pewność, że jest w niebie. Żeby być świętym w Kościele tryumfującym, dosyć wytrwać do śmierci w zachowaniu przykazań (Mt 24, 13; Ap 2, 10), żeby zaś być uznanym za świętego w Kościele walczącym, oprócz szczególnie świętego życia, potrzeba oznaki po śmierci, że Bóg chce, żeby ten jego sługa był uznanym i czczonym na ziemi jako święty i tę wolę swoją objawia” (s. 489).
Autorzy owego dzieła przestrzegają przed kwestionowaniem świętości ustalonej przez najwyższą władzę Kościoła: „Ktoby utrzymywał, iż ten albo inny święty kanonizowany nie powinien być miany za świętego, że Papież w kanonizacji jego pobłądził, daje światu katolickiemu zgorszenie, znieważa świętego, heretykom, którzy zaprzeczają Kościołowi władzy kanonizowania świętych, pomoc niesie i sam tchnie herezją, dając okazję niewiernym do wyszydzenia wiary, że taki słowem fałszywe i bezbożne utrzymuje zdanie i najsurowsze kary kościelne na swoją głowę ściąga” (s. 493).
Powiało duchem kontrreformacji, zaznaczyć więc zaraz trzeba, że w średniowieczu częstsze były sytuacje odwrotne. Przeważała łatwowierność, a nie sceptycyzm. Bywało, że postaci legendarne otaczano kultem. Nie zawsze był on uzasadniony faktami, a zapatrzenie w cudowność (relikwie) – nadmierne, zabobonne. To właśnie w obliczu nadużyć ze strony pobożności ludowej Kościół wprowadził w XII wieku przepis, że tylko papież może zezwolić na oddawanie komuś czci publicznej w całym Kościele.
Czy i jakie znaczenie ma kanonizacja dla dzisiejszego człowieka? Czy aż takie, o jakim starają się nas przekonać władze Kościoła? Nie jestem pewna. Przyznam – i już widzę oburzenie – że często powtarzana formuła „módlmy się o rychłą beatyfikację Sługi Bożego Jana Pawła II”, wprawia mnie w konsternację… (I nie chodzi mi tu o kwestionowanie samej kanonizacji wielkiego chrześcijanina, ale o to polskie masowe przynaglanie do niej). Przecież miliony ludzi od lat przekonane są o świętości Jana Pawła. Czy, z drugiej strony, ktoś mu niechętny zmieni zdanie pod wpływem ogłoszenia go świętym? Modlić się o „rychłą beatyfikację” oczywiście można… i na pewno „grzechu nie będzie”. Ale czy to rzeczywiście istotna, duchowo głęboka intencja? A może raczej przejaw narodowych emocji?
Delikatną sprawą będą zawsze ludzkie próby wydawania kategorycznych sądów na temat myśli czy działań ( woli) Boga, niejako w Jego imieniu. A przecież tak właśnie ujmuje to cytowana wcześniej definicja kanonizacji. Do spraw duchowych, Bożych niestety często mieszają się zwykłe ludzkie kalkulacje. Bo każda kanonizacja to w mniejszym lub większym stopniu deklaracja polityczna osadzona w socjologicznym kontekście. A w dzisiejszej kulturze ci z nas, którzy nie chcą ulegać manipulacji, szczególnie są na nią uczuleni. Nie są ślepi na względy czy interesy z gruntu przyziemne. Głośno się dziś mówi o politycznym wymiarze decyzji dotyczących kanonizacji.
Kenneth Woodward – bo o jego Fabryce świętych (Kraków 2008) tu myślę – analizuje kilkanaście najsłynniejszych z bardziej kontrowersyjnych przypadków w historii Kościoła powszechnego. Nie sądźmy, że kalkulacje polityczne nie dotyczą naszej rodzimej niwy. I ja chwilę zastanawiałam się nad przypadkiem uznanego parę lat temu za świętego biskupa wykazującego, jak to ktoś dobrotliwie określił, „prawnokanoniczne” traktowanie sprawy starań o zatwierdzenie zgromadzenia sióstr michalitek. Ile to podejście kosztowało bólu i kłopotów! Dobrze, że wśród świętych kobiet urabiających sobie ręce po łokcie i prześcigających się w pokorze znacznie mniej było czasu na ambicje i troski o kanony. I jaką świętą cierpliwość wykazywały. Nie zamierzam przy tej okazji kwestionować innych zasług biskupa, ale mam wątpliwości w kwestii całokształtu heroiczności cnót i wzoru do naśladowania…
Czy kanonizacje pomagają popularyzowaniu ideału świętości? A może mu nawet przeszkadzają? – głośno wyrażali wątpliwość przyjaciele i rodzina Dorothy Day. „Zbierzcie wszystkie swoje pieniądze i całą energię, jakie wkładacie w jej kanonizację, i rozdajcie je biednym. W ten sposób okazalibyście jej miłość i szacunek” (z listu wnuczki).
