Kraj na pustyni, czyli katolicy w Turkmenistanie
Jestem misjonarzem. Pracuję w Aszchabadzie, w stolicy Turkme-nistanu. Prowadzę tam katechumenat. W salce, w której zbie¬rają się nasi katechumeni, wisi obraz pędzla Elżbiety Wasyluk z Trzcianki pod Poznaniem. Przedstawia on uzdrowienie niewidomego; Jezus swoimi palcami dotyka oczu ślepca. Choć nie jest to tradycyjny obraz religijny ani żadna ikona, przywiązaliśmy się do tego przedstawienia. Bądź co bądź jest to portret każdego katechumena, czyli ślepca, któremu Chrystus otwiera oczy.
Świętujemy
To przejrzenie na oczy nazywa się nawróceniem, przemianą. Katechumen zaczyna oglądać świat, siebie i Boga w nowym świetle, w świetle wiary. Zapala się ono w nim, po kilku latach słuchania Słowa Bożego. Osoby przygotowujące się do chrztu często dają nam świadectwo, że do przyjazdu misjonarzy byli niczym ślepe kocięta, teraz powoli zaczynają otwierać oczy i rozumieć, po co żyją na Bożym świecie. Jeden z naszych podopiecznych powiedział mi kiedyś: "W czasie komunizmu Polacy przysyłali nam jabłka, kartofle, meble... A teraz to wy, misjonarze, sami do nas przyjechaliście i to zmieniło nasze życie. Dotąd w niedzielę sprzątaliśmy, praliśmy, reperowaliśmy samochody. A teraz przebieramy się w odświętne ubrania, idziemy do kościoła, modlimy się. Świętujemy! Sami siebie nie poznajemy!". Kiedy piszę to świadectwo o odradzaniu się wiary na Wschodzie, panuje noc. Na parterze naszego domu, w kaplicy modli się Batyr, ewangelicki pastor. Przez 2 lata był żołnierzem w Afganistanie. Wrócił z piekła i błyskawicznie zrobił karierę wojskową. Ku zdziwieniu wszystkich przyjaciół i swojej rodziny zostawił pracę w najlepszym momencie kariery i oddał się posługiwaniu Ewangelii. Nawrócił się dzięki świadectwu swojej żony. Co tydzień w środę wieczorem przychodzi do naszej kaplicy wraz z przyjaciółmi na całonocne czuwanie. Ma za co dziękować Bogu. Znam kilku żołnierzy, którzy spędziwszy 2 lub 3 lata na afgańskim froncie, powrócili będąc ludzkimi wrakami, strzępami nerwów. Batyrowi udało się wrócić bez psychicznego okaleczenia.
Gruzowisko duże!
Żyję "na Wschodzie" od 20 prawie lat. To dla mnie wielka łaska, że mogę tu służyć "po samarytańsku" Bogu i ludziom. Od 1988 r. wyjeżdżałem za wschodnią granicę Polski ze starannie ukrywanymi w "maluchu" egzemplarzami Biblii. W połowie lat 90. zostałem skierowany do pracy w Kijowie, a od 16 lat posługuję w stolicy Turkmenistanu. Odwiedziłem niemal wszystkie republiki byłego sowieckiego i imperium. Cały czas natrafia się tu na ślady tamtej epoki: zniszczone dziedzictwo chrześcijańskiej kultury, ruiny świątyń, zapomniane cmentarze, co jakiś czas słychać o masowych grobach, znakach bestialstwa na "nieludzkiej ziemi". O wiele boleśniejsze są jednak wciąż niezabliźnione rany w ludzkich sercach, nieład duchowy i moralny, spustoszone człowieczeństwo, rozbite rodziny. Oddzielny rozdział tego smutnego spadku po Sowietach to brak mężczyzn w kościołach i nieobecność ojców w rodzinach. Jak długo jeszcze przyjdzie lizać te okaleczenia - ślad po wojującym ateizmie i ideologii totalitarnej? Mówi się, że potrzeba na to kilku pokoleń. Uzdrowić, odkłamać, ocalić, ożywić... Ma to wszystko miejsce tam, gdzie wraca prawda, czyli Ewangelia głoszona z miłością.