Dorothy Day, konwertytka, świecka radykalna opiekunka ubogich i opuszczonych, jest świętą na nasze czasy. Kościół wcześnie zdał sobie sprawę, że święci są nader skutecznym narzędziem ewangelizacji. Od wieków żywoty świętych były częścią formacji duchowej: „Święci, jeśli są przedstawiani we właściwy sposób, z uwzględnieniem ich duchowej dynamiki i realiów historycznych, przyczyniają się do tego, że słowa Ewangelii i misja Kościoła stają się bardziej wiarygodne i atrakcyjne” (Benedykt XVI, przemówienie do postulatorów z Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, 17 grudnia 2007).
Sporo się ostatnio mówi o tym, że ukazywanie wciąż nowych wzorców świętości wymaga nowego języka. Tradycyjna literatura hagiograficzna budzi sceptycyzm. W dawnym opisie święty pozbawiony był wad, a nawet słabostek, wyrastał na model nadludzkiej moralnej doskonałości. Nie grzeszył, a wszystkie cnoty posiadał w stopniu najwyższym, i to wedle obowiązujących kanonów. I tak, średniowieczny święty musiał odznaczać się wyniszczającą ascezą, radykalną odpornością na pokusy, darem uzdrawiania, widzenia przyszłości, czynienia cudów. Przez wieki hagiografia, która z reguły nie szukała szczególnych cech osobniczych, gdyż w wyróżnianiu się indywidualnością upatrywano braku pokory, dopasowywała świętego do obowiązującego modelu świętości, a na zasadzie sprzężenia zwrotnego zarazem go tworzyła. Charakter indywidualny rozmywał się we wzorcu typowym. Najczęściej święty był „jak inni” święci danego typu. W sferze wizualnej mówi nam o tym dawna sztuka sakralna. Ileż w starych świątyniach obrazów świętych osób, namalowanych zgodnie z obowiązującymi ideałami piękna i duchowości, a więc z reguły w ekstazach, w momencie wizji i objawień, mistycznych zaślubin. Dopiero w dzisiejszych czasach pojawiają się podobizny świętych w „życiowym kontekście”, obok drugiego człowieka (bł. Jan Beyzym, św. Brat Albert, św. Maksymilian Kolbe itp.).
Z nostalgią za idealizowaniem świętych spotkałam się osobiście. W zacnym krakowskim gronie opowieścią biograficzną miałam uczcić jedną z nie tak dawno błogosławionych zakonnic. Nie zgodziłam się na powielanie pobożnych laurek. Jedną czy dwie słuchaczki (z najwyższymi tytułami naukowymi) wręcz zgorszyłam tezą, że niepotrzebna nam dziś wizja bezgrzeszności świętego. Przywiązanie do obrazu „bez zmarszczek” ma długą tradycję. Zwolennicy tego podejścia wymazali fajkę ze zdjęcia Piera Giorgia Frassatiego na tle Alp, którą trzymał w ustach. Ciągle jeszcze istnieje przyzwolenie na daleko idącą cenzurę, a może nawet jej oczekiwanie.
Problemy z doskonałością
Dyskusja na ten temat toczy się od wieków. Antagonizowała katolików i protestantów. Jak ma się świętość do doskonałości moralnej? Myśl metodystycznego teologa Johna Wesleya uznaje się dziś za pomost łączący chrześcijaństwo ewangeliczne z jego tezą o darmowości zbawienia z katolicyzmem kładącym nacisk na osobistą drogę uświęcenia. Przyjrzyjmy się temu ekumenicznemu wątkowi. Rozumowanie Wesleya koncentrowało się wokół trudności w zdefiniowaniu doskonałości, która w przypadku człowieka musi być niedoskonała. Niełatwo było wyrazić przekonanie, że przez wiarę człowiek może otrzymać nierozerwalną osobistą relację z Chrystusem i być wypełnionym Jego doskonałą miłością. Wesley uznawał, że człowiek może być doskonały tylko w kontekście życia w nierozerwalnej, świadomej relacji z Chrystusem. Doskonałość to całkowite dostosowanie się człowieka do woli Bożej.
Uświęcenie jest działaniem Ducha Świętego w człowieku, konsekwencją nawrócenia, dziełem oczyszczania duszy. Rozpoczyna się, gdy człowiek zaczyna wierzyć. W miarę wzrostu wiary rozwija się proces uświęcenia. Chrześcijańska doskonałość jest dziełem Bożym, ale nie może odbywać się bez ludzkiego udziału. Takie rozumienie uświęcenia zrodziło pytanie o zależność działań Boga i człowieka w procesie uświęcenia: „Człowiek, w którym zrodziła się wiara, nie powie inaczej jak: sola gratia. Czyli Bóg to dał, Jego łaska, Jego Duch. Zaś człowiek podejmujący decyzję dotyczącą wiary nie powie inaczej jak: ja chcę wierzyć, ja chcę podjąć decyzję”[i].
Narzuca się tu skojarzenie z późniejszą, acz niezależną od Wesleyowej, intuicją św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza (uznaną za podstawę przyznania jej tytułu doktora Kościoła), która zwracała uwagę na złudność ludzkiego perfekcjonizmu i akcentowała zdanie na łaskę Bożą.
W terminologii Wesleya znalazło się także pojęcie świętości społecznej: Chrystus nie naucza o religii, ale o społeczeństwie; nie o jakiejś świętości, ale o świętości społecznej. Kluczowe staje się świadectwo. Wiara i działanie były dla Wesleya ze sobą nierozerwalnie złączone i zewnętrzne przejawy wiary również nazywał on świętością społeczną. Wymieniał kilka przykładowych obszarów zaangażowania chrześcijańskiego: „Biedni, niewolnicy, alkoholizm, polityka, wojna i edukacja”.
Zwolennicy reformacji nie odrzucili wiary w świętość. Nawiązywali do praktyki Kościoła pierwotnego, powołując się na św. Pawła, który nazywa pierwszych chrześcijan świętymi, ponieważ dzięki zbawczemu dziełu Chrystusa zostali złączeni z Bogiem. Kościoły protestanckie przez pojęcie społeczności świętych rozumieją ogół wierzących żyjących na ziemi i zjednoczonych w jedno Ciało, którym jest powszechny, niewidzialny Kościół Chrystusowy. Protestanci dostrzegają wyraz społeczności świętych w Wieczerzy Pańskiej, we wspólnej modlitwie zborowej na nabożeństwie oraz w osobistych modlitwach żyjących wiernych. Odrzucają natomiast ideę modlitwy do zmarłych świętych. Akcentują te fragmenty Nowego Testamentu, które mówią o jedynym pośredniku – Jezusie Chrystusie.
Ostrze krytyki protestanckiej skierowane było przeciw ogromnym nadużyciom dotyczącym kultu relikwii. Ale na długo przed wystąpieniem Lutra kult ten ośmieszał angielski teolog John Wiklef (XIV wiek). Nie znajdował w nim teologicznego sensu również Erazm z Rotterdamu.
W Polsce kult świętych obśmiewał protestant Mikołaj Rej, ale trafił na oporny grunt. Profesor Janusz Tazbir przypominał, że świat staropolski opierał się na systemie protekcji. Dotarcie do magnata wymagało znajomości, oblicze królewskie oglądano rzadko. W odniesieniu do zaświatów liczono również na wstawiennictwo osób postawionych nieco niżej w hierarchii niebieskiej. Czy takie myślenie należy całkowicie do przeszłości?
Można się chyba zgodzić z opinią obserwatorów kultury religijnej, że w ostatnim czasie katolickie postrzeganie świętości wydaje się zbliżać do optyki protestanckiej. W kwestii podejścia do świętych decyzje odgórne, skodyfikowane schodzą jakby na dalszy plan wobec indywidualnych przekonań i sympatii.
JOANNA PETRY MROCZKOWSKA, tłumaczka, eseistka, wydała m.in.: Niepokorne święte.
Skomentuj artykuł