Kościół, czyli wspólnota wierzących w Chrystusa, pierwszy przychodzi na te pozostawione ruiny i popioły. Jesteśmy tu, gdzie człowiek wypowiedział na kilka pokoleń wojnę Bogu, ludziom i samemu sobie. Jesteśmy, by modlić się na grobach ofiar, by przewiązywać rany tych, którzy przeżyli, by "posprzątać" po ZSRR. Gruzowisko duże! Cale hałdy popiołów. Przeraża to, że wielu do dziś nie dostrzega owych zgliszczy. Wielu nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, co tu się wydarzyło. Wielu jeszcze się nie zdążyło przerazić się "ohydą spustoszenia".
Prawdziwa niewola
W Kijowie należałem do zespołu redakcyjnego "Gazety Parafialnej", która "w porywach" osiągała nakład 15 tys. egzemplarzy. W 1997 r. rozpisałem ankietę pod tytułem "Odwołuję". Chodziło nam o świadectwa ludzi, którzy żyjąc w zastraszeniu i ulegając szantażowi władzy zgodzili się współpracować z nieludzkim reżimem. Myślałem: przyszła wolność, więc ludzie odreagują, odetną się od tego, co robili pod przymusem, powiedzą, że to było ze strachu, a teraz zechcą się ujawnić, usprawiedliwić... Łudziłem się. Do redakcji wpłynęło zaledwie kilka bladych świadectw. Zdałem sobie sprawę z tego, że ludzie w dalszym ciągu żyją w strachu i że boją się, że jeszcze może wrócić komunizm. Już z Aszchabadu wysłałem list do prof. Leszka Kołakowskiego, dzieląc się z nim tą obawą. Odpowiedział mi - proszę się nie bać, komunizm już się nie podniesie...
Im dłużej posługuję w Kościele na Wschodzie, z tym większym przejęciem odczytuję słowa żydowskiego myśliciela, Martina Bubera o tym, że niewola Izraelitów nie polegała na tym, że żyli w Egipcie pod panowaniem faraona... Prawdziwa ich niewola - stwierdza mądry Żyd - polegała na tym, że przyzwyczaili się do życia w niewoli, że już się z nią pogodzili, że jego ziomkowie stali się niewolnikami i nie chcieli wracać do siebie. Utracili wyobraźnię wolności. To była ich prawdziwa niewola!
Toast za Boga
Jak się pracuje w Turkmenistanie? Na początku było bardzo trudno. Zastanawialiśmy się wraz z o. Radosławem, z którym się tu udaliśmy, czy nie marnujemy swojego powołania, czy to wszystko ma sens. Przez pierwsze trzy lata naszego pobytu w Aszchabadzie, nikt nie przyszedł na Mszę. Byliśmy tylko my dwaj. Z czasem ludzie zaczęli przychodzić do nas na herbatę, rozmawialiśmy, pożyczaliśmy im książki i filmy. Zaczęli nas zapraszać do siebie. Kiedy nas częstowano, pytaliśmy, czy możemy pobłogosławić posiłek, przeczytać fragment Ewangelii. Potem my zapraszaliśmy ich na spotkania biblijne. Przychodzili na nie, ale raczej po to, by pogadać o życiu.
Podczas posiłków Turkmeni lubią wygłaszać toasty, również osobiste i bardzo głębokie, wpadliśmy na pomysł, żeby podczas ich wznoszenia zacząć głosić kerygmat. Zadziałało. Dziś na dwóch Mszach w tygodniu (w języku angielskim i rosyjskim) gromadzi się około stu osób. Zdumiewa mnie to, że nigdy nie można przewidzieć, kto przyjdzie do kościoła i jak zawiłą drogę przejdzie zanim trafi na spotkanie z Ewangelią. Duch Święty rysuje tę drogę w sercu każdego. Coraz bardziej przekonujemy się tu, na misjach, że wiara jest łaską, którą Bóg daje za darmo i obficie. My tylko głosimy słowo. Kto wytłumaczy fakt, że proste kobiety turkmeńskie siadają na podłodze przed Najświętszym Sakramentem i trwają tam w ciszy przez długi czas? Kto wie, dlaczego młody człowiek przychodzi i mówi nam: "Ciągnie mnie coś do Kościoła katolickiego". Komuś przyśnił się Jezus, innemu Jan Paweł II... Słuchamy świadectw jak z bajki, wiedząc, że to nie są bajki, bo tu chodzi o życie wieczne.
Partowie, których wielkim centrum była Nis-sa (dziś obrzeża Aszchabadu), niecałe dwa tysiące lat temu, byli obecni podczas Zesłania Ducha Świętego w Jerozolimie. Jest łaska, której dróg nie pojmujesz, możesz się tylko dziwić.
Skomentuj artykuł